Śmiech Kubackiego nie dziwi. Wyjaśniamy, dlaczego skoczkowie zarabiają tak "mało"

Adam Nowiński
Po ostatnim turnieju w Titisee-Neustadt nasz skoczek Dawid Kubacki został zapytany o zarobki zawodników. Nie chciał się wypowiadać, ale śmiechem skwitował wysokość nagrody, którą sprzątnął mu sprzed nosa Japończyk Ryoyu Kobayashi. Patrząc na poprzednie sezony nie sposób nie zauważyć, że skoki narciarskie tracą na kasie. Wyjaśniamy dlaczego.
Dawid Kubacki zgarnął za TSC niemałą sumkę. Ale to nic w porównaniu z nagrodą Adama Małysza z 2001 roku. Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Dawid Kubacki w wywiadzie dla portalu Skijumping.pl po zakończeniu turnieju Titisee-Neustadt Five został zapytany o nagrodę pieniężną za zwycięstwo w tym cyklu, która przypadła Japończykowi Ryoyu Kobayashiemu. Polski skoczek stwierdził, że z 25 tysięcy euro dużo mu nie zostanie, co mogłoby znaczyć, że nie jest to zbyt wysoka nagroda. – Tyle mu podatku naliczą, że tam mu i tak nic z tego nie zostanie – skwitował reprezentant Polski.

Kubacki zaśmiał się jednak, że to i tak więcej niż nagroda podczas Turnieju Czterech Skoczni. Nie chciał jednak rozwodzić się na temat wysokości nagród w skokach narciarskich, bo "kwestie finansowe to jest ciężki temat i na to potrzeba dłuższej rozmowy".


Oczywiście mieć 25 tysięcy euro, a go nie mieć, jest różnicą, a taka nagroda dla przeciętnego zjadacza chleba jest rzeczywiście pokaźna, ale w porównaniu z innymi dyscyplinami, nawet zimowymi, jest to kwota "na waciki". W biegach narciarskich na Turnieju Tour de Ski do zgarnięcia jest np. 48 tysięcy euro.

Złote czasy Małysza
W czasach, kiedy triumfował Adam Małysz, było zupełnie inaczej. Sponsorzy piętrzyli się wokół wielkich imprez, takich jak Turniej Czterech Skoczni. W finale konkursu można było wygrać oprócz o wiele większych pieniędzy także samochód, ponieważ sponsorem było Audi. Jeden z nich w sezonie 2000/2001 roku "zgarnął" Orzeł z Wisły.

Małysz wygrał 170 tysięcy franków szwajcarskich w całym TSC, w tym 90 tysięcy za zwycięstwo w całym cyklu. Do tego dojść miał samochód Audi A4 Quattro 3,0 wart wtedy 50 tys. marek (czyli około 100 tysięcy ówczesnych złotych). Polski skoczek pieniądze dostał, ale samochodu już nie. Koszty cła i sprowadzenie go do kraju było na tyle drogie, że skoczek postanowił je sprzedać na miejscu i kupić sobie coś innego w kraju.

– Chciałem je dla żony, ale jak podliczyliśmy koszty cła i podatku, okazało się to zupełnie nieopłacalną inwestycją. Zresztą tamten samochód, który stał na podeście przez cały Turniej, był atrapą. Miał elektronikę, ale w środku nie było silnika i zlicytowałem go w Austrii. Ale żonie musiałem dotrzymać słowa (śmiech). W Polsce kupiłem Izie audi A4. Dali mi dobre zniżki – powiedział po latach portalowi Sport.pl Małysz.

Pomijając podatki i cła, to jednak nagrody były bez porównania inne. Patrząc na tegoroczny triumf Dawida Kubackiego w TSC i jego 20 tysięcy franków za zwycięstwo, to można stwierdzić, że mamy do czynienia ze sporą przepaścią.

Zmieniło się zainteresowanie sponsorów, które związane jest nierozerwalnie z oglądalnością tego sportu. W samych Niemczech konkurs noworoczny TSC w 2001 roku potrafiło oglądać od 15 do 20 milionów widzów. W 2017 roku było ich już zaledwie 6,5 mln. Niektórzy twierdzą, że to sukcesy polskich skoczków zmieniły ten sport na dobre.
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Stoch i ekipa mocno namieszali
Oczywiście to twierdzenie jest mocno naciągane, bo na zmiany w skokach narciarskich, a w szczególności na zmiany budżetowe, nałożyło się wiele czynników. Chociaż polski akcent też jest jednym z nich.

Wcześniej w skokach narciarskich był tylko Adam Małysz i nikogo więcej. Polska kadra przeżywała trudne chwile szczególnie w konkursach drużynowych, bo sam Orzeł z Wisły nie wystarczył. Wszystko zmieniło się u schyłku kariery Małysza. Wtedy swoje triumfy zaczął odnosić Kamil Stoch. I to od niego tak naprawdę się zaczęło. Nagle lepiej skakać zaczął Maciej Kot i Piotr Żyła. Przyszły wyższe lokaty, zwycięstwa i medale.

W tym samym czasie jednak inne kadry, a w szczególności reprezentacje Niemiec i Austrii przeżywały kryzys. Ich kibice nie chcieli przychodzić na turnieje lub oglądać w telewizji porażek swoich skoczków. "Poleciała" więc jedna z najważniejszych widowni skoków narciarskich.

To prawdopodobnie pociągnęło dalsze konsekwencje w postaci rezygnacji niektórych sponsorów. Jak pisał portal Ispo.com od skoków odwrócili się w ciągu kilku ostatnich lat wielcy dostawcy sprzętu, w tym producenci nart Atomic czy Rossignol. Ze sponsoringu w TSC wycofało się także Audi.

Dodatkowo zmieniło się także podejście zagranicznych narodowych związków narciarskich, które przestały wypłacać bonusy pieniężne za zwycięstwa w konkursach. Sponsorzy także zrezygnowali z ryczałtowych kontraktów ze skoczkami i przerzucili się na rozliczenia premiowe, których wysokość uzależniona jest od wyników zawodnika.

Z drugiej strony popularność np. polskich skoczków rozbudziła zainteresowanie krajowych firm. Dlatego już dwa lata temu miejsce Audi w Turnieju Czterech Skoczni zajęła polska firma odzieżowa 4F.

Nie jest źle
Na plus zmienił się także filozofia Światowego Związku Narciarskiego (FIS), który zamiast premiować najlepszych, zaczął płacić wszystkim skoczkom, którzy dostają się do finałowej "trzydziestki". Kiedyś tak nie było. Tylko najlepsi dostawali pieniądze od FIS. Teraz panuje egalitaryzm. FIS przydziela konkretną kwotę na zawody do podziału na wszystkich zawodników.

Każdy skoczek za wygraną w konkursie Pucharu Świata otrzymuje 10 tys. franków. Drugie miejsce oznacza nagrodę w wysokości 8 tysięcy, a trzecie – sześciu. Ostatnie, trzydzieste miejsce, oznacza nagrodę w wysokości stu franków. Wygrana w zawodach drużynowych oznacza nagrodę w wysokości 7500 franków.

– Nie jest tak źle, bo trzeba pamiętać, że powstało wiele imprez dodatkowych, obok Pucharu Świata i Turnieju Czterech Skoczni – mówi naTemat Tomasz Zimoch, były dziennikarz sportowy, obecnie poseł KO.

– Mamy Raw Air, wspomniane Titisee-Neustadt Five i w każdym z nich jest dodatkowa pula nagród sponsorskich. Kiedyś czegoś takiego nie było – stwierdza Zimoch i także zwraca uwagę na nową politykę FIS, o którą od lat zabiegali skoczkowie.

Jego zdaniem skoczkowie nie mają na co narzekać i zamiast skupiać się na porównaniach, jak było kiedyś, a jak jest teraz, lepiej promować rozwój podobnych turniejów dodatkowych, na wzór Titisee-Neustadt Five.

– Kiedyś proponowałem takie rozwiązanie, żeby połączyć rywalizację w Wiśle i Zakopanem i stworzyć coś w rodzaju "Poland Four". Myślę, że w tym kierunku powinniśmy zmierzać. Może w przyszłości włączyć w to naszych sąsiadów...? To chyba jest rozwiązanie – mówi nam Zimoch.