Dudzie wcale nie puściły nerwy. "Ma rywala, który jest największym zagrożeniem"

Anna Dryjańska
– Andrzej Duda robi dokładnie to, co powinien w tym momencie robić biorąc pod uwagę logikę kampanii wyborczej. Zabezpiecza się przed tym z swoich rywali, który teraz najmocniej zagraża jego planom – mówi naTemat Marcin Duma, szef IBRiS. Według niego antysędziowskie wystąpienia prezydenta są obliczone na osłabienie nie Małgorzaty Kidawy–Błońskiej, lecz Krzysztofa Bosaka.
Antysędziowskie wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy nie są spontaniczne, to element kampanii wyborczej – przekonuje szef IBRiS Marcin Duma. fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Prezydent Andrzej Duda w Zwoleniu i Katowicach wygłosił ostre przemówienia antysędziowskie. Zachęcił nawet górników do "oczyszczenia polskiego domu". Puściły mu nerwy czy wykonał zadanie w ramach kampanii wyborczej?

Marcin Duma: To drugie. Pamiętajmy jednak, że oficjalnie kampania jeszcze się nie zaczęła. Mamy teraz taką dwurzeczywistość, gdy wszyscy biorą już udział w wyścigu, ale przecież oficjalnie nie ma żadnej kampanii, bo marszałkini Sejmu nie zarządziła wyborów.

Realia społeczne rozmijają się z prawem podobnie jak w przypadku ciszy wyborczej, która ma charakter czysto teoretyczny, bo w dniu wyborów cały polityczny Twitter wymienia się "cenami" na bazarku.


Wróćmy do prezydenta Dudy.

Wydaje się, że prezydent nadaje komunikaty w bardzo przemyślany sposób. To nie jest tak, że wzburzył się lekturą prasy w drodze na spotkanie i wygłosił spontaniczne wystąpienie. To efekt świadomego wyboru.

Skąd ta pewność?

Bo Andrzej Duda robi dokładnie to, co powinien w tym momencie robić biorąc pod uwagę logikę kampanii wyborczej. Zabezpiecza się przed tym z swoich rywali, który teraz najmocniej zagraża jego planom.

A nie przed rywalką?



Mówiąc precyzyjnie: o pozyskanie przynajmniej części jego wyborców. Obecny prezydent chce znaleźć z nimi płaszczyznę porozumienia licząc na to, że gdy przyjdzie do głosowania, zobaczą w nim godnego reprezentanta swoich poglądów. To dlatego mówił odnosząc się do Europy, że "nie będą nam w obcych językach narzucali…". To przecież słowa adresowane bezpośrednio do narodowców.

Dlaczego prezydent szuka tego porozumienia właśnie na gruncie antysędziowskim?

Andrzej Duda dobrze wie, że sędziowie nie cieszą się poważaniem Polaków. Jest też świadomy, że negatywnie nastawieni są do nich nie tylko wyborcy PiS, ale że znajdzie ich też w elektoracie opozycji. Atakując sędziów w taki sposób, jak ostatnio, prezydent próbuje zabezpieczyć sobie prawą flankę.

Realizuje w ten sposób doktrynę Jarosława Kaczyńskiego, którego zdaniem na prawo od PiS nie powinno być już niczego. A właśnie po dłuższym okresie prób i błędów wyrosła tam Konfederacja, która w latach 2015-2019 pozyskała ponad 0,5 mln nowych wyborców. Wystąpienia Dudy – emocjonalne, ostre, twarde – zaspokaja potrzeby wyborców Konfederacji, ich wyobrażenia o głowie państwa jako silnym przywódcy - wojowniku.
Prezydent Andrzej Duda podczas antysędziowskiej przemowy w Zwoleniu.skrin z YouTube / prezydent.pl
Z drugiej strony dzięki antysędziowskiej retoryce Duda chce przytrzymać przy sobie wyborców PiS, którzy mogliby zagłosować na Bosaka, gdyby uznali, że głowa państwa jest za bardzo ugodowa. Elektoraty nie są przecież zabetonowane – pod wpływem działań i zaniechań kandydatów wyborcy mogą zmieniać swoje preferencje.

Wiemy, że dla prezydenta największym zagrożeniem wyborczym jest teraz kandydat Konfederacji. A kto jest najpoważniejszym rywalem wicemarszałkini Małgorzaty Kidawy–Błońskiej?

Wbrew pozorom wcale nie Andrzej Duda. Na to przyjdzie ewentualnie czas bliżej drugiej tury, jeśli to kandydatka Koalicji Obywatelskiej do niej wejdzie. Teraz dla Kidawy–Błońskiej najgroźniejsi są Biedroń, Hołownia i Kosiniak–Kamysz. Jej sztabowcy mogą mieć z ich powodu spory ból głowy, bo to kandydaci zupełnie różni i mają zupełnie różne elektoraty. Nie da się z nimi wszystkimi walczyć jednym przekazem merytorycznym. Gdybym był sztabowcem pani marszałkini, to w tej chwili wysyłałbym mocny komunikat, że Kidawa-Błońska i tylko ona ma realną szansę wygrać z Andrzejem Dudą a głosowanie na innych kandydatów opozycji, nawet w I turze, to strata głosu.

Inaczej mówiąc dążyłbym do wytworzenia emocji, która pozwoliła Rafałowi Trzaskowskiemu wygrać wybory w Warszawie kosztem innych "niepisowskich" kandydatów. Ale Polska to nie Warszawa i to nie musi zadziałać.

Bo wybory prezydenckie są specyficzne. Ludzie często wolą się pofatygować do urny dwa razy, niż już w pierwszej turze poprzeć – ze swojej perspektywy – mniejsze zło. Na to przyjdzie czas potem, gdy na placu boju zostanie tylko para kandydatów. Oczywiście zakładając, że wyborca dostrzega między nimi różnice i do któregoś z nich czuje większą sympatię lub mniejszą niechęć. Inaczej zostanie w domu lub odda głos nieważny.

Czy do końca kampanii wyborczej mamy się spodziewać takich wystąpień Andrzeja Dudy jak w Zwoleniu czy Katowicach?

To zależy od tego, czy uda mu się zabezpieczyć głosy przynajmniej części wyborców Konfederacji. Pamiętajmy o tym, że o wyniku wyborów prezydenckich może przeważyć nawet 100 tys. głosów. W 2015 roku Andrzej Duda w I turze zajął pierwsze miejsce dzięki przewadze 148 tysięcy głosów nad urzędującym prezydentem i faworytem sondaży - Bronisławem Komorowskim.

Duda nie chce powtórzyć jego błędów, dlatego jego sztab będzie walczył o jak największy wynik już w pierwszej turze. Zakładam, że wg planów ma on być przynajmniej dwa razy większy od następnego kandydata. To bardzo istotne pod względem wizerunkowym i psychologicznym zarówno dla kandydata, jak i jego wyborców.

Jeżeli Andrzej Duda pozyska głosy wyborców Konfederacji, w drugiej części kampanii będzie łagodził ton, uśmiechał się, żartował, a może nawet puszczał oko do tych wyborców Lewicy, którzy obawiają się ewentualnego antysocjalnego zwrotu Kidawy–Błońskiej. Jeśli nie – kampania na noże będzie trwała aż do ciszy wyborczej.