"Akwizytorom dziękujemy!". 7 typów Polaków, którzy nie przyjmują księdza po kolędzie

Anna Dryjańska
Gdy w kilku miejscach na Facebooku zadałam pytanie o to, w jaki sposób nie wyrażacie zgody na wizytę księdza rzymskokatolickiego po kolędzie, zalały mnie setki komentarzy i wiadomości. O ile w przypadku tradycyjnego goszczenia kapłana protokół jest w miarę jednorodny (a jego symbolem jest koperta), o tyle sposób odmowy jego przyjęcia jest bardziej zróżnicowany. Oto 7 typów Polaków, którzy nie są zainteresowani kolędą.
Polki i Polacy stosują różne metody, by nie przyjąć księdza po kolędzie. Oto 7 głównych typów zachowań. fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta

1. Zakamuflowani

Mało kto chce się do tego przyznać, ale udawanie, że nikogo nie ma w domu, to jeden z głównych sposobów na uniknięcie jego wizyty po kolędzie. – Ukrywam się. Wyciszam muzykę i udaję że mnie nie ma – mówi Gosia z Gdańska. Dlaczego robi unik zamiast otworzyć drzwi i powiedzieć mu wprost, że nie życzy sobie odwiedzin? Kobieta tłumaczy, że w podobny sposób reaguje też na inne niechciane wizyty obcych ludzi. – Jako osoba ceniąca sobie prywatność i brak zbędnych interakcji nie mam ochoty tłumaczyć im, dlaczego nie przyjmuję, pozwalać na zapuszczenie żurawia do wnętrza mieszkania czy też wchodzić w jakiekolwiek dyskusje – wyjaśnia. I dodaje, że jej postawa to efekt nauki na błędach.


Do chowania się we własnym domu przyznaje się też mieszkaniec Częstochowy, Michał. – Drzwi zamknięte, rolety zasłonięte. Tylko jedna żarówka włączona. I strach że ktoś jednak zauważy – relacjonuje mężczyzna. Nie tylko on ma opory przed tym, by powiedzieć księdzu lub ministrantom wprost, że nie przyjmie kolędy. Ola z Chorzowa uważa, że tego typu zachowania wcale nie są domeną ateistów czy wiernych mniejszościowych wyznań, ale… katolików. – Kiedyś mieszkałam w bloku, gdzie byłam jedyną osobą, która otworzyła księdzu drzwi. Zrobiłam to, by mu powiedzieć "nie, dziękuję”. Reszta bloku solidarnie pogasiła światła i udawali, że ich nie ma. Biorąc pod uwagę, że byli to ludzie uważający się za katolików, wyszło dość zabawnie, że jako jedyna otworzyła ateistka – śmieje się Ola.

2. Ignorujący

Domi, internautka z Warszawy, nie udaje, że nie ma jej w domu – nie gasi świateł, nie ścisza telewizora, nie zamiera w bezruchu. Po prostu nie reaguje na to, gdy ksiądz dzwoni lub puka do drzwi. – Jestem osobą, która nie otwiera obcym i niezapowiedzianym z założenia. Mam traumę po kilku włamaniach i zbyt wielu zasłyszanych okropnych historiach. Więc nie ma w moim nieotwieraniu przedstawicielom jakichkolwiek zorganizowanych religii nic wyjątkowego – tłumaczy kobieta.

Anna, również mieszkanka stolicy, nie otwiera księdzu wtedy gdy uznaje, że przekroczył granice dobrego wychowania. Podaje przykład sprzed lat. – Gdy już mieszkałam z mężem i mieliśmy półroczne dziecko, ksiądz zadzwonił domofonem o godzinie 21! To było po prostu niegrzeczne – wspomina.

Wtóruje jej Magda, krakowianka. – U nas przed księdzem idą ministranci i to oni biorą "na klatę" odmowy. W tym roku bardzo mnie zdenerwowali, bo przyszli o godzinie 21. U nas w domu trójka małych dzieci, tyle co uśpionych. Pies się rozszczekał, dzieci obudziły – opisuje zbulwersowana kobieta.

Piotr, który pochodzi spod Ełku ale mieszka w Białymstoku, otwierać też nie zamierza. – Ksiądz nie przychodzi, co najwyżej czasem świadkowie Jehowy. Zobaczymy jak będzie w tym roku. Jeśli przyjdzie, to po prostu mu nie otworzę, bo po co? – konkluduje.

Podobnie jest w przypadku Adrianny. – Nie otwieram, ale nie udaję też, ze mnie nie ma. Jak leci muzyka to leci, jak leci telewizja to leci, jak głośno rozmawiamy to rozmawiamy itd. Bez przesady, żebym miała się miała bać we własnym domu jakiegoś księdza. Traktuję ich tak samo jak innych domokrążców, czyli totalna olewka – opisuje Adrianna.

3. "Nieobecni"

Są i tacy, którzy celowo wychodzą z domu w czasie, gdy ksiądz zaplanował swoją wizytę – całymi rodzinami lub indywidualnie, jeśli reszta domowników życzy sobie kolędy. Na przykład dwudziestoparoletnia Renata z Olsztyna wychodzi na długi spacer z psem i czeka na sms-a od rodziny, że kapłan już sobie poszedł. Jeśli nawet pies ma już dość pobytu na dworze, wpada na kawę do koleżanki. – Nie widzę sensu w tych spotkaniach, to mnie krępuje. Chyba mam jakiś uraz z dzieciństwa, kiedy trzeba było księdzu pokazać zeszycik do religii. Bardzo szybko odkleiłam się od tych wizyt. Kiedyś jeden z księży, zamiast rozmawiać z moimi rodzicami, wzdychał jakie to mamy małe mieszkanie i jak można żyć na tylu metrach – relacjonuje kobieta. Renata podkreśla, że jest praktykującą katoliczką, ale domowe wizyty księdza to już dla niej za dużo.

– Gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami, to zawsze znajdowałam jakąś wymówkę (nie docierało, że nie jestem wierząca) - a to lekcje dłużej, a to musiałam iść do biblioteki, a to pomagałam komuś w lekcjach... I siedziałam w garażu albo u znajomych. Teraz pewnie by mnie sami w tym garażu zamknęli, żebym nie zaczęła dyskusji z księdzem – śmieje się Agata z Torunia.

W przypadku rodzinnej różnicy zdań na temat wizyty księdza po kolędzie czasami dochodzi do małych dywersji i podstępów. – Moja mama co roku ukrywała kolędę przez ojcem i „zupełnym przypadkiem” akurat tego dnia musiała spędzić 10 godzin w centrach handlowych – wspomina z rozbawieniem Marysia z Warszawy.

4. Oznakowani

To ludzie, którzy umieszczają na drzwiach komunikat odwodzący przedstawiciela kleru od pukania do drzwi. Chodzi o przeciwieństwo wyznaniowego K+M+B. Komunikat przybiera postać napisu, naklejki lub nawet tabliczki. I tak osoby wspierające świecką organizację dobroczynną, jaką jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (od początku swego istnienia atakowana przez hierarchów rzymskokatolickich), przylepiają do drzwi jej serduszko lub piszą kredą skrót jej nazwy.

– Rok temu napisałam na drzwiach WOŚP - ksiądz nie pukał, był spokój – mówi Dominika za Szczecina. Podobną metodę od kilku lat stosuje Bogusław z Wołomina. Mówi, że ksiądz już nawet się zatrzymuje przed jego drzwiami.
mat. naTemat
Jednak serduszko WOŚP to nie jedyny symbol, który jest skuteczny, gdy chce się zapobiec nieproszonym gościom u drzwi. Jak wskazuje kilkoro innych rozmówców, skuteczne są także umieszczone na drzwiach słowa „Konstytucja”, „LGBT”, a także znany skrót klawiaturowy „ctrl + alt + del”. Autorka tego zestawienia z sukcesem przetestowała za to napis „Gender”.
mat. naTemat
Ale możliwości jest mnóstwo. – U nas na drzwiach wisiała kartka "w tym domu nie rozmawiamy o polityce i religii". Byli i świadkowie Jehowy i kolęda: o dziwo-przeczytali i sobie poszli – relacjonuje Małgosia.

5. Emigranci

Mieszkaniowa emigracja to sposób stosowany przez tych, którzy mieszkają z bliskimi życzącymi sobie wizyty księdza. W czasie jego odwiedzin po prostu przebywają w innym pomieszczeniu. - Jak mieszkałam u rodziców partnera to po prostu siedziałam w pokoju – wspomina Małgorzata z Lublina.

Tak samo zachowuje się Joanna z Gdańska. – Mieszkam z rodzicami. Oni przyjmują księdza, my nie. W zeszłym roku po prostu siedziałam w zamkniętym pokoju z synem. W tym roku mój syn oglądał coś na kompie, a ja z mężem siedzieliśmy w pokoju obok z uchylonymi drzwiami – opisuje kobieta.

Jak mówi, o ile poprzednio kapłan rzymskokatolicki uszanował ich wybór, tym razem nie obyło się bez uwag. – Ksiądz pytał sie mojej mamy czy prowadzimy dwa domy, czemu my siedzimy oddzielnie. Moja mama powiedziała wprost, że my kolędy nie przyjmujemy. A on się na to pyta, czy weźmiemy „w końcu” ślub kościelny. Gdzie tu sens, gdzie logika? – zastanawia się Joanna. Twierdzi, że wizyta księdza skończyła się w mgnieniu oka. – Nawet nie wiem czy usiadł, bo minęły dwie minuty i już uciekł. To byla najbardziej ekspresowa kolęda w życiu. A moja mama od piętnastej na księdza czekała (była osiemnasta jak do nas dotarł). To był dla mnie totalny absurd – ocenia gdańszczanka.

6. Lakoniczni

„Nie, dziękuję” albo samo „nie” – tak brzmi komunikat, który między otwarciem a zamknięciem drzwi kieruje do księdza lub ministrantów część tych osób, które nie zgadzają się na to, by ich wpuścić. – Jeśli jestem w domu, to otwieram i mówię "nie, dziękuję", ale zwykle nas nie ma – opowiada Martyna z Bielska–Białej. Czasami wystarczy jedno lub dwa „nie dziękuję”, by duchowny już na dobre przestał pukać do drzwi. Bywa jednak także tak, że nie przyjmuje odmowy do wiadomości. Wtedy niechętni jego wizycie uciekają się do innych sposobów. – U nas ksiądz nie reagował na „nie, dziękuję” i co roku pukał, ale od kiedy mamy na drzwiach naklejkę WOŚP omija nas szerokim łukiem – dzieli się swoim patentem Katarzyna.

Na dodatkowy miły gest zdobywa się Beata z Gdyni. – Otwieram, mówię „Nie, dziękuję”. Czasem mam coś słodkiego dla ministrantów. Wiem, że to nie Halloween, ale co mi szkodzi? – pyta retorycznie.

– Otwieram drzwi i dziękuję za usługę. Przecież nie będę się ukrywać we własnym domu – stwierdza Zuzanna.

7. Rozdyskutowani

Otwierają drzwi księdzu lub ministrantom, ale nie poprzestają na odmowie ich ugoszczenia. Monika z Warszawy lubi dać ministrantom do myślenia. – Co roku mam dla nich inny zestaw pytań, np. czy ich rodzice wiedzą, że chodzą sami po obcych domach i czy nie boją się, że ktoś zrobi im krzywdę. Czy są świadomi ryzyka. Albo czy to oni przykleili na drzwiach informacje z parafii i czy mają zgodę wspólnoty na umieszczanie na części wspólnej reklam działalności przynoszącej korzyści majątkowej. Albo czy uważają, że brak opodatkowania kościoła jest okej – relacjonuje.

Co na to ministranci? – Zależy ile mają lat. Ci młodsi zazwyczaj są zdziwieni i nieświadomi tego, że może im coś grozić. Proponuję rozmowę z rodzicem czy wychowawcą i życzę szybkiego powrotu do domu. Ci starsi w tym roku zgodzili się, że brak podatków to skandaliczna sprawa. Zaproponowali też wysłanie maila do proboszcza w celu wyjaśnienia sprawy z ogłoszeniem – relacjonuje kobieta.

Z kolei Matylda z Warszawy powiedziała księdzu, że bardzo dziękuje, bo jest w trakcie nawracania się na judaizm. – Reakcją księdza był popłoch i ucieczka, ale nie wiem, czy z powodu konwersji, czy po prostu dlatego, że usłyszał coś, czego się nie spodziewał – zastanawia się.

Paweł z Katowic uważa, że "nie, dziękuję” wobec nieproszonych gości to nadmierna uprzejmość. – Mówię tylko dwa słowa: akwizytorom dziękujemy! – opisuje mężczyzna.

Są też tacy, którzy wpuszczają księdza po to, by porozmawiać z nim o tym, które elementy doktryny Watykanu są dla nich nie do zaakceptowania i wskazać te elementy katolicyzmu, które uważają za absurdalne. Nie zgadzają się jednak na odprawianie żadnych obrzędów religijnych w swoim domu.

Bywa też, że kolędujący ksiądz jest wpuszczany z powodów pozareligijnych - czysto ludzkich. Tak było w przypadku Edyty. – Raz się zdarzyło, że przyjęłam księdza. Właściwie: wpuściłam. To lepsze słowo. Za oknem był siarczysty mróz i wiało lodowatym wiatrem. Zadzwonił domofonem do furtki i zapytał czy może wejść porozmawiać. Oczywiście, wcześniej się przestawił. Nigdy nie otwieram domokrążcom, lecz tym razem przypomniałam sobie jak lodowato jest za oknem i otworzyłam furtkę. Po ludzku, zwyczajnie żal mi się człowieka zrobiło. Był bardzo młody i faktycznie zmarznięty na kość – mówi kobieta.

Wspomina, że zaoferowała mu możliwość ogrzania się. – Dzieci grały na Playstation, spojrzały tylko na mnie zdziwione. Potraktowałam go jak zwykłego, zmarzniętego człowieka. Powiedziałam, że jestem niewierząca, za obrządek dziękuję i czy napije się herbaty. Był chyba zaskoczony normalnym, uprzejmym, świeckim zachowaniem bez czołobitności i całowania po rękach. Chwilę porozmawialiśmy i sobie poszedł. Na koniec podziękował mi za możliwość ogrzania i za rozmowę – wspomina Edyta.