"Albo umrzemy od wirusa, albo umrzemy z głodu". Rozmawialiśmy z uwięzionymi w Wuhan

Katarzyna Zuchowicz
10-milionowe miasto jest totalnie wyludnione. Nie działa komunikacja, szpitale pękają w szwach. Zdjęcia i nagrania z Wuhan objętego kwarantanną są dramatyczne. – Najgorsze jest to, że nie można się stąd wydostać – mówi nam jeden z mieszkańców. Gdyby tylko było to możliwe, wsiadłby do pierwszego samolotu i stąd uciekł. Jak wygląda tam życie?
Wuhan – miasto, w którym pojawił się koronawirus – całkowicie się wyludniło. fot. screen/afp/https://youtu.be/J2SWEyhrmBA
Ben Pinkarton przyjechał z Irlandii Północnej, jest nauczycielem angielskiego. W Wuhan mieszka od ponad roku. A dokładnie w Hankou – części miasta, gdzie wirus pojawił się najpierw.

– Na ulicach nie ma nikogo. Wuhan wygląda jak miasto duchów. Jest tak, jak na tych zdjęciach – mówi. Przesyła kilka fotografii, które chwilę wcześniej zrobił jego chiński przyjaciel. Największe wrażenie robi most i drogi wokół, na których nie ma ani jednego samochodu.
Fot. archiwum/Ben Pinkerton
Ludzie tylko w supermarketach
Ben od ponad tygodnia siedział w domu. – Nie wychodzimy na zewnątrz, chyba, że jest to absolutnie niezbędne. Gramy w gry w wideo, czytamy, cały czas jest internet, mamy dostęp do filmów. Ta nuda jest straszna. Ale zostając w domu minimalizujemy ryzyko zarażenia – mówi.


O tej nudzie pisze też "Bloomberg". Opisuje, że życie milionów ludzi, którzy utknęli w Wuhan i innych miastach prowincji Hubei, to dziś mieszanina "więzienia i nudy". – Ona jest najgorsza. Myślę, że większość ludzi nie panikuje, ale jest zdenerwowana, bo muszą siedzieć w domu – potwierdza Ben.

Mówi, że mieszkańców widać głównie w supermarketach. Rozmawiają i zachowują się normalne, ale wszyscy mają maseczki i pilnują, by twarz była zakryta. Absolutnie – to podkreśla – nigdzie nie widać dzieci.
Wuhan.Fot. archiwum/Ben Pinkerton
Wczoraj sam poszedł do sklepu. – Zgromadziłem wcześniej duże zapasy jedzenia, ale i tak musiałem wyjść do sklepu. Albo umrzemy od wirusa, albo umrzemy z głodu – mówi, gdy pytam, czy czuł strach.

Założył dwie maseczki na twarz, szalik, rękawice. Ale nie takie zwykłe, zimowe. – Grube rękawice, takie jak motocyklowe. Gdy wracamy do domu to je pierzemy, bo miały kontakt – tłumaczy.

Brakuje masek
W zagranicznych mediach ogromną popularnością cieszyła się relacja innego Irlandczyka, który nagrał krótkie wideo, jak wygląda dziś życie w tym mieście. Pokazał ulicę, która normalnie tętni życiem, a dziś widać na niej tylko pojedyczne osoby.

Również to jak wybiera się z walizką do sklepu. Przed wyprawą Ben Kavanagh również zakłada dwie maseczki na twarz. Na to szalik, dodatkowo ciasne okulary do pływania, i rękawice, które też potem pierze. Przycisk w windzie naciska kolanem.
Channel 4 News
Szukam innych relacji z Wuhan na Facebooku, na Twitterze. – Moi przyjaciele siedzą w swoich pokojach w akademiku, prawie nie wychodzą – mówi nam student z uniwersytetu w Wuhan. On w ostatniej chwili wyjechał z miasta, gdy dowiedział się, że lotnisko zostanie zamknięte. W tej chwili jest kilkaset kilometrów dalej, znajduję go na Facebooku.

– Jestem z przyjaciółmi w kontakcie. Mówią, że wychodzą tylko do sklepu, by zrobić zapasy jedzenia, ale nie ma problemu z towarem w sklepach. Nie mogą nigdzie wyjechać. Gorzej, że brakuje masek. Pojawiły się informacje, że niektórzy próbują sprzedawać już używane – opowiada.

Część ludzi nie wychodzi z domów, ale pamiętajmy też, że przed nowym rokiem z Wuhan wyjechało około 5 milionów ludzi. Część do rodziny, część – jak informowano – uciekając przed wirusem.
"Mamy prawo wiedzieć"
Soares Chen, Malezyjczyk z Niemiec, przyjechał tu na chiński Nowy Rok do rodziny żony i utknął. W serii tweetów opisuje, jak wygląda dziś Wuhan. Na przykład, że chińskie media nie odnoszą się do żadnych informacji o przepełnionych szpitalach, o chaosie w mieście.

"Najbardziej niepokoi nas to, czy jeśli się zarazimy, ktoś zajmie się nami w szpitalu i postawi diagnozę" – pisze. "Potrzebujemy więcej informacji o obecnej sytuacji w Wuhan, by podjąć właściwe decyzje. Mamy prawo wiedzieć, dla naszego własnego bezpieczeństwa" – domaga się w innym wpisie.

W poniedziałek do Wuhan przybył premier Chin.

Pytam Bena, czy ufa doniesieniom władz o skali zakażeń koronawirusem. Chyba mało kto w nie wierzy. – Nie jestem pewien, ale nie sądzę, by w tak dużym kraju powiedziano by prawdę. Ludzie by oszaleli. Rząd jest bardzo ostrożny – mówi.

"Sytuacja pogarsza się"
Ale nie panikuje. Nie widzi też dużej paniki w mieście. Raczej, jak mówi, ludzie denerwują się, że muszą siedzieć w domach. Co innego szpitale. Tam, jak zauważa, wydaje się, że histeria całkowicie wymknęła się zdrowemu rozsądkowi.

– Nie boję się, nie panikuję. Ale jest niepokój, bo sytuacja z każdym dniem się pogarsza. Najgorsze, że nie można się stąd wydostać. Nie ma szans, by wyjechać z miasta. Nie działa transport publiczny. Szpitale są przepełnione, brakuje lekarzy. A co gorsze, większość tych ludzi w szpitalach czuje się dobrze. A przez to, że tam są, że przebywają w grupach, więcej ludzi może zarazić się wirusem – opowiada.

Gdyby mógł, zaraz by stąd wyjechał. Mówi, że takie odczucia ma wielu cudzoziemców, którzy są dziś skołowani i czekają na decyzje swoich rządów o ewakuacji. Nie wszyscy od razu rozumieją komunikaty chińskich władz, które są po chińsku. – Musimy polegać na chińskich przyjaciołach, którzy je tłumaczą. A taka sytuacja może potrwać kilka miesięcy, może rok. Nie mam pozytywnych myśli. Dlatego z moim współlokatorem chcemy się stąd wydostać tak szybko, jak tylko to możliwe. Pierwszym samolotem, jeśli otworzą lotnisko – mówi.