Wrócił z Chin: "Kontrola to klapa". Rzecznik Lotniska Chopina i GiS odpowiadają

Daria Różańska
Bilans koronawirusa: ponad 170 ofiar śmiertelnych, przeszło 6 tys. osób zarażonych, również w Europie (Niemcy, Francja). Kilka miast w Chinach zostało zamkniętych, pasażerowie na lotniskach poddawani są kontrolom. W sieci aż roi się od opinii, że w Polsce wspomniane kontrole są niewystarczające, a właściwie ich nie ma.
Zdjęcie poglądowe Fot. Youtube / Guardian News
Michał Brańka kilka dni temu leciał z Pekinu do Warszawy z przesiadką w Dubaju. Miał wystąpić w Pekinie na festiwalu z okazji Nowego Roku. Imprezę odwołano z powodu koronawirusa. A on wrócił do Warszawy. W sieci opisał, jak na trzech różnych lotniskach wyglądała kontrola pasażerów wracających z Chin. Jak tłumaczy, zdecydował się na to, by zwrócić uwagę na niespójność komunikatów i chaos proceduralny. Nie chce siać paniki.

Pekin. "Wszyscy ludzie w maskach, a na drodze do bramek utworzono dodatkowe strefy, gdzie pasażerowie są dokładnie skanowani pod kątem temperatury ciała. Wokół mnóstwo dodatkowych ochroniarzy, gdzieniegdzie banery informacyjne. Faktycznie, tam jakaś praca prewencyjna się odbywa" – stwierdził mężczyzna.


Dubaj. "Po dotarciu do Dubaju już tylko jeden lekarz i jedna kamerka badająca temperaturę, masowo skanująca kilkaset ludzi wychodzących z samolotu. I tyle. Szczerze, biorąc pod uwagę sytuację... za mało" – ocenił.

Warszawa. W niedzielę Michał wylądował na Lotnisku Chopina, które – jak zapewniają pracownicy – jest "gotowe na ewentualne zarażenie koronawirusem". To tutaj przylatują samoloty z Chin: siedem razy w tygodniu LOT-u, trzy razy – Air China.

Od piątku 24 stycznia podróżujący z Chin mają obowiązek na tym lotnisku wypełnić karty lokalizacyjne. Podają w nich podstawowe dane (numer telefonu, adres zamieszkania i zameldowania) a także informują, gdzie na terenie Polski czy Unii Europejskiej w najbliższym czasie planują przebywać.

Michał nie otrzymał karty lokalizacyjnej. – Nikt nas nie badał. Nikt nie skanował. Nie zrobiono absolutnie nic. Wróciliśmy jak z wakacji – opowiada Michał.

Karty nie dla wszystkich

Mężczyzna prosto z lotniska złapał pociąg do Krakowa. Wtedy otrzymał SMS-a z Ministerstwa Spraw Zagranicznych ze wskazówką, że osoby wracające z Chin powinny o tym poinformować Straż Graniczną.

– Dla jasności: zgłosiłem wcześniej naszą podróż w systemie "Odyseusz MSZ", stąd SMS do nas. Dzwonię prędko z pociągu do MSZ – nie ma czynnej w weekend infolinii, więc brak kontaktu – wyjaśnia.

Zdecydował się na kontakt z Lotniskiem Chopina, gdzie parę godzin wcześniej wylądował.

– W rozmowie z infolinią lotniska dowiedziałem się, że dobrze byłoby, gdybyśmy wrócili na lotnisko i wypełnili karty lokalizacyjne. Odpowiedziałem, że to niemożliwe, bo przecież nie zatrzymam pociągu. Powiedziano mi wówczas, że nie mamy takiego obowiązku oraz że w takim razie, gdy będziemy chorzy powinniśmy wrócić na lotnisko i wówczas te dokumenty wypełnić – mówi nam Michał.

Rzecznik lotniska Piotr Rudzki zapewnia, że sprawę będzie wyjaśniał. – Wszyscy pracownicy lotniska otrzymali komunikaty, jak należy informować pasażerów. Odpowiedź wspomnianego pracownika była niewłaściwa. Ta właściwa jest dostępna na stronie Głównego Inspektora Sanitarnego. Pasażerowie, którzy mają objawy chorobowe niezwłocznie powinni się skontaktować ze szpitalem – tłumaczy Rudzki.

– Co z obowiązkiem wypełniania kart lokalizacyjnych? – pytam rzecznika Lotniska Chopina. – Powinni to robić pasażerowie wracający bezpośrednio z Chin. A także osoby ze wskazanych rejsów, osoby o których wiemy, że lecą z terenów zagrożonych – odpowiada. To samo powtarza Jan Bodnar, rzecznik GIS.
Jan Bodnar
rzecznik GiS

Wspomniany pan był w Dubaju, gdzie wszystkim mierzona była temperatura. Procedury są jasno określone. Nasi inspektorzy są w kontakcie z pozostałymi lotniskami, gdzie mogą znaleźć się również pasażerowie przylatujący z Chin. Staramy się "wyłapywać" tych, którzy w trakcie lotu mogą mieć objawy zarażenie wirusem.

– Ze znanych mi w niedzielę informacji wynikało, że karty dotyczą pasażerów wracających z Chin. Nie jedynie tych "bezpośrednio" wracających. To, czy pasażerowie mieli przesiadkę niewiele zmienia: to wciąż ta sama podróż, a w trakcie przesiadki nie wręczono nam żadnych dokumentów, w związku z czym nadal spodziewaliśmy się ich w Polsce – w taki sposób do wypowiedzi rzecznika odnosi się Michał.

Chaos
W sieci jest wiele anonimowych komentarzy, w których pasażerowie podróżujący z Chin wytykają pracownikom lotnisk czy Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych nieodpowiednie reakcje na ich obawy. Niektórym przeszkadza np. brak masek na twarzach pracowników lotnisk. Inni spodziewali się, że polskie służby do tematu podejdą "poważniej".

Na przykład tak jak Brytyjczycy. Jak podają media, dziś do kraju ma wrócić prawie 200 Brytyjczyków, ewakuowanych z Wuhan. Wszyscy mają zostać poddani 14-dniowej kwarantannie w bazie wojskowej.

Studenci Politechniki Rzeszowskiej, którzy przebywali z Wuhan i mogli być potencjalnie zarażeni wirusem, do Polski wracali przez Pekin i dalej lotem z Dubaju. Razem z innymi pasażerami.

Pracownik lotniska, prosi o anonimowość, i opowiada o kulisach: – Jak przylecieli studenci z Wuhan, to widać było, że nikt nie panuje na sytuacją. Nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że w środku mogą znajdować się osoby potencjalnie zarażone wirusem. Nie wiedzieli, co zrobić z pasażerami, więc oni sobie wyszli.

Rzecznik Lotniska Chopina tłumaczył Jakubowi Tomaszewskiemu z Inn Poland, że studenci z Rzeszowa byli badani w Dubaju.

– Lekarz pozytywnie zakwalifikował ich do dalszej podróży, mając na uwadze pięcioipółgodzinny rejs. Biorąc choćby pod uwagę przysięgę Hipokratesa, jaką każdy lekarz musi złożyć, nie ma obawy, że ktoś w białym fartuchu na innym lotnisku puści dalej pasażera w wątpliwej kondycji – uważa Rudzki.

Po powrocie przebadano ich także na lotnisku w Warszawie. Ostatecznie cała grupa profilaktycznie została skierowana na obserwację w szpitalu specjalistycznym.

Grypa gorsza niż koronawirus

– Sami pasażerowie reagują nerwowo – trudno im się dziwić, ale z drugiej strony należy mieć też trochę zaufania do służb – uspokaja Piotr Rudzki, rzecznik prasowy Lotniska Chopina. I dodaje: – Natomiast personel pokładowy zwraca uwagę na pasażerów, którzy mają objawy chorobowe.

– Ale oni wcale nie muszą mieć objawów chorobowych, wirus wykluwa się nawet kilka dni – odpowiadam.

– Średnio to 5-6 dni, do 14 dni. Jeżeli pasażerowie będą mieli objawy po wylądowaniu, to mogą się zgłosić do punktu medycznego na lotnisku – mówi nam rzecznik Lotniska Chopina.

– Jeśli na lotnisku nie mają takich objawów, to wracają do domu i się obserwują? Ale istnieje przecież ryzyko, że mogą kogoś zarazić – stwierdzam.

– To pytanie do służb sanitarnych, polskich i międzynarodowych. To są wytyczne m.in. WHO, ECDC, GIS i EASY– mówi nam Piotr Rudzki.

O to samo pytam więc rzecznika GiS. – Procedury są tylko po to, by maksymalnie opóźnić przyjście wirusa. Natomiast nikt przytomny w żadnym cywilizowanym kraju nie powie, że to są bariery, które są stuprocentowo szczelne. Jedynym krajem, który teoretycznie mógłby czuć się bezpiecznie, jest Korea Północna, bo może odciąć granice. Istota to wczesne wychwycenie – to jest ważne, ale ważniejsze jest, co się później z tym pacjentem dzieje – uważa Jan Bodnar.

Rzecznik lotniska zapewnia, że im również zależy na zachowaniu bezpieczeństwa. I uspokaja:

– To nasi pracownicy są na pierwszej linii frontu. Gdyby było jakiekolwiek większe zagrożenie, to na pewno byśmy podjęli wyższe środki ochrony i zabezpieczali pracowników. Proszę pamiętać, że mamy też szczyt zachorowań na grypę, która jest groźniejsza niż wspomniany wirus. Tylko w zeszłym roku z powodu grypy zmarło w Polsce ponad 140 osób. W tej chwili wyłącznie w Chinach z powodu koronawirusa mamy ponad 100 zgonów, w innych krajach nie było takich przypadków.