Sekrety miłosnej "Gry o tron". Poleciałem na Bali, widziałem, jak powstaje "Hotel Paradise"
Jeżeli jesteś osobą, która zaczęła właśnie z wypiekami na twarzy oglądać polską edycję "Hotelu Paradise", gwarantuję: poniższy tekst nie zaspoileruje żadnej z misternych intryg, snutych w owym reality show. Ba, uczestniczki oraz uczestników potraktuję całkowicie po macoszemu, skupiając się wyłącznie na tym, czego nie zobaczysz na ekranie telewizora bądź komputera.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Dobrze, czas wedrzeć się na plan zdjęciowy i podejrzeć, jak pracuje ten gigantyczny organizm, złożony z ponad stu osób, obsługujących najnowocześniejszy sprzęt wideo i przemieszczających się z miejsca na miejsce w tempie, które mogłoby zawstydzić Usaina Bolta.
Fot. naTemat
Balijska "Gra o tron"
– To naprawdę olbrzymia produkcja. Na planie pracuje 75 osób z naszej ekipy, wspieranych przez dziesiątki Indonezyjczyków. Do tego musimy dołożyć ponad dwudziestu montażystów w Polsce, którzy na bieżąco obrabiają materiał, który im przesyłamy – objaśnia Grzegorz Piekarski, producent wykonawczy i prezes firmy Golden Media Polska.
Oto człowiek, który stoi za produkcjami takimi, jak m. in. "You Can Dance – Po prostu Tańcz"!, "Perfekcyjna Pani Domu", "Projekt Lady", "Żony Hollywood" czy też "Warsaw Shore”. Jeżeli ktokolwiek ma wiedzieć, jak stworzyć przebojowy program typu reality, to właśnie on.
Fot. naTemat
– Nie. "Hotelu Paradise" zdecydowanie nie można sprowadzać wyłącznie do czegoś takiego. Jakiś czas temu dostałem zlecenie od MTW, aby – w ramach podniesienia oglądalności – zrealizować "Warsaw Shore". Po trzech sezonach zrezygnowałem, głównie dlatego, że wszystko zaczęło iść w niewłaściwą, zbyt skupiającą się na cielesności właśnie, stronę. W "Hotelu Paradise" pojawiają się wszystkie emocje, jakie towarzyszą nam w życiu. Nie chodzi wyłącznie o pożądanie, bo ten program nie ma być oparty na taniej sensacji w stylu "o, znów parka pieści się w basenie", nie o to w nim chodzi. Znacznie istotniejsze są testy miłości, przyjaźni, lojalności i... odpowiedniego kombinowania – mówi Grzegorz.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
– Jeżeli w tym świecie intryg, strategii oraz kombinowania pojawi się prawdziwe uczucie, to tylko bonus od życia. Tak czy owak ilość "twistów" emocjonalnych jest tutaj wręcz gigantyczna, to multum zdarzeń zagęszczonych w czasie. Chodzi o intensywność, ekstremalność owych doznań. Choć, zaznaczmy, jesteśmy profesjonalistami i zawsze pamiętamy o tym, że szacunek do uczestnika jest najważniejszy, że nie można tym ludziom wyrządzić krzywdy – wyjaśnia producent wykonawczy.
Czy w reality show wszystko jest ustawką?
Czas zadać pytanie, które – założę się o miliard rupii indonezyjskich – ciśnie się również na twoje usta, drogi czytelniku: na ile w tego rodzaju programie możemy mówić o "prawdziwych" zachowaniach uczestników, a na ile całość jest starannie wyreżyserowanym widowiskiem?
– Pracuję tutaj z ludźmi, którzy zjedli zęby na programach reality i wszyscy doskonale wiemy, że wszystkiego wyreżyserować się nie da. Zresztą bez sensu byłoby silenie się na coś takiego, bo widz naprawdę nie jest głupi i naciąganą sztuczność wyczuje na odległość. Naprawdę dobry program to taki, w którym jedynie podrzucamy uczestnikom jakieś ogólne założenia kolejnych etapów. A to, jak do nich dotrą, zależy od nich – tłumaczy Grzegorz.
Fot. naTemat
– Wyobraźmy sobie, że jedna z par postanawia pójść na randkę. W tej sytuacji musimy zadbać o romantyczny nastrój, wino, świece i romantyczną oprawę muzyczną, czyli stworzyć okoliczności, w których randkowicze wydadzą się sobie atrakcyjniejsi. Czy będzie to manipulacją, czy nie? Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ja słowa manipulacja nie lubię, bo kojarzy się negatywnie. Wolę mówić o podkręcaniu emocji. Seks? Do niczego nie namawiamy, niczego nie zabraniamy – klaruje reżyser.
Fot. naTemat
– Mamy do czynienia z programem mówiącym o absolutnie najważniejszych potrzebach, które tkwią w każdym człowieku: byciu kochanym i akceptowanym. A to tematy, w których nie opłaca się oszukiwać. Uwierz, że ludzie – czy to uczestnicy, czy telewidzowie – naprawdę potrafią poznać się na człowieku. Jeżeli jesteś prawdziwy, inni to zauważą i docenią. Gdy będziesz "fake", ludzie zauważą sztuczność i zakłamanie. To właśnie siła reality show – przekonuje Kasia.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Królowa chaosu, czyli się pracuje na planie
W pewnym momencie moją zwracam uwagę na pewną osobę, która pojawia się w różnych miejscach w tym samym czasie i zaczynam zastanawiać się, czy oto widzę kogoś, kto opanował sztukę bilokacji, czy też identycznie ubrane bliźniaczki. Dopiero po dłuższej chwili dowiaduję się, że to Zofia Dowiatt, kierownik planu, czyli osoba, która musi umieć przemieszczać się z prędkością światła i być dokładnie tam, gdzie w danej sekundzie być trzeba.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Idzie nowe: czy internet zabija telewizję?
Skala tego przedsięwzięcia jest ogromna – samo zdobycie odpowiednich zezwoleń od władz Indonezji zajęło dwa lata.
– Mówimy tutaj o tysiącach godzin materiału, z których zaledwie niewielka część trafi do telewizji. W tym miejscu przechodzimy do wielkich zmian, jakie mają miejsce w naszych czasach. Pamiętam, że kiedyś człowiek mówił sobie: kurczę, mamy tyle świetnego materiału, tyle perełek, które wylądują w koszu, bo nie zmieszczą się w tych kilkudziesięciu minutach czasu antenowego, jaki mamy do dyspozycji. Dziś można je świetnie zagosporadować – mówi Grzegorz Piekarski.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
– Nie. Ci, którzy od jakiegoś czasu wieszczą koniec klasycznej telewizji, są w błędzie. Jej losy coraz mocniej splatają się z internetem, lecz oznacza to jedynie inny sposób działania, wykorzystanie nowych możliwości. Nawet obserwując najbardziej rozwinięte z rynków – amerykański i skandynawski – nie widać zmierzchu telewizji – twierdzi Grzegorz.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Jak deklaruje Wayan, jeden z pracujących na planie Balijczyków, to zasługa lokalnego szamana, który składa modły za polską produkcję oraz mieszkańców okolicznych wiosek, którzy palą w owej intencji kadzidła oraz składają ofiary swym hinduistycznym bogom.
Fot. naTemat
Aha, jeżeli urzekła cię willa, w której kręcony jest "Hotel Paradise", mam świetne wieści: owa piękna nieruchomość oraz rozległe przyległości są na sprzedaż. Możesz stać się ich posiadaczem za jedyne 8,5 miliona dolarów.