Sekrety miłosnej "Gry o tron". Poleciałem na Bali, widziałem, jak powstaje "Hotel Paradise"

Michał Jośko
Jeżeli jesteś osobą, która zaczęła właśnie z wypiekami na twarzy oglądać polską edycję "Hotelu Paradise", gwarantuję: poniższy tekst nie zaspoileruje żadnej z misternych intryg, snutych w owym reality show. Ba, uczestniczki oraz uczestników potraktuję całkowicie po macoszemu, skupiając się wyłącznie na tym, czego nie zobaczysz na ekranie telewizora bądź komputera.
Fot. naTemat
Przed chwilą – po niemal dwudziestu godzinach spędzonych na lotniskach i w samolotach – wylądowałem w Denpasar, największym mieście Bali. Indonezyjska wyspa wita mnie mnie iście równikowym połączeniem burzy, nieprawdopodobnej ulewy i 33-stopniowego upału. Za sobą mam ponad 11 tysięcy kilometrów, a przed sobą jeden cel: podejrzenie, jak od kuchni wygląda tworzenie wysokobudżetowego programu telewizyjnego.
Fot. naTemat
Teraz czas na potężną dawkę adrenaliny, czyli jazdę krętymi i niesamowicie wręcz wąskimi drogami, którymi władają szaleni (z punktu widzenia Europejczyka) kierowcy, trzymający się wyłącznie jednej zasady: "na drodze nie ma żadnych zasad"!
Fot. naTemat
Wreszcie, dziękując za opiekę wszystkim bóstwom hinduizmu, docieram do Tabanan. To właśnie tutaj, nad Oceanem Indyjskim, wśród iście bajkowych krajobrazów, znajduje się "hotel", w którym grupa młodych Polek i Polaków szuka wielkiej miłości, wielkiej sławy i wielkich pieniędzy (niepotrzebne skreślić).
Fot. naTemat
Na początek: pogawędka z gospodynią tego przybytku, wykazującą się iście staropolską gościnnością (choć zamiast chleba i soli występują tutaj tempeh i świeży sok kokosowy). Klaudia El Dursi opowiada o tym, czy rola prowadzącej jest trudniejsza, niż bycie uczestniczką programu, jak miało to miejsce w "Top Model" (odpowiedź: obie sytuacje są trudne na inny sposób), czy zamierza kontynuować taką karierę (jak najbardziej) oraz czy ma w "Hotelu Paradise" swoich ulubieńców oraz osoby, którym życzy źle (nie, pokochała absolutnie wszystkich uczestników).


Dobrze, czas wedrzeć się na plan zdjęciowy i podejrzeć, jak pracuje ten gigantyczny organizm, złożony z ponad stu osób, obsługujących najnowocześniejszy sprzęt wideo i przemieszczających się z miejsca na miejsce w tempie, które mogłoby zawstydzić Usaina Bolta.
Fot. naTemat

Balijska "Gra o tron"


– To naprawdę olbrzymia produkcja. Na planie pracuje 75 osób z naszej ekipy, wspieranych przez dziesiątki Indonezyjczyków. Do tego musimy dołożyć ponad dwudziestu montażystów w Polsce, którzy na bieżąco obrabiają materiał, który im przesyłamy – objaśnia Grzegorz Piekarski, producent wykonawczy i prezes firmy Golden Media Polska.

Oto człowiek, który stoi za produkcjami takimi, jak m. in. "You Can Dance – Po prostu Tańcz"!, "Perfekcyjna Pani Domu", "Projekt Lady", "Żony Hollywood" czy też "Warsaw Shore”. Jeżeli ktokolwiek ma wiedzieć, jak stworzyć przebojowy program typu reality, to właśnie on.
Fot. naTemat
No właśnie – Grzegorzu, czy wystarczy po prostu wywieźć na drugi koniec świata ekipę młodych, przebojowych ekstrawertyków i powiedzieć im, żeby byli sobą, a całą resztę zrobi doskonale znana zasada "sex sells"?

– Nie. "Hotelu Paradise" zdecydowanie nie można sprowadzać wyłącznie do czegoś takiego. Jakiś czas temu dostałem zlecenie od MTW, aby – w ramach podniesienia oglądalności – zrealizować "Warsaw Shore". Po trzech sezonach zrezygnowałem, głównie dlatego, że wszystko zaczęło iść w niewłaściwą, zbyt skupiającą się na cielesności właśnie, stronę. W "Hotelu Paradise" pojawiają się wszystkie emocje, jakie towarzyszą nam w życiu. Nie chodzi wyłącznie o pożądanie, bo ten program nie ma być oparty na taniej sensacji w stylu "o, znów parka pieści się w basenie", nie o to w nim chodzi. Znacznie istotniejsze są testy miłości, przyjaźni, lojalności i... odpowiedniego kombinowania – mówi Grzegorz.
Fot. naTemat
Jak wyjaśnia, tym razem zależało mu na stworzeniu czegoś naprawdę wyjątkowego: lekko pikantnego serialu o młodych ludziach z elementami tzw. guilty pleasure, przeprowadzeniu esperymentu społecznego w najczystszej formie. Chodzi możliwie intensywne zagęszczenie całej gamy emocji, jakie może przeżyć grupa osób w ciągu paru tygodni. W ciągu miesiąca (tyle kręcony jest jeden sezon) uczestnicy mają doświadczyć tego, co w "normalnym" życiu toczyłoby się na przestrzeni kilku lat.
Fot. naTemat
Jak dodaje, wszystko to można porównać do miłosnej "Gry o tron" – wyeliminuj innych, zanim oni wyeliminują ciebie. Zgodnie z zasadami programu uczestnicy bez pary zostają wymeldowani z hotelu, tak więc znalezienie i utrzymanie przy sobie drugiej połówki jest kwestią kluczową. Nie obędzie się bez odpowiedniego zmysłu taktycznego, choć pamiętajmy, że – jak to w życiu – gdy w tle pojawia się miłość, to nawet najbardziej misterny plan może posypać się jak domek z kart.

– Jeżeli w tym świecie intryg, strategii oraz kombinowania pojawi się prawdziwe uczucie, to tylko bonus od życia. Tak czy owak ilość "twistów" emocjonalnych jest tutaj wręcz gigantyczna, to multum zdarzeń zagęszczonych w czasie. Chodzi o intensywność, ekstremalność owych doznań. Choć, zaznaczmy, jesteśmy profesjonalistami i zawsze pamiętamy o tym, że szacunek do uczestnika jest najważniejszy, że nie można tym ludziom wyrządzić krzywdy – wyjaśnia producent wykonawczy.

Czy w reality show wszystko jest ustawką?


Czas zadać pytanie, które – założę się o miliard rupii indonezyjskich – ciśnie się również na twoje usta, drogi czytelniku: na ile w tego rodzaju programie możemy mówić o "prawdziwych" zachowaniach uczestników, a na ile całość jest starannie wyreżyserowanym widowiskiem?

– Pracuję tutaj z ludźmi, którzy zjedli zęby na programach reality i wszyscy doskonale wiemy, że wszystkiego wyreżyserować się nie da. Zresztą bez sensu byłoby silenie się na coś takiego, bo widz naprawdę nie jest głupi i naciąganą sztuczność wyczuje na odległość. Naprawdę dobry program to taki, w którym jedynie podrzucamy uczestnikom jakieś ogólne założenia kolejnych etapów. A to, jak do nich dotrą, zależy od nich – tłumaczy Grzegorz.
Fot. naTemat
Jak dodaje Bartek Łabęcki, reżyser tego przedsięwzięcia, ekipa nie przejmuje kontroli nad zachowaniami uczestników. Chodzi o to, aby odpowiednio reagować na ich zachowania, w miarę potrzeby stwarzając odpowiednie warunki, dzięki którym akcja rozkręci się we właściwy sposób.

– Wyobraźmy sobie, że jedna z par postanawia pójść na randkę. W tej sytuacji musimy zadbać o romantyczny nastrój, wino, świece i romantyczną oprawę muzyczną, czyli stworzyć okoliczności, w których randkowicze wydadzą się sobie atrakcyjniejsi. Czy będzie to manipulacją, czy nie? Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ja słowa manipulacja nie lubię, bo kojarzy się negatywnie. Wolę mówić o podkręcaniu emocji. Seks? Do niczego nie namawiamy, niczego nie zabraniamy – klaruje reżyser.
Fot. naTemat
Na miejscu spotykam również Kasię Mazurkiewicz, szefową TVN 7. To kolejna osoba, która podkreśla, iż pewnych rzeczy wyreżyserować się po prostu nie da.

– Mamy do czynienia z programem mówiącym o absolutnie najważniejszych potrzebach, które tkwią w każdym człowieku: byciu kochanym i akceptowanym. A to tematy, w których nie opłaca się oszukiwać. Uwierz, że ludzie – czy to uczestnicy, czy telewidzowie – naprawdę potrafią poznać się na człowieku. Jeżeli jesteś prawdziwy, inni to zauważą i docenią. Gdy będziesz "fake", ludzie zauważą sztuczność i zakłamanie. To właśnie siła reality show – przekonuje Kasia.
Fot. naTemat
Jak dodaje, w każdej dobrze opowiadanej historii muszą pojawiać się "dobrzy" i "źli". Przecież oba typy są potrzebne do budowania odpowiedniej dramaturgii, aby program miał odpowiednią moc oddziaływania na emocje widzów. Ważne, aby na owe emocje oddziaływać w sposób naturalny. Słabe aktorstwo ma krótkie nogi.
Fot. naTemat
– Wiesz, co jeszcze jest tutaj niesamowicie ważne? Żyjemy w czasach, w których mocno zaburzona została sfera relacji międzyludzkich. Świat instagramowy czy też facebookowy – opierający się na kreowaniu siebie, a nie na byciu sobą – bardzo mocno obciąża psychikę młodych ludzi. Wbrew pozorom reality show, zauważyłam to podczas pracy przy "Big Brotherze", daje młodym ludziom dobre wzorce, skłania do naprawdę szczerego rozmawiania o rzeczach, o których dziś mówimy zbyt rzadko. Tutaj wygrywa zawsze ten, kto naprawdę jest dobrym człowiekiem, a nie ten, kto na takiego pozuje – konkluduje szefowa "Siódemki".
Fot. naTemat

Królowa chaosu, czyli się pracuje na planie


W pewnym momencie moją zwracam uwagę na pewną osobę, która pojawia się w różnych miejscach w tym samym czasie i zaczynam zastanawiać się, czy oto widzę kogoś, kto opanował sztukę bilokacji, czy też identycznie ubrane bliźniaczki. Dopiero po dłuższej chwili dowiaduję się, że to Zofia Dowiatt, kierownik planu, czyli osoba, która musi umieć przemieszczać się z prędkością światła i być dokładnie tam, gdzie w danej sekundzie być trzeba.
Fot. naTemat
– Praca na planie reality show praca wymaga dużo większej elastyczności, niż przy produkcji fabularnej, bo nigdy nie wiemy, co wydarzy się za chwilę. Tutaj nie ma ściśle określonego scenariusza, przez który idziemy krok po kroku, trzeba reagować na bieżąco, w mgnieniu oka. Duża ekipa, ponad sześć ton sprzętu, w tym 55 kamer filmujących uczestników. To praca, w której trzeba wejść na wyżyny panowania nad stresem, bo sytuacje nieprzewidziane są tutaj normą. Jesteśmy niemal na równiku, czyli w miejscu gdzie pogoda jest i najlepszym sprzymierzeńcem, jak i największym wrogiem. Przykład z wczoraj: piękny, słoneczny dzień w mgnieniu oka przeistoczył się w długie godziny ulewnego deszczu, który wywołał powódź w reżyserce – mówi Zofia.
Fot. naTemat
Jak zapanować nad chaosem? Kluczem do sukcesu jest odpowiednie zgranie ekipy, w której każdy bierze odpowiedzialność za swoją pracę. Tylko tyle i aż tyle. Aha, bardzo istotną rzeczą jest nie tylko umiejętność działania w momentach, gdy wszystko zmienia się niczym w kalejdoskopie, lecz także cierpliwość, bo na planie bardzo często nie dzieje się nic...
Fot. naTemat
– Umiejętność cierpliwego przeczekiwania jest po prostu koniecznością. Nie możesz działać, bo czekasz, aż przesuną się chmury. Czekasz, bo któryś z uczestników zalicza właśnie jakieś problemy gastryczne i nie wiadomo kiedy będzie mógł wrócić na plan – objaśnia kierownik planu. To właśnie dlatego zazwyczaj trudno liczyć na to, że dzień zdjęciowy (12 godzin plus godzinna przerwa na obiad) zakończy się zgodnie z planem. Często pracę trzeba przerwać, a gdy tylko to możliwe, nadrabiać obsuwę, do skutku.
Fot. naTemat

Idzie nowe: czy internet zabija telewizję?


Skala tego przedsięwzięcia jest ogromna – samo zdobycie odpowiednich zezwoleń od władz Indonezji zajęło dwa lata.

– Mówimy tutaj o tysiącach godzin materiału, z których zaledwie niewielka część trafi do telewizji. W tym miejscu przechodzimy do wielkich zmian, jakie mają miejsce w naszych czasach. Pamiętam, że kiedyś człowiek mówił sobie: kurczę, mamy tyle świetnego materiału, tyle perełek, które wylądują w koszu, bo nie zmieszczą się w tych kilkudziesięciu minutach czasu antenowego, jaki mamy do dyspozycji. Dziś można je świetnie zagosporadować – mówi Grzegorz Piekarski.
Fot. naTemat
Choć nazywa siebie dinozaurem wychowanym w "starej", liniowej telewizji, jak najbardziej docenia znak naszych czasów, czyli symbiozę jedenastej muzy z internetem. "Hotel Paradise" to trzy produkcje, które powstają równolegle – pierwszą z nich jest klasyczny program, który można obejrzeć na antenie stacji TVN 7. Drugim elementem są dłuższe odcinki przeznaczone do serwisu Player.
Fot. naTemat
No i wreszcie treści dostępne w Sieci; smaczki, które znajdą się w mediach społecznościowych, a które dziś stały się równie ważne jak to, co trafia na antenę telewizyjną. Czy zmierzamy w stronę zapowiadanego przez wielu scenariusza, w którym internet wreszcie zabije telewizję?

– Nie. Ci, którzy od jakiegoś czasu wieszczą koniec klasycznej telewizji, są w błędzie. Jej losy coraz mocniej splatają się z internetem, lecz oznacza to jedynie inny sposób działania, wykorzystanie nowych możliwości. Nawet obserwując najbardziej rozwinięte z rynków – amerykański i skandynawski – nie widać zmierzchu telewizji – twierdzi Grzegorz.
Fot. naTemat
Jak zaznacza, jeszcze bardzo długo nie zmieni się rzecz kluczowa: budżety onlajnowe nie potrafią udźwignąć naprawdę kosztownych produkcji, aby takowe powstawały, potrzebne są pieniądze z reklam zarówno telewizyjnych, jak i internetowych. Ze szczególnym wskazaniem na te pierwsze.
Fot. naTemat
Jakiego rzędu kwotami trzeba dysponować, aby stworzyć produkcję "na bogato", jaką jest "Hotel Paradise"? Na to pytanie, zgodnie z przewidywaniami, nie uzyskuję odpowiedzi, tak więc postanawiam nie myśleć o pieniądzach, tylko sycić się urokami ciepłej (i suchej) nocy, bo kręcenie odcinka skończy się dopiero o godzinie 00:30.
Fot. naTemat


Jak deklaruje Wayan, jeden z pracujących na planie Balijczyków, to zasługa lokalnego szamana, który składa modły za polską produkcję oraz mieszkańców okolicznych wiosek, którzy palą w owej intencji kadzidła oraz składają ofiary swym hinduistycznym bogom.
Fot. naTemat
PS
Aha, jeżeli urzekła cię willa, w której kręcony jest "Hotel Paradise", mam świetne wieści: owa piękna nieruchomość oraz rozległe przyległości są na sprzedaż. Możesz stać się ich posiadaczem za jedyne 8,5 miliona dolarów.