Jak rozpoznać fake newsa? Te dziennikarki tropią FAŁSZ w tym, co udostępniasz na Facebooku
Mąż działaczki Razem spalił polską flagę? Fałsz. Popularną w sieci grafikę stworzył japoński neurolog? Fałsz. Feministki wyrzuciły księdza z kościoła w Chile? Fałsz. Na ich stronie nie przeczytacie gorących newsów. Nie dowiecie się, czym żyje teraz kraj. Nie traficie na krzykliwe nagłówki. Przekonacie się jednak, czy to, czym podzieliliście się ze znajomymi na Facebooku, jest prawdą. Poznajcie AFP Sprawdzam.
– Wszyscy myślą, że jest nas tu kilkadziesiąt – śmieje się Sawka, gdy omiatam wzrokiem ich 2 biurka. – Fajnie by było, gdyby nas było więcej – poważnieje. Na całym świecie jest 70 weryfikatorów AFP. W razie potrzeby pomagają sobie, na Slacku wymieniają się ustaleniami, ale to i tak kropla w morzu potrzeb.
Natalia Sawka, fact-checkerka z AFP Sprawdzam.•fot. Anna Dryjańska / naTemat
Dziennikarki oceniają, że obecnie większym problemem niż nadmierny sceptycyzm jest jednak łatwowierność internautów, którzy zwykle nieświadomie udostępniają i podają dalej fałszywe, a czasami również niebezpieczne doniesienia. Jak na przykład te, że lekarstwo na koronawirusa to wybielacz, który należy wypić (fałsz, w ten sposób można się za to zabić lub okaleczyć). Albo że raka wyleczy witamina C, oczywiście lewoskrętna (fałsz, znachor nie zastąpi lekarza). Ale bywają też fejki bardziej podstępne, których nie da się rozbroić podstawową wiedzą medyczną lub zdrowym rozsądkiem.
– Nie ma osoby, która nie dałaby się wkręcić w sieci. Fałszywe treści są konstruowane właśnie w taki sposób, by wydawały się wiarygodne. Więc my jako internautki też musimy uważać – tłumaczy Maja Czarnecka.
Wtóruje jej Natalia Sawka, która publikowała m.in. w Sonarze i BiQdata, fact–checkingowych serwisach „Gazety Wyborczej”. – Nam nie chodzi o wytykanie błędów, ani tym bardziej o wyśmiewanie, ale o edukowanie ludzi – tłumaczy. Jak mówi, w polskojęzycznej sieci najpopularniejsze są fejki dotyczące zdrowia, imigrantów, polityki i ochrony środowiska, w tym zwierząt.
Gumi, pies na fejki, towarzysz fact-checkerek z AFP Sprawdzam.•fot. Anna Dryjańska / naTemat
Obie fakt–checkerki przeszły prestiżowe szkolenie u internetowych reporterów śledczych zrzeszonych w Bellingcat. Tam poznały narzędzia i techniki, którymi dzielą się z czytelnikami. Każdy ich tekst zawiera bowiem opis, jak krok po kroku ustaliły, że coś jest zmanipulowane lub nieprawdziwe.
Narzędziem, którego dziennikarki często używają w AFP Sprawdzam, jest Perma.cc, która archiwizuje dowolną stronę internetową. Zdarza się bowiem, że autor fejka zaciera za sobą ślady, gdy machina plotek i pomówień już poszła w ruch – wtedy edytuje stronę lub nawet ją kasuje. Dzięki Permie w internecie naprawdę nic nie ginie. Sawka i Czarnecka korzystają też z wielu innych narzędzi, np. Google Images czy TinEye, który służy do odnalezienia oryginalnego zdjęcia. Do weryfikacji filmów fact-checkerki zwykle korzystają z programu InVID. Nieoceniona jest też wiedza samych internautów, którą dzielą się w komentarzach.
Bywa, że fejk powstaje jako reakcja na bieżące wydarzenia. Tak było w przypadku nieprawdziwego konta Olgi Tokarczuk, które pojawiło się na Twitterze tuż po tym, jak pisarka dostała Nobla (w rzeczywistości autorka zaczęła być obecna w tym serwisie miesiąc później).
Jednak nie wszystkie fałszywki popularne w Polsce są osadzone w naszych realiach. Czasami fejki przychodzą z drugiego końca świata, jak np. doniesienia o tym, jakoby feministki wygoniły księdza z kościoła w Chile. Krążyły one razem ze zdjęciem incydentu, co oburzyło wielu internautów. Tymczasem uwieczniona na fotografii scena od początku do końca była reżyserowana. Był to bowiem performens. – Nie wszystkie fejki są całkowicie zmyślone. Często zawierają jakiś prawdziwy element wyrwany z kontekstu i opatrzony nieprawdziwym opisem – wyjaśnia Czarnecka.
Rozbrojony przez kobiety "news" został oznaczony na Facebooku dużym napisem "fałsz", widocznym przy każdym udostępnieniu tej nieprawdziwej wiadomości. AFP Sprawdzam daje bowiem znać temu serwisowi społecznościowemu, gdy manipulacja zaczyna być udostępniania przez użytkowników. Chodzi o zduszenie kłamstwa w zarodku.
Tematy Czarnecka i Sawka wybierają sobie same. – Patrzymy na to, co nowego się klika w polskim internecie, co jest masowo udostępniane. I sprawdzamy. Publikujemy tylko wtedy gdy mamy 100 proc. pewność, że prawidłowo zidentyfikowałyśmy coś jako fałsz – opowiada Sawka. Dlatego praca nad jednym tekstem może trwać kilka dni, a nawet tygodni, gdy trzeba skontaktować się z kilkudziesięcioma osobami lub instytucjami, zwłaszcza jeśli przynajmniej część z nich jest za granicą. Priorytetem nie jest szybkość, lecz prawda.
Czarnecka i Sawka przyznają, że to, czym się zajmują, to coś między pracą detektywa i dziennikarza. Bywa żmudne i męczące, ale miewa momenty ekscytacji, gdy wpadnie się na trop lub zauważy coś podejrzanego w czymś, co cała reszta internetu wzięła za dobrą monetę.
fot. Anna Dryjańska / naTemat
Czasami jednak praca fact-checkerek sprawia, że stają się obiektami hejtu. Przykładem tej sytuacji był moment, gdy AFP Sprawdzam ogłosiła, że premier Mateusz Morawiecki kłamie albo się myli mówiąc o 80 proc. poparciu społeczeństwa dla zmian PiS w sądownictwie. Żadne badania – a skontaktowały się ze wszystkimi instytutami i ośrodkami – nie dały bowiem takich wyników. Kancelaria Premiera na pytania, skąd w ustach szefa rządu PiS wzięła się ta liczba, odpowiedziała milczeniem.
Milczał też PiS, gdy weryfikatorki wskazały, że to ta partia wkleiła na konferencji hasztag #SilniRazem na plakat wyborczy Koalicji Obywatelskiej, by potępiać rywali za hejt, który pojawił się w części oznaczonych nim tweetów.
Fact-checkerki obrywają z wielu stron. Części zwolenników opozycji nie spodobało się, gdy ogłosiły, że krążący w sieci news o karcie stałego wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, która miałaby dawać różnego rodzaju przywileje, jest fejkiem. – Niektórzy uznali, że jesteśmy na usługach PiS – śmieje się Natalia.
Maja opowiada z kolei, że gdy próbowała zweryfikować udostępniane w internecie zdjęcie przedstawiające na pochodzie z czasów PRL rzekomo młodą Małgorzatę Gersdorf, Włodzimierz Czarzasty (Lewica), któremu zadała kilka pytań by rozstrzygnąć sprawę, odprawił ją w obcesowy sposób.
– Odpisał, że w mediach już się mówi, że to nieprawda, więc skoro tego nie wiem, to powinnam zmienić zawód – relacjonuje Czarnecka. – Tymczasem nie mogę polegać na tym, że ktoś, gdzieś, powiedział co mu się wydaje, tylko muszę pytać u źródła – podkreśla dziennikarka. A takich niezależnych od siebie źródeł powinno być przynajmniej 2, a najlepiej 3.
Kursy językowe, których nie było
Są też jednak chwile dużej satysfakcji. Na przykład wtedy, gdy do AFP Sprawdzam zaczęły się zgłaszać osoby, które dzięki fakt-checkerkom nie dały się nabrać na fałszywe kursy językowe rzekomo dofinansowane przez Unię Europejską, które były reklamowane na Facebooku. W rzeczywistości był to przekręt polegający na wyłudzeniu danych osobowych. – Ludzie pisali do nas, dziękowali za to, co robimy. To miłe – mówi Sawka.
Demaskowane przez fact–checkerki manipulacje i kłamstwa czasem mają charakter bardzo praktyczny. Zawsze jednak mają wpływać na postawy ludzi, tak jak np. zalew fejkowych doniesień, które mają oczernić imigrantów albo ludzi LGBT.
Prawda czy fałsz
– Internauci zazwyczaj o tym nie myślą, ale wszyscy poruszamy się w gąszczu dezinformacji – ocenia Czarnecka. Sawka dodaje, że za dobre, rzetelne, media trzeba płacić – albo oglądając reklamy (a więc wyłączając AdBlocka), albo przechodząc na abonament. Bo w walce o błyskawiczne kliki ofiarą bywają fakty: często nie z powodu złej woli dziennikarzy, ale dlatego, że zwyczajnie można coś zrobić albo szybko, albo dokładnie.
– Mam takie dni, gdy ogarnia mnie poczucie beznadziei. Gdy rozpracowujemy jeden fejk, w sieci powstają setki kolejnych. Wtedy jednak przypominam sobie, że walka o prawdę ma sens w każdych okolicznościach – podsumowuje Maja Czarnecka. Natalia Sawka kiwa głową. – Marzę o świecie, w którym nasza praca nie byłaby potrzebna – dodaje z uśmiechem.