"Oddałabym za niego życie". Żałoba po śmierci ukochanego zwierzaka wcale nie jest dziwna

Ola Gersz
Śmierć ukochanego zwierzaka – psa, kota, królika czy szczura – to olbrzymi ból. Niektórzy go jednak nie rozumieją – zrozpaczony właściciel często słyszy kąśliwą uwagę: "to tylko zwierzę, nie ma co płakać". Jednak to nieprawda: to bliski przyjaciel i członek rodziny. Jak zresztą podkreślają psycholodzy, cierpienie i żałoba po zwierzaku to zupełnie naturalna sytuacja. Jednak jak przetrwać stratę pupila?
Utrata zwierzaka to ogromne cierpienie dla wielu ludzi Fot. Kadr z filmu "Marley i ja"
– Puppy, mój york, był z nami, odkąd miałam trzy latka. Na początku niezbyt za sobą przepadaliśmy. Byłam głupiutkim dzieckiem i mu dokuczałam, dlatego rodzice trzymali mnie od niego trochę z daleka. Im robiłam się starsza, tym bardziej traktowałam go jak członka rodziny – zaczyna swoją opowieść Zuza.

W końcu nadszedł moment, którego obawia się każdy właściciel psa: Puppy był coraz starszy i coraz słabszy. – Miał problemy z chodzeniem i zaćmę, gdy zostawał sam w domu, to zdarzało się, że płakał – wylicza Zuza. To ona najczęściej zajmowała się swoim pupilem, gdyż najwcześniej kończyła zajęcia na uczelni. Rano, kiedy jej rodzice wychodzili do pracy i pies zaczynał wyć, brała go ze sobą do łóżka. – Przez prawie dwa lata przed jego śmiercią powtarzałam z nim ten sam rytuał – rano drapał do drzwi, więc o 7 rano zwlekałam się z łóżka i kładłam go u siebie w nogach – opowiada.


Kiedy Puppy miał 19 lat, a jego stan zdrowia był już krytyczny, przyszła pora na jego uśpienie. – Ostatni raz leżałam z nim tego poranka i chciałam spędzić z nim każdą możliwą minutę. Już wtedy wiedziałam, że będę cholernie tęsknić. Cała moja rodzina – mama, tata i brat – wzięła tego dnia wolne w pracy i wyruszyliśmy razem na piechotę do pobliskiego weterynarza. Podczas ostatniego spaceru daliśmy naszemu Puppy'emu loda śmietankowego do zjedzenia, bo zawsze nękał moją mamę, kiedy je jadła. W pokoju, w którym miał zostać uśpiony, spędziliśmy zapłakani dwie godziny. Tak ciężko było nam go opuścić – wspomina Zuza.
Kiedy wraz z rodziną wróciła do domu, wszyscy musieli zmierzyć się z najgorszym: psa nie było. Było pusto. – Następnego dnia, po powrocie z uczelni, złapałam się na tym, że weszłam do mieszkania i zawołałam "Puppy, jestem". A jego nie było. Wciąż gdy wspominam ten moment, to łzy napływają mi do oczu – mówi. I wyznaje, że oddałaby za Puppy'ego życie. – Mam gdzieś, że dla wielu ludzi to tylko zwierzę. Dla mnie był rodziną, a dla rodziny człowiek potrafi zrobić wszystko – podkreśla.

Strata zwierzęcia nie jest również obca Wojtkowi. – W swoim życiu dwa razy przeżyłem traumę z powodu straty ukochanego zwierzaka. Pierwszy raz, gdy miałem -naście lat i zdechł mój pierwszy pies. Był z nami dwanaście lat i pokonała go choroba pokleszczowa. Wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu widziałem jak mój ojciec, 30-kilkuletni chłop, płacze jak bóbr. Nigdy nie widziałem, żeby płakał. Ja oczywiście też ryczałem. Jeszcze przez dobry miesiąc chodziłem przybity – opowiada.

Wojtek przyznaje, że nie rozumiał wtedy, dlaczego śmierć jego psa aż tak bardzo wstrząsnęła jego ojcem. Zrozumiał to dopiero, gdy umarł jego ukochany chomik. – Pierwszy prawdziwie mój, kupiony za własne pieniądze zwierzak. Weterynarz na początku powiedział, że jest przeziębiony. Przez tydzień walczyłem o jego życie, karmiłem go ze strzykawki, robiłem inhalacje. Dopiero potem okazało się, że diagnoza była błędna, bo chomik miał ogromny ropień, który rósł mu za zębami. Pod koniec bardzo się męczył, więc po namowach weterynarza zgodziłem się, żeby go uśpić. To było okropne uczucie, którego nikomu nie życzę. Byłem bardzo przywiązany do tego okruszka i podobnie jak mój ojciec -naście lat wcześniej, ryczałem jak bóbr – wspomina Wojtek. Te uczucia dobrze rozumie również Maja. – O tym, że mój pies Kuba przeszedł na drugą stronę tęczy, moja mama powiedziała mi przez telefon, kiedy byłam na wakacjach. Oczywiście od razu zalałam się łzami – wspomina sytuację sprzed lat. Maja bała się wrócić do mieszkania bez Kuby. – Już na klatce schodowej przed drzwiami czułam kluchy w gardle, a gdy weszłam do mieszkania i nie zobaczyłam jego kocyka tam, gdzie zawsze leżał, zaczęłam bardzo płakać. Nie wyobrażałam sobie, że nie pójdziemy więcej na spacer, nawet jeśli wcześniej marudziłam, kiedy musiałam z nim wychodzić – opowiada.

I dodaje: – Może niektórym trudno to zrozumieć, ale w moim domu zwierzęta to członkowie rodziny. Cały czas są z nami, jesteśmy dla nich całym światem. Jeśli zwierzę to przyjaciel, to naprawdę pęka serce, gdy go zabraknie.

Uśpienie psa to trudna decyzja


To metaforyczne "pękniecie serca", o którym mówi Maja, jest naturalne dla Remigiusza Cichonia, lekarza weterynarii w Przychodni Weterynaryjnej DOG. w Skarżysku-Kamiennej i wykładowcy oraz kierownika studiów podyplomowych psychologia zwierząt w Poznaniu. – Z racji zawodu często obserwuję reakcje ludzi na śmierć zwierzęcia. Tak samo jak jesteśmy wszyscy różni, tak samo różnie przeżywamy odejście psa czy kota. Są właściciele, którzy bardzo to przeżywają – mówi w rozmowie z naTemat.

Dr Cichoń opowiada, że wiele osób chce pozostać przy eutanazji, którą w niektórych sytuacjach trzeba wykonać z powodu ogromnego cierpienia zwierzęcia i niemożności pomocy. – To bardzo trudne decyzje – zarówno dla właścicieli, jak i dla mnie, lekarza. Niektórzy wciąż przychodzą do lecznicy po śmierci zwierzęcia – nawet pół roku później – żeby po prostu porozmawiać z lekarzem – mówi lekarz weterynarii.
I przytacza przykład ze swojej lecznicy. – Jedna pani, która była bardzo związana ze swoją suką owczarka niemieckiego – półtora roku temu zmarła ona ze starości – przeżywa to do dziś. Proponowałem jej, żeby wzięła sobie młodego szczeniaka, odpowiedziała jednak, że wciąż nie jest jeszcze gotowa na kolejnego psa. Mówi, że wie, że jej pies jej cały czas przy niej duchem – relacjonuje.

Jednak nie wszyscy chcą pozostać przy eutanazji zwierzaka, co osobiście dr Cichoń krytykuje. – Bardzo często bywa, że ludzie mówią, że kochają swoje zwierzę i traktują je jak członka rodziny, ale kiedy przychodzą ze zwierzakiem – starym, cierpiącym, któremu nie można już pomóc – aby poddać go eutanazji, zostawiają go w gabinecie i wychodzą. Mówią, że nie mogą na to patrzeć. A ten pies gdyby mógł, powiedziałby: "Nigdy nie mów, że nie możesz na to patrzeć. Niech to się stanie w twojej obecności, bo kiedy jesteś przy mnie, wszystko staje się łatwiejsze" – mówi w rozmowie z naTemat psycholog zwierząt.

Dr Cichoń wyznaje, że chce mu się płakać, gdy widzi minę psa zostawionego samego chwilę przed śmiercią. – Jest tak rozżalony, że aż nie da się tego opisać. Zdarzyło mi się wiele razy popłakać, gdy zostałem sam z tym biednym psem, którego opuszczono w najważniejszej – obok narodzin – chwili jego życia. Przecież gdy córce umiera ojciec, do ostatniej chwili trzyma go za rękę. Jeśli pies faktycznie jest kochany i traktowany jak członek rodziny, to nie rozumiem, że ktoś "nie może patrzeć" na jego śmierć i odchodzi – zauważa.

Lekarz weterynarii Remigiusz Cichoń zauważa również, że ludzie, którzy mają psy mające choroby przewlekłe czy złośliwe nowotwory – i którzy o tym wiedzą – są przygotowani na śmierć zwierzaka. – Najgorzej jest, gdy dzieje się to nagle, na przykład w wypadku samochodowym. Właściciele reagują wtedy często rozpaczą, płaczem, spazmami. Niektórzy przynoszą mi nawet do lecznicy martwe zwierzęta, ale niestety współczesna medycyna nie potrafi przywrócić martwych do życia – mówi ze smutkiem. Rozmówca naTemat wyznaje jednak, że podczas gdy osób, które bardzo przeżywają śmierć zwierzaka, jest wiele, to dalej zdarzają się ludzie, którzy traktują psa czy kota jak rzecz. – Wciąż są tacy – chociaż jest ich coraz mniej – którzy mówią "a tam pies" albo przychodzą ze zdrowym psem, który im się znudził i mówią "niech go pan uśpi". A eutanazję można wykonać tylko na podstawie diagnozy zgodnej ze sztuką lekarsko-weterynaryjną – nie ukrywa irytacji dr Cichoń. – Ludzie różnie się więc zachowują: niektórzy długo trwają w żałobie, inni wychodzą od weterynarza po eutanazji psa i w drodze do samochodu już jest zabawa – dodaje.

Tęczowy most


To, że ludzie traktują ukochane zwierzę jak członka rodziny, wcale nie jest dziwne, mimo że niektórzy wciąż tak uważają. To udowodnione naukowo. – W maju ubiegłego roku naukowcy Gerhardt i Chino, dwóch naukowców amerykańskich, pisało w periodyku „Science” o współpracy człowieka ze zwierzęciem i traktowaniu go w sposób zbliżony do nepotyzmu. I okazuje się, że coraz więcej osób postrzega swoje psy (i nie tylko) jako swoją rodzinę. Są to jednak postrzegania nakierowane stricte na zapewnienie potrzeb emocjonalnych człowieka i nie uwzględniają potrzeb emocjonalnych zwierzęcia – precyzuje lekarz weterynarii Remigiusz Cichoń.

Cierpienie po stracie psa, kota czy chomika jest więc naturalne, jednak jak sobie z nim radzić? Tak jak z każdą inną żałobą – należy dać sobie czas i pozwolić sobie na ból i płacz. Nie tłumić w sobie emocji, nawet złości czy gniewu. Śmierć zwierzaka to typowa w psychologii sytuacja kryzysowa, czasem konieczna więc będzie pomoc terapeuty. Terapia po utracie psa jest zresztą coraz częstszym zjawiskiem. Nie warto się tego wstydzić, nie warto też przejmować się osobami, które drwią z naszej żałoby po zwierzaku.
– Mama bardzo płakała na samą myśl o Puppym, wydrukowałam jej więc na lodówkę wierszyk o tęczowym moście. Mówi się, że po śmierci spotykamy naszych pupilów właśnie za tym mostem. Miła wizja i przede wszystkim pocieszająca – mówi Zuza, która musiała poddać eutanazji ukochanego yorka. Myśl o tym, że w innym życiu spotkamy naszego zwierzaka, wielu osobom rzeczywiście bardzo pomaga i osłabia tęsknotę.

Dr Remigiusz Cichoń ma też jeszcze jedną radę dla osób, które borykają się z utratą psa czy kota. – Są ludzie, którzy po śmierci zwierzaka mówią: "nigdy w życiu nie wezmę już innego zwierzęcia, bo nie mam siły tego znowu przeżywać". Jednak z doświadczenia zawodowego wiem, że nowe zwierzę pomaga na stratę. Najlepszym lekarstwem jest młodość – nic tak nie dodaje radości i siły jak młody szczeniak – radzi. Jednak ludziom, którzy przeżywają śmierć zwierzęcia, trzeba dać czas – oni sami zdecydują, kiedy będą gotowi na kolejne zwierzę – podkreśla lekarz weterynarii.

Z takiej rady skorzystała Maja, której umarł pies Kuba. – Bardzo długo wszyscy w moim domu powtarzali: "Nigdy więcej żadnego psa". Chodziło o to, że nie chcieliśmy pisać się znowu na takie cierpienie gdy go zabraknie. Musiało minąć 5 lub 6, nim zdecydowałam się przygarnąć kolejnego psa. Ten ma już 8 lat i choruje, dlatego bardzo się martwię, że znowu odbiorę telefon z podobną informacją. Przeżywałam każdą jego operację, zabieg, chore oko, czy zranioną łapę. To naprawdę jest mój najlepszy przyjaciel… – opowiada.