"Przez 25 lat się z tym nie spotkałem". PiS zabrał pieniądze na drogi, starosta nie wytrzymał
Kilka dni temu starosta bytowski napisał na Twitterze, że kilkanaście samorządów z Kaszub nie dostanie obiecanych pieniędzy na ważne inwestycje. Wszystkie w grudniu podpisały umowy z wojewodą pomorskim Dariuszem Drelichem i nagle dowiedziały się, że nic z tego. – To coś niebywałego. Niezrozumiałego. Coś, co dotychczas nie miało miejsca. Już 25 lat jestem w samorządzie i nigdy z taką sytuacją się nie spotkałem – mówi naTemat Leszek Waszkiewicz.
Minorowy.
A Pan jak się z tym wszystkim czuje?
Cały czas czuję się oszukany. Ciągle mam nadzieję, że ktoś zmieni swoją decyzję i te pieniądze na remont dróg do nas trafią. To 17 km dróg w złych stanie technicznym. Inwestycja wyczekiwana przez mieszkańców. Nie wyobrażam sobie, że ktoś z niejasnego powodu po prostu może nam tę dotację zabrać.
Opisał Pan całą sytuację na Facebooku. W całej Polsce było o tym głośno. Dlaczego?
Przelała się czara goryczy. Jesteśmy po przetargu z wykonawcą na remont dróg. Mamy podpisaną umowę. W tym tygodniu mieliśmy przekazywać wykonawcy plan budowy. I nagle dostajemy informację, że nie będzie dotacji.
To coś niebywałego. Niezrozumiałego. Coś, co dotychczas nie miało miejsca. Już 25 lat jestem w samorządzie i nigdy z taką sytuacją się nie spotkałem, żeby z nieznanych powodów umowa dotacyjna została cofnięta.
To nie polegało na wierze. To nie jest kwestia mojej wiary. Ja mam umowę z wojewodą o udzieleniu dotacji. Ja i jeszcze kilkunastu innych samorządowców. Razem, wspólnie, podpisywaliśmy umowę z wojewodą. Każdy na swoje projekty.
Dlaczego tak się mogło stać? Jakie ma Pan podejrzenia?
Nie chcę spekulować. Bo pewnie wdałbym się w politykę, a tego nie chcę robić.
Pojawiły się spekulacje, że to na Kaszubach...
Nie chcę komentować. Nie chcę tu uprawiać polityki.
Co dla powiatu oznacza brak tej dotacji? Przypomnijmy, prawie 6 mln zł.
Póki co czekanie na ostateczną decyzję. Ale jeśli to wszystko zostanie potwierdzone, muszę wypowiadać umowę wykonawcy. Muszę liczyć się z karami umownymi za zerwanie umowy. A także z potężnym niezadowoleniem mieszkańców.
To Pan im obiecał remont dróg.
Tak.
Jak zareagowali?
Nie nadaje się do zacytowania.
W umowie jest zapisane 1 proc. wartości kontraktu. To niecałe 100 tys. zł. Tyle możemy zapłacić, jeśli w jakiś sposób nie dogadamy się z wykonawcą.
Co to za drogi? W jakim są stanie?
To dwie drogi, które są ważne dla mieszkańców. Są w bardzo złym stanie technicznym. Nasz zarząd dróg co chwila walczy z ubytkami, ciągle je łata. Przy jednej z nich znajduje się duży zakład produkcji drzewnej, jest przywożone drzewo, są wywożone towary. Druga znajduje się w pobliżu kopalni żwiru. Odbywa się tu nie tylko ruch osobowy mieszkańców, ale też ruch ciężkich samochodów, które je niszczą.
Proszę przypomnieć, jak to było z tą dotacją? To Pan o nią zabiegał?
To słynne "schetynówki", teraz ten sposób dotowania nazywa się Fundusz Dróg Samorządowych. W całej Polsce wojewodowie otrzymują pulę, ogłaszają konkursy. My złożyliśmy wniosek, znalazł się na liście rezerwowej. Były przetargi na drogi z listy podstawowej. Pojawiły się oszczędności wynikające z niższych cen uzyskanych w przetargu i pozostała pełna pula wolnych środków.
Kolejne wnioski z listy wchodziły do dofinansowania. 11 grudnia wojewoda podpisał z 12 samorządami umowy na realizację ich zadań zgłoszonych w konkursie. Byliśmy zobowiązani do przeprowadzenia przetargów. Zrobiliśmy go. Wybraliśmy wykonawcę. Chcieliśmy przystąpić do prac. I nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na nas informacja, że dotacji nie będzie.
Jak Pan się o tym dowiedział?
Już wszyscy monitowali o te pieniądze, więc niektórzy wójtowie otrzymali informacje telefonicznie, żeby nic nie robić. Bo przyszło pismo do wojewody z ministerstwa infrastruktury, że pieniądze nie zostaną przekazane i że w najbliższym czasie otrzymamy oficjalne pismo.
My nie otrzymaliśmy telefonu. Poleciłem Zarządowi Dróg Powiatowych, żeby zadzwonił do Urzędu Wojewódzkiego i dowiedział się, czy również nas to dotyczy.
Otrzymaliśmy telefoniczną informację, że tak. Przyszło pismo z ministerstwa. Niestety pieniędzy nie dostaniemy. Mamy czekać na oficjalne pismo.
Jakie było uzasadnienie?
Lakoniczne. Że przyszło pismo z ministerstwa i że pieniędzy nie będzie.
Internet obiegły zdjęcia, jak stał Pan z tablicą, była na niej kwota dotacji.
Wszyscy staliśmy. Każdorazowo przekazywanie pieniędzy przez pana wojewodę odbywa się w takiej uroczystej formie. Do dziś mam na swoim biurku tę tablicę. Leży.
Czuję wielki zawód. To pamiątka złamanych obietnic i zawodu sprawionego ludziom. Ciągle mam nadzieję, że coś jeszcze może się zmienić. Te pieniądze przecież są, one były z oszczędności, nikt nie miał prawa ich zabrać.
Nie rozumiem powodu, dlaczego ktoś podjął decyzję, dlaczego tych pieniędzy gminom i powiatom nie przekazać.
Słyszał Pan o podobnych przypadkach w Polsce?
Nie. Jestem samorządowcem od 25 lat i pierwszy raz słyszę, żeby w taki sposób postąpiono. Że zrywa się umowę, która jest. Zgodnie z harmonogramem obie drogi miały być wyremontowane do końca listopada tego roku. Pogoda sprzyja. Można już było rozpoczynać prace.
Co teraz?
Ja z niczego się nie wycofuję. Chcę robić tę drogę. Będę walczyć do samego końca. Nie odpuszczę. To ktoś inny nie chce się wywiązać.
Z własnych środków nie będziemy w stanie tych dróg wyremontować. To koszt ok. 10 mln zł. 50 proc. trzeba mieć wkładu własnego. Tu wsparła nas gmina Lipnica, bo sami 5 mln też nie bylibyśmy w stanie wyłożyć.
W poniedziałek spotkam się z panem wojewodą, może usłyszę coś więcej. Na spotkaniu będzie nas kilkoro.