Na kolanach przepraszał naród. 88-latek może usłyszeć zarzut zabójstwa z powodu koronawirusa
Na konferencji prasowej dosłownie błagał ludzi o wybaczenie. Na twarzy miał maseczkę, łkał. W pewnym momencie padł na kolana. Tak lider sekty w Korei Południowej przepraszał naród za to, że jego kościół stał się ogniskiem koronawirusa. Władze Seulu chcą oskarżyć go o zabójstwo. To chyba jedyny przypadek na świecie, gdy podczas obecnej epidemii takie oskarżenia padają pod adresem konkretnej osoby.
Z powodu koronawirusa zmarły już 34 osoby. Jak się ocenia, około 60 proc. zachorowań ma związek z Kościołem Jezusa Shincheonji, której lider właśnie na kolanach przepraszał naród.
W ten sposób epidemia, która szaleje na świecie, zyskała jakąś twarz. Konkretne nazwisko, na które lecą gromy. Bo to jego kościół stał się ogniskiem koronawirusa w Korei Południowej. Co więcej, miał fałszować listy członków i ukrywać, kto z nich naprawdę się zaraził.
Czytaj także: Połowa zarażonych to członkowie sekty. Gigantyczne miasto w Korei zamarło przez koronawirusa
Chcą, by został oskarżony o zabójstwo
– Daliśmy z siebie wszystko, ale nie byliśmy w stanie powstrzymać rozprzestrzeniania się wirusa. Nie udało się. Proszę o wybaczenie. Nigdy nie sądziłem, że tak się stanie, nawet w moich najgorszych snach – mówił na konferencji prasowej Li Man-Hi (Lee Man-Hee).
Jak podaje koreańska agencja Yonhap, Li Man-Hi może nawet usłyszeć zarzut zabójstwa.
Kościół Jezusa Shincheonji jest jak sekta
Li Man-Hi ma 88 lat. Uważa się za kolejne wcielenie Jezusa Chrystusa. Przez swoich wyznawców uznawany jest za proroka. Członkowie jego kościoła wierzą, że jest nieśmiertelny. A także, że Biblia została napisana w metaforach i tylko Li jest w stanie poprawnie ją interpretować.
Albo, że w Dniu Sądu Ostatecznego Li ma zabrać ze sobą do nieba 144 tys. osób. A Shincheonji to "naród Boga", stworzony na ziemi tak jakby w niebie.
Jego wspólnota od początku wzbudzała kontrowersje. Twierdzono, że jest sektą. Albo, że "wyciąga" ludzi z innych kościołów. W 2016 roku Kościół Anglikański wydał nawet specjalny alert do parafii w Londynie. Rok temu ostrzeżenie pojawiło się w Indiach.
Kościół ma swoją siedzibę w Gapyeong. Właśnie tam odbyła się konferencja prasowa, tam klęczał lider sekty, i tam - przed budynkiem słychać było okrzyki wściekłych ludzi.
Najgorzej jest w Daegu
Wierni kościoła zarażali się podczas nabożeństw w mieście Daegu, ok. 235 km na południe od Seulu. A potem zarażali innych. Źródłem, jak się podejrzewa, miała być 61-letnia pacjentka określana jako "pacjentka 31", gdyż była 31 osobą, której zachorowanie potwierdzono w Korei.
Zanim ją zdiagnozowano wzięła udział w czterech nabożeństwa w Daegu. Według lokalnych mediów uczestniczyło w nich około tysiąca osób. Dlaczego członkowie sekty tak szybko się zarażali?
Prof. Ji-il Tark z jednego z południowokoreańskich uniwersytetów wyjaśnił agencji AP, że podczas spotkań wyznawcy siedzą na podłodze bardzo blisko siebie. Uczestnictwo w tych nabożeństwach jest obowiązkowe.
Czytaj także: Interaktywna mapa koronawirusa. Tu sprawdzisz, gdzie jest covid-19
Dziś w Daegu, a także w prowincji Gyeongsang Północny, sytuacja jest najgorsza. Przybywa tylu pacjentów, że burmistrz miasta poprosił prezydenta kraju o dodatkowe trzy tysiące miejsc w szpitalach. Miasto jest poddane dezynfekcji.
Cały kraj w stanie wojny
O sytuacji w Daegu prezydent Mun Dze In mówił podczas ostatniego posiedzenia rządu. Przepraszał ludzi za brak masek ochronnych, zarządził też 24-godzinny alert we wszystkich organizacjach rządowych.
Oświadczył również, że w tym regionie kryzys osiągnął najwyższy poziom. Ale cały kraj – jak grzmiał – wszedł w stan wojny przeciwko chorobie wywoływanej przez koronawirusa.
Sam Li Man-Hi podobno nie jest zarażony. Test na koronawirusa dał wynik ujemny.