PiS, PO – to samo zło? Kandydaci opozycji, nie idźcie tą drogą!

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Kluczową sprawą w polityce jest prawidłowa diagnoza tego, co jest. Gdy zaś ocena stanu rzeczywistości wypada negatywnie, wówczas polityk powinien zaproponować jakąś alternatywę. Zrobili to dwaj opozycyjni kandydaci na prezydenta: Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń oraz jeden pozapartyjny, czyli Szymon Hołownia. Ta oferta to „trzecia droga”, wymanewrowująca PO i PiS. Brzmi naprawdę nieźle. Problem w tym, że została wyprowadzona z fałszywych przesłanek.
Karolina Lewicka pisze o kandydatach opozycji przed wyborami 2020 Fot. Albert Zawada / AG
„Nie ma Rzeczpospolitej Pisowskiej, nie ma Rzeczpospolitej Platformerskiej. Jest Rzeczpospolita Polska!” - orzekł na Podkarpaciu prezes ludowców. Kandydat Lewicy dorzucił, że „wszyscy jesteśmy sfrustrowani wojną polsko-polską, podsycaną przez dwa obozy polityczne”. Także dawny telewizyjny showman już się określił – bardziej pragnie świata z wodą niż z PO i PiS-em. W skrócie? PiS, PO - to samo zło.

Czytaj także: Cel PiS: wykończyć elity, a potem stworzyć własne. I będziemy zadupiem Europy

Opowieść o alternatywie i dla PiS-u i dla PO wraca jak bumerang, właściwie odkąd obie te partie łącznie zaczęły brać w wyborach największy odsetek głosów. Był Paweł Kukiz i Ryszard Petru, a wcześniej Janusz Palikot. Mieliśmy Wiosnę Roberta Biedronia i Partię Razem oraz SLD, które pod różnymi nazwami i w rozmaitych konfiguracjach usiłowało odzyskać moc sprawczą w polityce.


Także ludowcy w ostatniej kampanii parlamentarnej nawoływali: „Dość POPiS-ów. Masz wybór. Wybierz PSL”, a startujący z list Koalicji Polskiej Jacek Protasiewicz zachęcał: „Nie chcecie głosować na PiS, a macie wątpliwości, czy na PO? Ja was rozumiem! I zapewniam, że na liście PSL są wartościowi kandydaci”. Brzmi to wszystko tak, jakby politycy spoza PO i PiS byli sfrustrowani tym, że wyborca głosuje jednak na PO i PiS (jesienią ubiegłego roku Zjednoczona Prawica i Koalicja Obywatelska zagospodarowały 70% głosów). Ale to naprawdę nie jest wina PiS-u i PO -nawet jeśli założymy, że obie korzystają na tym sporze i podsycają go dla obopólnej korzyści. Przecież obie partie nie trzymają wyborców w szafie, pod kluczem.

Nikt żadnemu ugrupowaniu na polskiej scenie politycznej nie broni wygrać wyborów albo stać się główną siłą opozycyjną. Było wielu chętnych. Jeśli się nie przebili, to znaczy to jedynie tyle, że nie trafili ze swoim przekazem do masowego wyborcy. Być może też prymat PiS-u i PO jest odzwierciedleniem jakiegoś głębszego podziału polityczno-społecznego naszego społeczeństwa. Emanacją tego pęknięcia na dwie Polski. Najtrafniejszego zagospodarowania emocji obu stron.

Przy okazji tej opowieści o alternatywie dla POPiS-u, obie formacje są na równi odsądzane od czci i wiary. Nie wiem, jak Państwo, ale ja – dostrzegając wiele grzechów, słabości i wad Platformy Obywatelskiej – nie rozumiem, jak można postawić znak równości między rządami Tuska a rządami Kaczyńskiego, jak można sprowadzić obie partie do wspólnego mianownika. Trzeba znać proporcje, także w trakcie szaleństwa kampanii wyborczej.

Ta narracja jest niby logiczna z marketingowego punktu widzenia. Wszak Platforma to główna partia opozycyjna, a jej kandydatka na prezydenta wciąż zajmuje w sondażach drugie - po Andrzeju Dudzie - miejsce. A skoro do drugiej tury wchodzą dwie osoby, to pozostali do niej pretendenci, z dalszych miejsc sondażowych, powinni podgryzać rywala słabszego, czyli w tym przypadku Małgorzatę Kidawę-Błońską. Jednak na dłuższą metę to się nie opłaca.

Po pierwsze: jeśli krytyka i wzajemne złośliwości pójdą za daleko, to trudno będzie w pierwszy powyborczy poniedziałek zachęcić swój elektorat do tego, by oddał głos na kandydatkę, która 24 maja będzie się mierzyć w ostatecznym starciu z Andrzejem Dudą. Wyborcy, infekowani przez kilka tygodni niechęcią do wicemarszałek Sejmu i jej obozu politycznego, mogą pozostać głusi na te apele. Wzruszą na nie ramionami.Także jeśli do II tury wejdzie któryś z panów, to nieustanne urąganie PO będzie działało na ich niekorzyść. Wszak będą musieli w ciągu dwóch tygodni postarać się o wyborców Kidawy. Jeśli liczą, że ich niechęć do obecnego prezydenta jest tak duża, że w podskokach zagłosują na każdego jego konkurenta, to zapominają, że wyborcy zawsze mogą jeszcze pozostać w domu.

Poza tym koncentracja kandydatów opozycji na walce między sobą i na zabiegach o ten sam, opozycyjny kawałek tortu, jest czytelnym dowodem na ich słabość. Wszak głównym rywalem jest Andrzej Duda. Po co sztabowcy Biedronia marnotrawią czas i energię na wypominanie konserwatyzmu Hołowni? Dlaczego szef PSL-u chce debaty z Kidawą, a nie z Dudą? Czyżby nie mieli żadnego pomysłu na konfrontację z liderem stawki? A może uznali go za zbyt mocnego i w tej rundzie z marszu spasowali?

Czytaj także: Wszystkie problemy prezydenta. To przez nie Andrzej Duda może przegrać wybory

I jeszcze jedno - wydawać by się mogło, że cała opozycja ma wspólny cel w tej grze - zablokować reelekcję Andrzeja Dudy. Bo tylko to pozwoli powstrzymać rewolucję ustrojową PiS-u oraz da nadzieję na nową dynamikę polityczną, np. dekompozycję obozu władzy i przyspieszone wybory. Ale może się mylę? Może celem Kosiniaka, Biedronia i Hołowni jest najlepszy wynik własny w I turze, dzięki któremu będzie można potwierdzić własne przywództwo, skonsolidować elektorat lub mieć punkt wyjścia do budowania nowego ugrupowania? A w II turze niech się dzieje wola nieba?

Za takim myśleniem przemawia też brak współpracy wszystkich opozycyjnych sztabów nad strategią po I turze. Przecież to powinno być już uzgodnione - jak sztaby i wolontariusze łączą siły, by przez kolejne dwa tygodnie pracować na rzecz konkurenta lub konkurentki Andrzeja Dudy. Bo nie wystarczy drętwa konferencja przegranych z apelem do wyborców. Elektorat tych, którzy odpadli z wyścigu trzeba ponownie zachęcić do wizyty przy urnie, zapobiec demobilizacji, dać odpór myśleniu, że skoro mojego kandydata zabrakło, to na mniejsze zło głosować nie będę. To wszystko wymaga jednak perspektywicznego i kompleksowego myślenia o przyszłości, o racji stanu, o której tak chętnie wszyscy z opozycji mówią. Ale jak przychodzi pokerowe „sprawdzam”, to tradycyjnie widzimy silną koncentrację na czubku własnego nosa.