Colargol mieszka we Francji. Zobaczyłem resztki spuścizny po studiu Semafor i... chce mi się płakać

Michał Jośko
"Przygody Misia Colargola", "Zaczarowany ołówek", "Miś Uszatek", "Mały pingwin Pik-Pok". Do tego wspaniałe opowieści o Muminkach, przygodach kota Filemona czy też wróbla Ćwirka – to zaledwie ułamek tego, co wielu pokoleniom młodych Polaków dała Łódź. Bądź też, mówiąc precyzyjniej, jedno z tamtejszych studiów filmowych.
Dr Rafał Pakuła w magazynach Narodowego Centrum Kultury Filmowej Fot. naTemat
Wszystko zaczęło się nader skromnie, w jednych z mieszkań umiejscowionych w kamienicy przy ul. Radwańskiej. To właśnie tam w roku 1947 stworzono film "Za króla Krakusa", czyli pierwszą polską produkcję lalkowo-animowaną.

W ten sposób narodziło się studio Semafor, czyli miejsce, które w kolejnych dekadach wyczarowało niemal 1500 wiekopomnych produkcji dla młodego widza, aby zniknąć po transformacji ustrojowej. Wszystko, co działo się później ze spuścizną po czasach świetności łodzkiej animacji, przypomina film z całym mnóstwem zwrotów akcji oraz... niezbyt jasną fabułą.
Fot. naTemat
Dotarłem właśnie do Łodzi. Jestem na ul. Piotrkowskiej i wchodzę właśnie do biura posła Krzysztofa Piątkowskiego. Wita mnie człowiek, który jeszcze do niedawna, przez dziewięć lat, piastował urząd wiceprezydenta Łodzi, angażując się w tym czasie w ratowanie tego, czego nie zdążyła zniszczyć...


– ... nieudolna, dzika prywatyzacja. Po roku 1989 państwowe Studio Filmowe Semafor zmagało się z tymi samymi problemami, które doprowadziły do destrukcji całego mnóstwa miejsc istotnych dla rodzimej kinematografii. Wreszcie studio zostało zlikwidowane. W roku 1999 powstała prywatna firma Se-ma-for Produkcja Filmowa, ale nie jako formalny następca "starego" Semafora. Mimo to pod jej egidą zrealizowano m.in oscarowego "Piotrusia i wilka". Później powstaje też Fundacja Filmowa Semafor i firma Se-ma-for Technikal Solution – wyjaśnia poseł Piątkowski.
Fot. naTemat
I tak kolejne dwie dekady stoją pod znakiem rozpraszania się pamiątek po kultowych produkcjach dla dzieci i młodzieży – co prawda część trafiła do rozmaitych muzeów, lecz wiele przechodzi przez ręce kolejnych przedsiębiorców.

– Wiele rąk. Wszystko toczyło się bowiem według następującego scenariusza: kultowymi laleczkami oraz elementami scenografii dysponują kolejne spółki. Nowi właściciele urządzają ekspozycje pamiątek, następnie wpadają w kłopoty finansowe i znikają, pozostawiając po sobie długi. No i tak w kółko – relacjonuje poseł, przechodząc do ostatniego w podobnych zawirowań.
Fot. naTemat
Mowa tu o Muzeum Bajki, działającym przy ul. Sienkiewicza, a zamkniętym w roku 2018. Jego zadłużeni właściciele ulotnili się, część ekspozycji wywożąc w nieznane, część... po prostu porzucając "pod chmurką".
Fot. naTemat

Łódź ratuje, co się da...


Władzom miasta pozostała próba ratowania tego, co jeszcze można uratować. Jednak pomiędzy zawiadomieniem prokuratury a wydaniem przez nią decyzji, nastąpił kolejny ze zwrotów akcji: na początku roku 2019 pozostałości kolekcji zajął komornik, zlecając przewiezienie cennych zbiorów – niszczejących pod wpływem deszczu i słońca – do Warszawy. Świetna decyzja?
Fot. naTemat
– Niekoniecznie. Sposób traktowania tych przedmiotów był daleki od właściwego, tak więc podjęliśmy starania o ich powrót do Łodzi. W ich efekcie niedawno przyjechały do nas, zapakowane w dwie duże ciężarówki. Pamiątki, opatrzone etykietami komorniczymi, trafiły do magazynu Narodowego Centrum Kultury Filmowej – słyszę od Krzysztofa Piątkowskiego, który od razu podkreśla, że jest zdecydowanie zbyt wcześnie, aby mówić o szczęśliwym zakończeniu w iście bajkowym stylu. Wszystko jest jedynie stanem zawieszenia.
Fot. naTemat
– Na razie kluczowe było jakiekolwiek działanie. Ważne tylko, aby było szybkie, bo każdy dzień powodował pogarszanie się stanu kolekcji. Te delikatne elementy scenograficzne ucierpiały już przed laty, gdy kolejni właściciele Se-ma-fora przewozili je z miejsca na miejsce. Później pamiątki zaczęły gnić, porzucone pod Muzeum Bajki, no a decyzja o przewiezieniu ich do Warszawy była początkiem nowych zniszczeń – mówi dr Rafał Pakuła, specjalista w Dziale Wystaw i Zbiorów NCKF.

Oprowadza mnie właśnie po magazynach tej instytucji, w których składowane są przedmioty przywiezione z Warszawy. Przyglądam się im uważnie i wręcz nie mogę pojąć skali zniszczeń.
Fot. naTemat
Jest bardzo źle. Największe elementy scenografii, które nie mieściły się w skrzyniach, przed wywózką do Warszawy... po prostu pocięto. To i tak mniejsze zło, niż los tych dekoracji, które pod Muzeum Bajki zgniły tak bardzo, że wyrzucono je na śmietnik. Przetrwały wyłącznie na zdjęciach.
Fot. naTemat
Coraz lepiej rozumiem, dlaczego naprawdę szybkie działanie było tutaj sprawą kluczową. Eksponaty – po przewiezieniu do Stolicy spoczywające w nieklimatyzowanym i wilgotnym magazynie – owinięte były szczelnie folią typu stretch, która w przeciwieństwie do folii bąbelkowej, uniemożliwia cyrkulację powietrza. Efekt? Pogarszanie się i tak opłakanego stanu.

– W tym układzie naprawdę powinniśmy cieszyć się z tego, że resztki kolekcji – w sumie sto elementów – są już tutaj. Choć na tym etapie nie możemy zrobić zbyt wiele poza odpowiednim ich przechowywaniem. Dlaczego? Formalnie to mienie zajęte przez komornika, do którego nie mamy żadnych praw. Ważne, że ich stan się już nie pogarsza – klaruje dr Pakuła.
Fot. naTemat
A kiedy ów stan zacznie się polepszać? Cóż, wszystko jest na razie wróżeniem z fusów. Wszystko uzależnione jest od wyroku sądu (poprzedzonego trwającym jeszcze śledztwem prokuratorskim) oraz późniejszej decyzji Filmoteki Narodowej, która jest rzeczywistą spadkobierczynią Semafora.

Sprawa jest na tyle świeża, iż trudno – nawet w sposób przybliżony – oszacować również to, jaki procent zbiorów Muzeum Bajki udało się odzyskać, nie wspominając nawet o wartości materialnej tej kolekcji.
Fot. naTemat
– To kolejne z pytań bez odpowiedzi. Padały już rozmaite kwoty – od 300 000 zł, aż po grube miliony, lecz to rzecz, którą naprawdę trudno zweryfikować, zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę zniszczeń. Pamiętajmy też, że takie eksponaty nigdy nie były sprzedawane na wolnym rynku, a więc nie ma punktu odniesienia. Zresztą z naszej perspektywy kwestia wartości materialnej jest najmniej istotna. Przecież jeżeli wziąć pod uwagę wartość dla historii rodzimej kinematografii, to mówimy o czymś bezcennym – mówi poseł Piątkowski.
Fot. naTemat
O jakiejkolwiek kwocie – nawet przybliżonej – będzie można mówić dopiero po precyzyjnym przeliczeniu kolekcji oraz jej odrestaurowaniu. Pierwsza z czynności właśnie trwa, pracownicy NCKF są na etapie rozpakowywania eksponatów. Natomiast drugą będzie można rozpocząć dopiero wówczas, gdy zielone światło da sąd.

W tym przypadku optymizmem napawają słowa Rafała Pakuły, który informuje, że gdy tylko zapadnie korzystny wyrok, przywrócenie owym skarbom dawnej świetności będzie jak najbardziej wykonalne.
Fot. naTemat
Na szczęście w Łodzi wciąż są specjaliści, którzy tworzyli takie właśnie obiekty scenograficzne i wiedzą, jak je naprawić, używając odpowiednich materiałów i technik. Gdy kilkuosobowa ekipa fachowców zakasa rękawy, to niezbędne prace zakończy po kilkunastu miesiącach.
Fot. naTemat

Gdzie jest miś?!


Czy wiadomo dokładnie, w jakich kierunkach rozproszyły się zbiory należące zarówno do "starego" Semafora, jak i "nowego" Se-ma-fora? Niestety, trudno precyzyjnie prześledzić proces, który trwał całe dekady.

Na pewno część kolekcji znajduje się w zasobach Muzeum Etnologicznego oraz Muzeum Kinematografii, pojedyncze eksponaty można znaleźć w Muzeum Bajki w Pacanowie. Lecz jeżeli chodzi o losy całego mnóstwa cennych przedmiotów, pytań jest więcej, niż odpowiedzi.
Fot. naTemat
– Od czasu do czasu otrzymujemy informacje typu: najważniejsza laleczka misia Colargola znajduje się u jakiejś osoby prywatnej, mieszkającej we Francji – słyszę podczas wizyty na Targowej.

Mijają kwadranse. Przeglądam to, co trafiło do magazynu NCKF, a do oczu cisną się łzy wzruszenia. Przecież jestem na wyciągnięcie ręki od tak ważnych elementów mojego dzieciństwa, których nie traktowano z należytym szacunkiem.
Fot. naTemat
O, stare blejdramy z filmów animowanych o kocie Filemonie! O, fragment scenografii z wizyty misia Colargola na Księżycu! Podziwiam kolejne artefakty z lat 60. i 70. ub. wieku, choć jest ich tutaj niewiele. Zdecydowaną większość stanowią eksponaty z produkcji nowszych, tworzonych już w czasach "prywatnych".

Podziwiam przedmioty, których użyto w serialu animowanym "Parauszek i przyjaciele" (2013), w świetnym krótkim metrażu "Danny Boy" (2010) oraz "Piotrusiu i wilku", czyli produkcji, która w roku 2007 zdobyła Oscara w Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany. To głównie (zniszczone barbarzyńsko) części dekoracji, gdyż niemal wszystkie laleczki zaginęły w tajemniczych okolicznościach..
Fot. naTemat
No dobrze, na razie pozostaje mi trzymać kciuki za to, aby pewnego dnia na sali sądowej zapadły odpowiednie decyzji. Lecz co dalej?

– Pierwszym krokiem będą wspominane prace konserwatorskie. Później będziemy myśleć o włączeniu tej kolekcji do stałej ekspozycji NCKF, o ile tylko pozyskamy na to odpowiednie środki. Świetnie, jeżeli będzie to zalążek wielkiej kolekcji prezentującej lata świetności polskiej animacji – mówi Rafał Pakuła.
Fot. naTemat
W grę może wchodzić także skupowanie cennych eksponatów od kolekcjonerów prywatnych, choć to na razie pieśń przyszłości. Zwłaszcza, że dziś podobne artefakty raczej nie "wypływają" na wolnym rynku.
Fot. naTemat

Co dalej z polską animacją?


– Skoro o przyszłości mowa: choć z wykształcenia jestem historykiem – tak więc przeszłość jest dla mnie czymś niesamowicie ważnym – to nie powinniśmy poprzestawać wyłącznie na tym, co było – zapala się poseł Piątkowski.

Jak klaruje, chodzi o to, aby pewnego dnia Łódź na nowo stała się miejscem, w którym powstają świetne produkcje rysunkowe i lalkowe. Wielkie tradycje? Są. Jest także odpowiednie zaplecze, rozumiane m. in. jako szkoła filmowa, dwa teatry lalek oraz całe mnóstwo specjalistów od animacji.
Fot. naTemat
– Do tej pory nasze państwo nie znalazło odpowiednich form wspierania tej branży, a bez tego niczego nie można zdziałać. Pamiętajmy, że takie filmy czy seriale są bardzo, ale to bardzo kosztownymi produkcjami, tak więc renesansu polskiej animacji nie można dokonać wyłącznie w sposób wolnorynkowy – mówi polityk.
Fot. naTemat
Jak dodaje na pożegnanie: jest realistą mającym świadomość tego, że taka wizja nie ziści się prędko. Jednak warto być też optymistą, wierzącym w to, iż pewnego dnia w naszym kraju znów będą powstawać świetne produkcje dla dzieci i młodzieży. A przecież godne zaprezentowanie wielkiego dorobku sprzed lat może być bodźcem, który pchnie nas do przodu.