"Jesteśmy traktowani jak BYDŁO". Dramatyczna relacja ratowników z zamkniętej karetki
Ratownicy medyczni w Warszawie od kilkunastu godzin są przetrzymywani w karetce. Czekają na wyniki testu na koronawirusa, gdyż mieli do czynienia z pacjentem z podejrzeniem zakażenia SARS-CoV-2. Nie wiedzieli o tym. O dramatycznej sytuacji pisze na Facebooku jedna z ratowniczek. Problem dotyczy ekip z trzech karetek.
Ratowniczka żaliła się też na to, że nikt przez wiele godzin nie przyszedł zapytać ich, czy nie chce im się jeść i pić. Toaleta, którą im wyznaczono, ma "krytyczne" warunki. "Gdyby nie nasi koledzy, którzy zaoferowali pomoc w dostarczeniu jedzenia i picia, to byłoby krucho" – dodała
"Jesteśmy traktowani jak bydło. Mamy karetkę, gdzie mamy żyć do 8 rano. Pozostawieni sami sobie. To my codziennie wsiadamy do karetek, aby dawać Wam poczucie bezpieczeństwa, a w razie potrzeby ratować" – podkreśliła kobieta. Swój wpis na Facebooku skończyła mocnymi słowami skierowanymi do dyrektora pogotowia. Przeczytacie go poniżej.
Screen z Facebooka
Karol Bielski, dyrektor warszawskiego pogotowia, wytłumaczył, dlaczego ratownicy są przetrzymywani w karetkach. – Sanepid kategorycznie nakazał izolację tych osób. Nie mogą one mieszać się z innymi grupami, które są w podobnej sytuacji. Wiemy, że jest ona bardzo trudna. Rozmawialiśmy ze strażą pożarną, co do możliwości uruchomienia namiotów. Niestety są one obecnie wykorzystywane do wytyczania dodatkowych ścieżek przed szpitalnymi izbami przyjęć – powiedział dyrektor pogotowia w rozmowie z TVN.
– Jako służby sanitarne chyba nie byliśmy do końca przygotowani na taką skalę działań. Ratownicy są tą służbą, która działa na pierwszej linii frontu, są wystawieni na ryzyko – dodał na koniec.
Czytaj też:
Dziennikarze pokazali bierność rządu wobec koronawirusa. Dwa miesiące siedzenia przy biurku
Kolejne potwierdzone zakażenia koronawirusem. Aż 10 z jednego województwa