"Mamy już dość zamknięcia". Sanepid nie potrafi im powiedzieć, czy nadal są w kwarantannie

Anna Dryjańska
2 tygodnie temu pani Anna Pamuła z Warszawy wróciła z partnerem z urlopu w Bergen (Norwegia). Jak się później okazało, na pokładzie samolotu była osoba zakażona koronawirusem. Informacje z ostrzeżeniem do wszystkich pasażerów niezwłocznie rozesłał przewoźnik WizzAir. Pani Anna i jej partner od razu poddali się domowej kwarantannie. Sanepid miał im wysłać list z informacją, do kiedy mają zostać w domu. Jest jednak pewien problem: para nie może pójść na pocztę i odebrać przesyłki, bo narazi się na 30 tys. zł kary.
Kwarantanna z powodu koronawirusa to trudny czas zwłaszcza wtedy, gdy urzędnicy nie potrafią ustalić, kiedy się kończy (zdjęcie ilustracyjne). fot. Shane / Unsplash
Anna Dryjańska: Kiedy wróciła pani z Norwegii?

Anna Pamuła: Równo 14 dni temu. To był poniedziałek, 9 marca.

Czy na pokładzie samolotu zauważyła pani kogoś, kto się źle czuje, kaszle, kicha?

Nie, podróż przebiegała normalnie. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie to, gdy dwa dni po powrocie do Polski dostaliśmy mejla od linii lotniczej z informacją, że jeden z pasażerów miał koronawirusa, więc mogliśmy się zarazić.

Co państwo zrobiliście?

Zostaliśmy w domu i w ciągu kilku godzin zadzwoniliśmy do sanepidu. Wtedy nas zarejestrowano po raz pierwszy i nakazano kwarantannę.


Jak to "po raz pierwszy"?

Bo był też drugi raz, tydzień temu, gdy już od 5 dni nie wychodziliśmy z mieszkania. Wtedy to sanepid zadzwonił do nas, ale rozmawialiśmy już z kimś innym. Poinformowano nas, że nie możemy wychodzić z domu i że urzędową decyzję o z datą końca kwarantanny dostaniemy listem poleconym.

Dostaliście państwo ten list?

Nie. Cały czas siedzimy w domu, żadnego listonosza u nas nie było.

Może list czeka na państwa w skrzynce?

Być może, ale przecież nie możemy tego sprawdzić, bo nie wolno nam wychodzić z mieszkania. Poprosiliśmy dziś sąsiadów, by rzucili okiem: w skrzynce nie ma ani listu, ani awizo.

Jeśli zaś to jest list za potwierdzeniem odbioru, to czeka na nas na poczcie, gdzie też nie możemy pójść, bo nie dostaliśmy informacji o zakończeniu kwarantanny. Gdyby ktoś nas zauważył na zewnątrz, albo policja nie zastała nas w domu, grozi nam 30 tys. zł kary. Kwadratura koła!

Dzwoniliście państwo do sanepidu, by wyjaśnić tę sprawę?

Oczywiście. Chcemy przede wszystkim dowiedzieć się, od kiedy sanepid zaczął nam liczyć te 2 tygodnie kwarantanny. Wtedy gdy to my do nich dzwoniliśmy, czy kilka dni później, gdy to oni do nas zadzwonili. Bo jeśli zaczęli to liczyć od naszej drugiej rozmowy, to musimy siedzieć w domu jeszcze przez tydzień. I właśnie to próbowałam dziś ustalić w powiatowym sanepidzie.

"Próbowałam"?

Bo oczywiście nikt nic nie wie, każdy jest "z innego działu". A mówimy to już o etapie, gdy po kilkudziesięciu próbach udało się połączyć z człowiekiem, bo przez większość czasu było albo zajęte, albo "połączenie nie może być zrealizowane". Każda z osób, z którą udało się nam porozmawiać w sanepidzie, była miła, chciała pomóc. Nie mają jednak narzędzi by sprawdzić, kiedy kończy się nasza kwarantanna.

Jak się państwo czujecie?

Fizycznie nic nam nie dolega. Więc wygląda na to, że tego koronawirusa nie złapaliśmy…

Albo macie państwo zakażenie bezobjawowe. Czy zrobiono wam test?

Nie. I żeby było zabawniej – osoba z sanepidu, z którą udało mi się dziś porozmawiać, powiedziała, że co prawda powinniśmy mieć pobrane próbki pod koniec kwarantanny, kiedykolwiek to jest, ale bardzo wyraźnie zasugerowała, żebyśmy nie liczyli na testy.

Jak brzmiała ta sugestia?

Coś w stylu, że teoretycznie testy na koronawirusa powinny być przeprowadzone, no ale "wie pani jak jest". Tymczasem taki test jest nam bardzo potrzebny. Bez niego nie będziemy mogli wrócić do swoich miejsc pracy. Od 2 tygodni pracujemy zdalnie, ale chcemy wreszcie dostać zielone światło, gdyby nasza obecność w firmie była potrzebna.

Wspominała pani, że fizycznie nic wam nie dolega. A psychicznie?

Mamy już dość tego zamknięcia. Jesteśmy zgodną familią, ale już zaczynamy się kłócić o głupoty. Chcielibyśmy pójść na spacer. Oczywiście trzymając dystans od innych.

My jesteśmy rozsądnymi ludźmi. Nie chcemy nikogo narażać. Znaleźliśmy się jednak w jakiejś niemożliwej sytuacji. Jesteśmy na kwarantannie i na niej nie jesteśmy. Nie mamy objawów, ale możemy być zakażeni i nikt tego nie sprawdza. Absurd.

Kilka godzin po publikacji wywiadu pani Anna dodzwoniła się do sanepidu. Okazało się, że jej kwarantanna zakończyła się dzień wcześniej. Decyzja ma przyjść pocztą w najbliższych dniach.

Czytaj także:

"Jakby mi ktoś w pysk dał". Dlaczego Głusi są bardziej bezbronni wobec koronawirusa
Na wynik testu na koronawirusa czekał w szpitalu 3 dni. "Państwo PiS działa tylko w TVPiS"
Seniorzy łamią zasady kwarantanny, bo są samotni. Pomóc ma Telefon Pogadania (poliTYka #4)