18 zgonów w 24 godziny, a dalej nie zamknęli granic i szkół. Cała Europa patrzy na Szwecję
Liczba zakażonych 26 marca zbliżała się tu do 3 tysięcy. W całym kraju zanotowano 70 zgonów. W ogólnoświatowych statystykach koronawirusa Szwecja plasuje się tuż za Norwegią. W momencie pisania tego artykułu dzieliło je 400 zakażonych. Dużo czy mało? Oba kraje mają zupełnie inne podejście do Covid-19. – Dziś nikt nie wie, która strategia jest lepsza. Ale nie widać też, by całkowite zamknięcie przynosiło efekty – słyszę głosy w Sztokholmie.
Wreszcie testy na koronawirusa wykonuje się tylko osobom hospitalizowanym. "Szwecja wstrzymała testy" – grzmiały w połowie marca media w Europie. W każdym niemal kraju pojawiała się wówczas kwestia, że testów robi się za mało i skąd je brać. A tu było inaczej.
Czy takie podejście się sprawdza? I co dalej, jeśli sytuacja nie będzie lepsza?
Szwedzki plan na epidemię
– Na pewno sytuacja w Szwecji nie wygląda tak jak w Polsce czy innych krajach, które wprowadziły bardziej rygorystyczne obostrzenia. Tu życie toczy się normalnie. Ludzie obserwują jednak, co dzieje się na świecie, jak reagują inne państwa. I społeczeństwo jest podzielone. Bo patrząc na inne państwa, choćby na rygorystyczne podejście w Polsce, nie widać odbicia takich działań w statystyce, by było lepiej – mówi naTemat Teresa Sygnarek, prezes Zrzeszenia Organizacji Polonijnych w Szwecji.
Takich komentarzy, również wśród Polaków w Szwecji, jest dużo. "Wszyscy założyli, że całkowity lock down kraju i w konsekwencji zapaść gospodarki to najlepsza metoda, więc dobrze, że jest jakiś kraj, który obrał inną drogę. Na spokojnie sobie to wszystko porównamy jak epidemia się skończy i podliczymy bilans zysków i strat" – reagują internauci w Szwecji na FB.
Komentarze internautów.•fot. screen/Facebook
Dla porównania, w sąsiedniej Norwegii, gdzie zastosowano rygorystyczne środki, zanotowano 3200 przypadków i 12 ofiar śmiertelnych.
Nie zamkną Sztokholmu?
Główny epidemiolog do tej pory zapewniał, że Szwecja jest dobrze przygotowana, porównywał ją do Włoch. – Oni byli nieprzygotowani, dużo czasu zajęło im odkrycie, co się dzieje. My mamy zupełnie inną sytuację, jesteśmy świetnie przygotowani – mówił.
Teraz stwierdził, że liczba zakażonych zacznie rosnąć. Anders Tegnell przyznał na konferencji prasowej, że szwedzką służbę zdrowia czeka trudny czas. Nawet jeśli uda się "spłaszczyć" krzywą wzrostu. Powtórzył dotychczasowe zalecenia: – Zostać w domu, jeśli jesteś chory. Pracować zdalnie, jeśli możesz. Chronić osoby starsze i z grupy ryzyka.
Ale na pytanie dziennikarza o zamknięcie Sztokholmu odpowiedział, że na razie nie ma takich planów. Uspokajał też, sytuacja jest relatywnie spokojna w porównaniu do innych krajów.
W mediach pojawiają się już jednak spekulacje na temat możliwego zamknięcia Sztokholmu.
Co robi szwedzki rząd
Część Szwedów coraz głośniej domaga się od rządu konkretnych działań. Ludzie są przerażeni, krytykują władze z każdej strony. – Burza już tu jest – ostrzega dyrektor służby zdrowia w Sztokholmie, Björn Eriksson. Stołeczne służby medyczne już proszą o pomoc. Uważają nawet, że przed weekendem należy spodziewać się dużego wzrostu zachorowań.
Co w ogóle robi rząd? – Pewne środki zapobiegawcze zostały wprowadzone, ale nie są one tak rygorystyczne jak w innych krajach. Zamknięto szkoły średnie i wyższe, choć szkoły podstawowe i przedszkola wciąż działają. W Szwecji popularne są ośrodki szkoleniowe, prowadzone np. przez związki zawodowe i one również są zamknięte – opowiada Teresa Sygnarek.
Czynne są bary, ale pojawiło się zalecenie, by obsługiwać tylko osoby siedzące przy stolikach. Ograniczono masowe imprezy powyżej 500 osób.
Rząd ogłosił pakiet pomocowy dla przedsiębiorców i gospodarki ogóle, wart ok. 30 mld dolarów.
Część Szwedów boi się. Zamykają się w domach, nie puszczają dzieci do szkół. – Zmieniło się niewiele. Po prostu proszą, by nie wychodzić z domu i w sumie nic więcej – mówi nam Agnieszka, Polka mieszkająca w Sztokholmie. Rozmawiałyśmy 16 marca. –Chcą, aby jak najwięcej osób zaraziło się wirusem, by w przyszłości ludzie się na niego uodpornili – mówiła wtedy.
Czytaj także: Ponad 1000 przypadków, a szkoły otwarte. Polacy w Szwecji: Ludzie zniesmaczeni, rząd nic nie robi
Dziś słyszę, że na ulicach i w centrach handlowych jest mniej ludzi. I jak wszędzie, na półkach sklepowych brakuje żeli antybakteryjnych i maseczek. – Płynu do dezynfekcji nie ma. Papieru toaletowego też. Mąka się wyprzedała – wymienia Teresa Sygnarek.
Sama odwołała walne zgromadzenia swojego stowarzyszenia, ograniczyła kontakty. Jest też prezesem spółdzielni mieszkaniowej, w której mieszka i tu również wszystkie zebrania zostały odwołane, wszystko odbywa się przez internet.
W Szwecji nie ma paniki
– To jest jedyne, co możemy zrobić. Ale życie toczy się normalnie. Zupełnie nie ma paniki. To ludzie sami bardziej poddają się kwarantannie. Jest duża samodyscyplina, Na zasadzie: Zachowajmy ostrożność, ale nie dajmy się zwariować – mówi.
Ekonomiczne skutki koronawirusa, jak dodaje, mimo takiego podejścia rządu też już widać. Salony fryzjerskie czy kosmetyczne są czynne, ale nie widać wielu klientek.
Agnieszka: – Niestety, już zaczęły się zwolnienia, ponieważ bardzo ucierpiała gospodarka.
Teresa Sygnarek: – Mój syn trzy tygodnie temu został zwolniony z pracy. Pracował w firmie, która współpracowała z Chinami. Również w Szwecji, mimo innego podejścia rządu, przedsiębiorcy odczuwają skutki koronawirusa.