Słyszeliście o 30 tys. zł grzywny za złamanie kwarantanny? "Żaden sąd tego nie uzna"

Anna Dryjańska
– Póki co konferencje prasowe nie są źródłem prawa w Polsce. Potrzebna jest konkretna podstawa prawna – przepis, który można wskazać palcem. A póki co, od piątku 20 marca do czwartku 26 marca czegoś takiego nie było. – mówi Eliza Rutynowska, prawniczka z Forum Obywatelskiego Rozwoju, o rzekomej karze 30 tys. zł za łamanie zasad kwarantanny w związku z koronawirusem.
Policjanci podczas kontroli liczby pasażerów w autobusie w Warszawie w związku z pandemią koronawirusa. fot. Jędrzej Nowicki / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Niedawno rozmawiałam z kobietą, której sanepid nie podał daty końca kwarantanny i mimo upływu 2 tygodni obawiała się wyjść z domu, by nie dostać 30 tys. kary. Na jakiej podstawie mogłaby dostać taką grzywnę?

Eliza Rutynowska: Przy tym stanie prawnym, jaki jest obecnie? Na żadnej.

Jak to, przecież premier i inni politycy partii rządzącej od piątku powtarzają, że za złamanie zasad kwarantanny grozi kara 30 tys. zł.

Tak mówią, ale póki co konferencje prasowe nie są źródłem prawa w Polsce. Potrzebna jest konkretna podstawa prawna – przepis, który można wskazać palcem. A póki co, od piątku 20 marca do czwartku 26 marca, czegoś takiego nie było.


Policja też mówi, że osoby łamiące kwarantannę mogą być ukarane grzywną wysokości 30 tys. zł.

Mówić można wiele rzeczy, ale to nie znaczy, że ma to cokolwiek wspólnego z prawem. Żaden sąd nie mógłby uznać takiej kary. Jeśli na kogoś już ją nałożono, to odwołanie się powinno być czystą formalnością.

Oczyma wyobraźni już widzę polityków PiS, którzy plakatują Polskę ogłoszeniami, że sędziowie zabijają Polaków koronawirusem...

Powtórzę: powiedzieć można wszystko. Sędzia może mieć osobiście jak najgorsze zdanie o osobie, która łamie kwarantannę, ale nie może nałożyć na nią kary, której nie było w przepisach w chwili popełniania danego czynu. Przynajmniej nie w państwie prawa.

Czy to znaczy, że łamanie zasad kwarantanny jest bezkarne?

Nie. W Polsce obowiązuje ustawa o chorobach zakaźnych, która odsyła nas do Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia, a więc do art. 24 Kodeksu wykroczeń. A tam napisane jest jasno: kara wynosi od 20 zł do 5 tys. zł, chyba że inna ustawa stanowi inaczej. A zanim parlament nie znowelizuje specustawy o koronawirusie, nic nie stanowi inaczej. Prawnicy zastanawiają się na Twitterze, czy te 30 tys. zł kary ma umocowanie w ustawie o Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Może to jednak jest legalne?

Nie jest. Ustawa o – nomen omen – PIS, w art. 38., też odsyła do Kodeksu wykroczeń, a więc znowu do widełek 20 zł – 5 tys. zł.

Podobnie prawnicy głowili się, czy ta kwota 30 tys. zł jest wywiedziona w jakiś sposób z prawa administracyjnego. Też nie jest.

Czyli za złamanie kwarantanny do czasu, gdy zacznie obowiązywać odpowiednio znowelizowana specustawa o COVID–19, grozi nam maksymalnie 5 tys. zł kary?

Tak, ale dla recydywistów, czyli osób, które drugi lub kolejny raz złamią zasady kwarantanny, na mocy Kodeksu wykroczeń przewidziana jest jeszcze opcja aresztu: od 5 do 30 dni. Ale to się może zmienić, jeśli Sejm i Senat przegłosują nowelizację ustawy o koronawirusie.

Zapoznała się pani z projektem?

Nadal to robię, projekt w ostatecznym brzmieniu dostałam dziś o 9.30 rano. A to są 172 strony...

I co wynika z tego projektu ws. kar za łamanie kwarantanny?

Nowością jest np. to, że karę za złamanie kwarantanny lub np. obowiązku hospitalizacji, nałożonego przez właściwy organ lub wynikającego z przepisów prawa, nakładałby – w drodze decyzji – państwowy powiatowy inspektor sanitarny. Byłaby to administracyjna kara pieniężna w kwocie do 30 tys. zł.

Stwierdzenie naruszenia następowałoby na podstawie ustaleń policji, innych służb państwowych lub innych uprawnionych podmiotów. Kara natomiast mogłaby otrzymać rygor natychmiastowej wykonalności.

Czyli jeśli po tej nowelizacji ktoś złamałby zasady kwarantanny, bo np. sanepid ma bałagan w papierach i nie potrafi podać końcowej daty izolacji, a ten ktoś by wyszedł na zewnątrz, to musiałby zapłacić karę i nie miałby prawa do sądu?

W dużym skrócie – tak by to w praktyce wyglądało. Co ważne, jak czytamy dalej w projekcie ustawy, środki te, pochodzące z administracyjnych kar pieniężnych, będą stanowiać dochód budżetu państwa.

A więc brak możliwości odwołania się do sądu... To tak można?

W państwie prawa? Nie. Wszystkie akty, celowo nie użyję słowa "prawne", które rząd teraz pisze na kolanie z godziny na godzinę w związku z koronawirusem, są dziurawe, sprzeczne z innymi ustawami, lub są wprost narzucane z pogwałceniem Konstytucji RP.

Czyli co: mamy się nie bronić przed koronawirusem, bo ustawa zasadnicza?

Oczywiście, że mamy się bronić i mamy do tego odpowiednie narzędzie, które jest zgodne z Konstytucją: stan nadzwyczajny. Bez kombinowania, bez łamania prawa, bez robienia bałaganu w wymiarze sprawiedliwości, który potem trzeba będzie usuwać długie lata.

To skoro takie rozwiązanie już jest, to dlaczego rząd PiS go nie zastosuje?

Bo wprowadzenie stanu nadzwyczajnego opóźniłoby datę wyborów, a partia rządząca chce wyborów jak najszybciej, nawet kosztem życia obywateli. Stąd ten populizm legislacyjny.

Władza wykorzystuje kryzys, by przyzwyczajać społeczeństwo do ograniczania praw obywatelskich świstkiem papieru, albo nawet tylko konferencją prasową. COVID-19 jak w soczewce pokazał to, co władza ustawodawcza robi z sądowniczą.

PiS powinien przestać łamać prawo i wprowadzić stan nadzwyczajny. A my, prawnicy, musimy o tym krzyczeć. Da się skutecznie walczyć z koronawirusem nie łamiąc Konstytucji.