To pokazuje, że nic nie działa jak należy. Historia mężczyzny, który wybłagał test na koronawirusa

Adam Nowiński
W sieci pojawił się wpis pani Marty, której brat wrócił z Anglii. Zauważył u siebie symptomy koronawirusa, jakie potwierdzili również jego rodzice – lekarze. To jednak nie przekonało sanepidu, który nie chciał wykonać mu testu. Mężczyzna z pomocą rodziny wywalczył jednak badanie. Okazało się, że jest zakażony, a służby chciały wypuścić go z domu...
Mężczyzna dwa tygodnie starał się o test na koronawirusa. Pod koniec kwarantanny okazało się, że jest zakażony. Fot. 123rf
"Konrad wrócił do Polski z Anglii, gdzie pracował na barze. Było to ok. 2,5 tygodnia temu, wówczas w Polsce wprowadzono pierwsze obostrzenia. W Anglii funkcjonowało wszystko bez zmian. Na barze razem z moim bratem pracowała osoba najprawdopodobniej zakażona i kaszląca" – rozpoczyna opisywać historię swojego brata, Konrada, Marta Caban.

Chociaż przyjeżdżał z kraju, gdzie w tamtej chwili odnotowano trzy razy więcej przypadków zakażenia koronawirusem niż w Polsce, na granicy zmierzono mu jedynie temperaturę i kazano wypełnić formularz. Musiał udać się na przymusową kwarantannę. Rodzina wynajęła mu oddzielne mieszkanie, bo jego rodzice pracują w służbie zdrowia, więc nie chcieli być narażeni na zakażenie.


Czytaj także: Mariusz Kamiński ogłosił nowe decyzje. Granice Polski zamknięte do 13 kwietnia

"4 dnia po przyjeździe mój brat dostał zaniku zmysłu węchu i smaku, całkowitego. Poza tym i lekkim kłuciu przy głębokim wdechu, nic, zupełnie nic. Objawy trwały 3 dni, a potem wszystko wróciło do normy. Poinformował o tym zdarzeniu moich rodziców, a oni po konsultacjach z lekarzami, którzy z nimi współpracują, na podstawie objawów stwierdzili, że w 99 proc. mój brat został 'ukoronowany'" – kontynuuje opowiadanie Marta.

Rodzina kazała mężczyźnie zadzwonić do sanepidu i do szpitali zakaźnych. W każdym z tych miejsc nie chciano jednak z nim rozmawiać. Twierdzono, że nie są to objawy koronawirusa, bo nie ma kaszlu, gorączki i duszności.

"Kazali mu siedzieć w domu, ale też bez przesady, bo po co za długo, jak mu przejdzie, to niech wyjdzie, niech wraca do domu i niech zarazi więcej ludzi to i emerytur nie będzie trzeba wypłacać" – pisze kobieta.

Dwa tygodnie czekania na test


Rodzice mężczyzny cały czas walczyli o to, żeby przeprowadzić Konradowi test na obecność koronawirusa. W końcu udało się wykonać badanie w szpitalu przy ulicy Wolskiej w Warszawie. Po równo dwóch tygodniach kwarantanny przyszedł wynik. Okazało się, że mężczyzna ma koronawirusa. Musi przesiedzieć w izolacji kolejne dwa tygodnie.

"Gdybyśmy się słuchali rad sanepidu, szpitali zakaźnych i ich instrukcji, gdybyśmy nie walczyli o test, Konrad zaraziłby mnóstwo ludzi, a co najważniejsze rodziców, którzy zainfekowaliby cały szpital. Cały szpital byłby wyłączony przez opieszałość państwa, brak procedur, brak możliwości wykonania testów, i ignorowanie bezobjawowych nosicieli wirusa COVID-19" – pisze rozgoryczona Marta. "Wnioski nasuwają się same, to co podaje rząd i Ministerstwo Zdrowia, jest nie do końca prawdą, zarażonych jest dużo, dużo więcej, Nikt ich nie bada. Informacje są aktualizowane częściowo, bo jak widać mimo ciągłego przypominania bazy danych, nie są na bieżąco uzupełniane. Powtarzam, nikt z sanepidu się nim nie zainteresował, nikt nie zadzwonił, nie został wpisany do rejestru pomimo trzech telefonów z naszej strony, nikt go nie sprawdzał, czy siedzi w domu" – podsumowuje kobieta.

Czytaj także: Lekarz ze szpitala zakaźnego ujawnia, jak rządowa propaganda ma się do rzeczywistości