"Krzyczeli, że muszą jeść, a nie mają pieniędzy". Tak południe Włoch cierpi z powodu koronawirusa
Cały świat tygodniami żył wstrząsającymi doniesienia z północy Włoch. Sytuacja w Lombardii wciąż jest dramatyczna, ale gigantyczny wzrost zakażeń wyhamował i w ludzi wstąpiła nadzieja. Niepokojące wiadomości dochodzą za to z biedniejszego południa. Tu widać już do czego może doprowadzić kryzys ekonomiczny z powodu koronawirusa. Gdy ludziom zaczyna brakować na jedzenie.
– Musimy działać szybko, jeszcze szybciej. Niepokój może doprowadzić do przemocy – alarmował w rozmowie z "La Stampą" burmistrz Palermo, Leoluca Orlando.
Nie chcieli zapłacić w Palermo
Właśnie w tym mieście, w Lidlu, doszło kilka dni temu do głośnego incydentu. Około 20 rodzin próbowało opuścić market bez zapłacenia za zakupy. "Nie mamy czym zapłacić, musimy jeść!" – ktoś, według "La Repubblica", krzyknął do kasjerów. W tym czasie na zewnątrz stała kolejka, ludzie czekali, by dostać się do środka.
"Są osoby, które nie mogą pozwolić sobie na zakupy, dlatego przypuścili szturm na market, zabrali jedzenie i nie chcieli zapłacić. Upadamy" – relacjonował portalowi "Palermo Today" jeden z klientów. Na pomoc wezwano policję.
– Moja znajoma opowiadała, że gdy jej siostra wychodziła ze sklepu, zaczepił ją mężczyzna, ponoć z pistoletem, choć nie wiem, czy prawdziwym, i zażądał oddania zakupów. Oddała, bo się wystraszyła – wspomina.
Koronawirus nie zaatakował na Sycylii z taką mocą jak w Lombardii. Ale południe jest biedniejsze od północy. Dużo osób pracuje na czarno. Sycylia, Kalabria i Kampanie mają największe bezrobocie w całym kraju – ok. 20 proc.
– Tam jest mniej pracy, niż u nas na północy. A teraz ludzie mają coraz mniej pieniędzy, ich oszczędności się kurczą. Plądrowanie supermarketów nie jest regułą, to sporadyczne przypadki wywołane histerią i paniką. A może to zastraszanie przez mafię? – uważa Moris Lorenz, który mieszka w Bergamo.
Rozmawialiśmy dwa tygodnie temu, gdy wojsko wywoziło trumny z jego miasta. – Teraz u nas jest trochę lepiej, wzrost nowych zakażeń wyhamował, i oby tak pozostało. Na południu nie ma takiego stanu jak w Lombardii. I jest stosunkowo niewiele przypadków – dodaje.
Czytaj także: Dziesiątki trumien i nekrologów. Mocne obrazy z Bergamo. "Tyle zgonów w jeden dzień..."
Według ostatnich danych zakażonych jest 1647 osób, zmarło 81. W porównaniu z Lombardią niedużo. Ale czy to jest mało? W połowie marca prezydent Apulii błagał wręcz mieszkańców północy, by tu nie przyjeżdżali w ucieczce przed wirusem. "Nie wsiadajcie do samolotów, zawróćcie samochody, wysiądźcie z autobusów. Nie przyjeżdżajcie do Bari i do Brindisi. Nie przynoście epidemii, która dotknęła Lombardię, Wenecję i Emilia-Romagna do Apulii" – prosił.
Kradzieże na południu Włoch
W ostatnich dniach z Bari też dochodziły niepokojące doniesienia. "W Bari radna Bottaloci sam zrobiła zakupy i zaniosła je do rodziny, która z balkonu krzyczała: "Nie mamy pieniędzy! Nic już nie mamy! Przyjdźcie zobaczyć!". W Kampanii, Apulii, na Sycylii nie ma dnia by nie było jakiejś kradzieży czy ataku z bronią na jakąś aptekę" – dokładnie relacjonował na Twitterze doniesienia włoskich mediów Tomasz Łysiak.
W innych sycylijskich miastach właściciele małych sklepów, odczuwali naciski ze strony mieszkańców, by dali im jedzenie" – opisywał "Corriere della Sera". Dziennik stwierdził, że w regionie, który liczy 5 mln mieszkańców, to tykająca bomba.
"Wiele osób nie może nawet kupić jedzenia. Jest duża bieda. Mnóstwo ludzi pracuje nielegalnie i teraz nawet nie mogą zarobić tyle, by wystarczyło na jedzenie. Dlatego "garkuchnie" są pełne ludzi" – opowiadała CNBC mieszkanka Salerno w Kampanii.
Media piszą też, że w internecie działa grupa Narodowa Rewolucja i ludzie skrzykują się na niej, by napadać na sklepy.
Z kolei "Bloomberg" donosi, powołując się na anonimowych urzędników: "Niedopuszczenie do niepokojów społecznych na południu stało się priorytetem rządu".
Jaka pomoc dla południa Włoch
Premier Giuseppe Conte faktycznie przeznaczył ponad 4 mld euro pomocy dla tych regionów. 400 mln euro ma iść do burmistrzów, z przeznaczeniem na kupony do sklepów spożywczych. Ale samorządy na południu chcą więcej.
A to, jak pisze Bloomberg – w czasie epidemii koronawirusa i walki o to, by system zdrowia nie upadł, "otwiera nowy front dla premiera".
Jak wygląda sytuacja dziś? Katarzyna Strycharska mówi, że ludziom wpłynęły zasiłki na konto (rediti di cittadinanza), więc 1 kwietnia, gdy rozmawiałyśmy, sytuacja się ustabilizowała. Dodaje, że mimo wszystko nie uważa Palermo za niebezpieczne miasto. – Rząd przeznaczył pulę pieniędzy dla najbardziej potrzebujących i można już składać podania, poza tym są punkty, gdzie ludzie sobie pomagają – mówi.
Przesyła zdjęcie, które udostępnił burmistrz Palermo. Tak Włosi na południu wspierają biednych.