"Zacisnęłam zęby i postanowiłam przetrwać". Sprawdźmy, co słychać u izolującej się Rosalie

Michał Jośko
Pytanie: czy nad Wisłą powstaje wysokogatunkowa muzyka R&B? Odpowiedź: Rosalie. (koniecznie z kropką), czyli urodzona w Berlinie Polka z rocznika 1993. Artystka wydała niedawno swój drugi longplej "IDeal", który... trafił do świata, którym rządzi pandemia koronawirusa. Porozmawiajmy o tym, jak ludzie ze świata sztuki mogą radzić sobie z nową rzeczywistością (i w jaki sposób pomaga im rząd), dlaczego nie powinno się katować dzieci muzyką disco polo i czy można załamać się, słysząc przebój "Majteczki w kropeczki".
Rosalie. Fot. Tymon Nogalski/ Instagram.com/sheisrosalie
Guten morgen, Fräulein Rosalie.

Morgen, morgen (śmiech). Widzę, że zaczynamy w języku, który był pierwszym, jaki poznałam. Przyszłam na świat i pierwsze sześć lat życia spędziłam w Niemczch. W momencie debiutu muzycznego notki prasowe podkreślały: artystka urodzona w Berlinie. Później zaczęto określać mnie, niezbyt precyzyjnie, "piosenkarką pochodzenia polsko-niemieckiego".

No a przecież moi rodzice pochodzą stąd. Ot, mama skończyła germanistykę i wyjechała do Niemiec w poszukiwaniu pracy. Poznała tatę i... zasiedzieli się nieco za Odrą, spędzili tam dwie dekady. Ale mam polski paszport i czuję się Polką.


Chociaż Berlin zawsze będzie dla mnie czymś niesamowicie wręcz ważnym. Wiadomo, że miejsce, w którym człowiek się urodził – nawet spędzając tam zaledwie parę lat – wpływa na niego naprawdę mocno.
Zapraszam do wehikułu czasu: mamy końcówkę lat 90. i właśnie trafiasz z Niemiec do Polski. Jak pierwsze wrażenia?

Nie czarujmy się: są bardzo złe. Nie chodzi wyłącznie o szok estetyczny; o to, że w porównaniu z Zachodem jest tutaj szaroburo, że widzę place zabaw składające się z kilku rurek, wbetonowanych w podłoże i pokrytych łuszczącą się farbą.

Główny dramat polega na tym, że w momencie przeprowadzki tracę wszystkich przyjaciół, pozostaje mi jedynie siostra. Obie mocno buntujemy się, nie chcemy tutaj mieszkać. Jesteśmy załamane decyzją podjętą przez rodziców. Koleżanki i koledzy zostali w Berlinie, a tutaj otaczają nas jakieś nowe dzieciaki, mówiące językiem, który znamy raczej słabo.

W domu było tak: mama i tato mówili do nas albo po polsku, albo po niemiecku, lecz my odpowiadałyśmy zawsze w tym drugim języku. Natomiast w tutejszym przedszkolu wszyscy używają wyłącznie polskiego, który niby jakoś tam rozumiem, jednak z wysławianiem się jest już znacznie gorzej. Opanuję tę sztukę dopiero po jakichś trzech miesiącach.

Z dzisiejszej perspektywy jestem bardzo wdzięczna rodzicom za ten powrót do naszego kraju, bo nie wiem, czy zostając w Niemczech, robiłabym to, co robię.
W tym, co robisz, nie słychać umiłowania do dźwięków germańskich. Pod tym względem lata spędzone w Niemczech nie były inspirujące?

Jako dziecko słuchałam dużo niemieckiego rapu, lubiłam też piosenkarkę Nenę. Później jakoś mi przeszło. Ogromny wpływ miały na mnie gusta rodziców, zwłaszcza taty – "muzycznego geeka". Jest elektronikiem, który zawsze pasjonował się naprawą starego sprzętu audio, konstruował nawet własne wzmacniacze lampowe.

W domu było całe mnóstwo płyt winylowych, zwłaszcza z muzyką "czarną", na czele soulem. Ale było też sporo nagrań Beatlesów i Michaela Jacksona. Wiesz: wszystko, co stare i dobre. To dźwięki, które towarzyszą mi od dzieciństwa i będą ze mną zawsze.
Rosalie.Fot. Zuza Krajewska


Czy szok po przeprowadzce do Polski dotyczył również tego, co słyszysz wokół?

Zaliczyłam niejeden szok muzyczny. Pamiętam zwłaszcza pierwsze zetknięcie się z disco polo, choć nastąpiło to znacznie później. Był to okres tzw. osiemnastek, gdy rówieśnicy organizowali imprezy urodzinowe, na które wynajmowali didżejów. Ci grali to, przy czym najlepiej bawiła się zdecydowana większość towarzystwa, czyli muzykę chodnikową właśnie.

Gdy po raz pierwszy usłyszałam przebój "Majteczki w kropeczki", byłam załamana. Do dziś mój mózg nie jest w stanie ogarnąć disco polo, reaguję na nie alergicznie.

Słyszałam, że w polskich przedszkolach puszcza się tę muzykę dzieciom, wychodząc z następującego założenia: jest tak prosta, że świetnie będą się przy niej bawić nawet trzylatki. Owszem, bawią się, jednak przy okazji doznają wielkiej krzywdy.

Przecież w ten sposób psujemy ich gust muzyczny i poczucie estetyki, wpajamy upodobanie do tandety. Naprawdę warto podsuwać dzieciakom coś więcej, zwłaszcza że one naprawdę potrafią to docenić. Moja paroletnia siostrzenica uwielbia kawałki, które śpiewam i jakoś nie uznaje ich za nieprzystępne, zbyt trudne i wymagające.
Porozmawiajmy o drodze prowadzącej do nagrywania takich kawałków, która nie była usłana różami i prowadziła przez Berlin właśnie...

Rzeczywiście. Żeby wydać pierwszą płytę, wyjechałam do Berlina, gdzie przez trzy miesiące pracowałam w call center. Dzięki temu mogłam zarobić na sprzęt muzyczny i nagrać debiutancką EP-kę "Enuff". Wróciłam z nią do Polski. Tym razem przepracowałam półtora roku jako kadrowa w IKEA.

W pewnym momencie skończył mi się limit dni urlopowych, który wykorzystywałam, aby grać koncerty. Do tego coraz poważniej myślałam o pierwszym albumie. Podjęłam więc ciężką decyzję o rzuceniu "normalnego" zajęcia – musiałam postawić wszystko na jedną kartę, bo naprawdę dobrych rzeczy nie da się tworzyć "po godzinach". Tworzenie muzyki to praca na pełny etat.

Nie było łatwo, bo na koncertowaniu zarabiałam jakieś grosze, ale zacisnęłam zęby, wzięłam się w garść i... była to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Mówię to pomimo sytuacji, w której obecnie znajdują się wszyscy artyści, wynikłej z pandemii koronawirusa.

Pamiętajmy, że to osoby pracujące na umowy o dzieło albo zlecenia, które zarabiają wtedy, gdy koncertują. Dodajmy, że w przeciwieństwie do przekonania mnóstwa Polaków, nie zarabiają jakichś wielkich kwot.

Na co mogą dziś liczyć ze strony państwa? Na 1200 zł zapomogi jednorazowej, która niczego przecież nie zmieni. Nic dziwnego, że wiele koleżanek i kolegów po fachu kończy działalność muzyczną, przebranżawia się, aby mieć za co żyć. Ja po raz kolejny w życiu zacisnęłam zęby i postanowiłam przetrwać.
Zdradzisz swoją strategię?

Uczę się, jak wydawać znacznie mniej pieniędzy, niż do tej pory. Siedzenie całymi dniami w domu pozwala ograniczać wydatki, kontrolować konsumpcjonizm, który przecież zaczął nas pożerać.

Przyzwyczailiśmy się do tego, że MUSIMY nieustannie wychodzić gdzieś na miasto, podróżować i czerpać z życia pełnymi garściami. To, co się stało, może być dla nas jakimś alarmem, przypominającym: może zapomnieliśmy, co jest najważniejsze.

Ważne, aby nie siedzieć bezczynnie na tyłku, popadając w apatię, tylko działać, zawalczyć o siebie w inny sposób. Tworzę dużo muzyki, nadrabiam zaległości czytelnicze i uczę się nowych rzeczy, na przykład promowania swojej twórczości w internecie.

Wiesz, moja druga płyta wyszła 20 marca, wytwórnia zdążyła rozkręcić jej promocję, wieszając billboardy w największych polskich miastach. Tymczasem... ulice opustoszały i niewielu ludzi owe billboardy zobaczy.

Tak więc choć świat wygląda jak apokalipsa, musimy przystosowywać się do nowych realiów. Ważne tylko, aby zachowywać zdrowy rozsądek, bo im poważniej będziemy podchodzić do zaleceń specjalistów, tym prędzej wszystko wróci do normy.
Rosalie.Fot. Facebook.com/RosalieOfficial
Czy w takich momentach nie pojawiają się myśli typu: gdybym wcześniej tworzyła papkę muzyczną – stając się dzięki niej ulubienicą tłumów i milionerką – dziś byłoby znacznie łatwiej?

Nie. Są pewne granice, których nie przekroczę nigdy. Nie jestem kimś, kto potrafiłby robić "szit", nawet mając świadomość, że taka działalność wiąże się z mnóstwem plusów – od gigantycznej sławy po gigantyczne pieniądze.

Inna sprawa: naprawdę uważam, że śpiewam piosenki lekkie, łatwe i przyjemne. Nie zamierzam udawać artystki elitarnej, której twórczość powinna trafiać wyłącznie do grona wybrańców. Niszowość mnie nie interesuje.

Czy jestem wykonawczynią mainstreamową? Jeszcze nie. Ale zamierzam nią być i sądzę, że zmierzam we właściwym kierunku. W naszym kraju słowo mainstream kojarzy się często właśnie z papką muzyczną; prostą, banalną, tandetną. Natomiast spójrz na Zachód, gdzie zupełnie normalną sprawą jest gigantyczna wręcz popularność artystów tworzących na przykład wysokogatunkowe R'n'B.

Naprawdę mocno wierzę w to, że i u nas będzie coraz lepiej. Ważne tylko, aby stacje radiowe wspierały naprawdę fajnych wykonawców, promowały ich i kształtowały odpowiednio preferencje muzyczne Polaków. Lecz dobre zmiany już następują – spójrz na rodzimą scenę: przecież od jakichś pięciu lat pojawia się na niej coraz więcej artystów, którzy oferują naprawdę mądre rzeczy.

Nie idą na tanie kompromisy, a jednak zapełniają coraz większe sale koncertowe bądź wręcz stadiony. Dla mnie to znak, że nawet jeżeli nie oferujesz ludziom ogłupiającej sieczki, to dzięki cierpliwości, konsekwencji działań i ciężkiej pracy, możesz zdobyć popularność. Zrobię wszystko, aby zdobyć wielką popularność, jednak na szczyt wejdę na własnych zasadach.