"Jestem zrozpaczony". Przez fałszywe testy na koronawirusa chorzy zarażają na ulicach

Anna Dryjańska
– Jestem bezradny i zrozpaczony. Nikt na poziomie krajowym nie bierze odpowiedzialności za jakość testów na koronawirusa – mówi naTemat dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń. Lekarz bije na alarm w sprawie fałszywych wyników testów, które pogłębiają chaos. Do szpitali trafiają zdrowi ludzie, a zakażeni dowiadują się, że nic im nie jest. I przekazują wirusa dalej.
Dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń, zwraca uwagę na problem, jakim są fałszywe wyniki testów na koronawirusa. fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Zdaniem eksperta w Polsce nabrzmiewa problem fałszywych wyników testów na koronawirusa: zarówno dodatnich, jak i ujemnych. Mówiąc wprost: zdrowi ludzie dowiadują się, że są chorzy, a zakażeni koronawirusem że są wolni od COVID–19. Konsekwencje są groźne, a przyczyn jest wiele. – To organizacyjny chaos, na który składają się presja czasowa, niesprawdzone testy, niedoświadczone laboratoria, niedoświadczeni diagności i brak nadzoru centralnego nad całym procesem – ocenia dr Paweł Grzesiowski.

Jakość testów na koronawirusa

Lekarz podkreśla, że instytucje państwowe zamiast opanować sytuację przerzucają się odpowiedzialnością za kontrolowanie jakości testów. – Od kilku tygodni krążą pisma między Ministerstwem Zdrowia, Głównym Inspektoratem Sanitarnym i Państwowym Zakładem Higieny, ale nie powstał zintegrowany system nadzoru nad laboratoriami, wykonującymi badania genetyczne i serologiczne – opisuje dr Grzesiowski.


Ekspert ostrzega, że to zaniedbania będą miało straszne skutki. – Jestem bezradny i zrozpaczony. Nikt na poziomie krajowym nie bierze odpowiedzialności za jakość testów – mówi dr Grzesiowski.

Częste zmiany niesprawdzonych dostawców

Wszystko zaczyna się już na etapie sprowadzania testów na koronawirusa. – Część testów, która napływa do Polski, nadaje się tylko na śmietnik. Ale nie ma państwowej kontroli, która by to sprawdzała. Równie dobrze pani mogłaby nam położyć jakiś test na stół i powiedzieć "róbcie" – tłumaczy ekspert.

Kolejny problem to żonglowanie rodzajami testów. – Ministerstwo Zdrowia często zmienia dostawców. Laboratoria, które wykonują testy firmy A, muszą przerzucać się na firmę B czy C i tak dalej. W efekcie trzeba ciągle przestawiać linię diagnostyczną, a to zajmuje kilkanaście godzin i wymaga dodatkowych zabezpieczeń. Jeśli zrobi się to nieprecyzyjnie albo na skróty, to testy dają fałszywe wyniki – mówi dr Grzesiowski.

Brak doświadczenia

Jednak nawet w sytuacji, gdy sprowadzane testy są dobrej jakości, a linia diagnostyczna poprawnie dostosowana, pojawiają się trudności, które prowadzą do fałszywych wyników testów. – Kolejnym problemem jest to, że na fali "testomanii" za te niezwykle precyzyjne badania biorą się niedoświadczone laboratoria i diagności, którzy nigdy nie pracowali w trybie dyżurowym, na próbkach od chorych. Brak doświadczenia przekłada się na to, że nawet dobre jakościowo testy mogą zostać fałszywie zinterpretowane, a zła jakość testów nie jest zauważona – tłumaczy lekarz.

Dr Grzesiowski dodaje, że część nowo otwartych laboratoriów "wykrywa" pseudozakażenie u prawie wszystkich pacjentów, których próbki są testowane w danej serii. Tymczasem odsetek ten powinien wynosić maksymalnie kilka procent. – Bez szybkiej interwencji państwa utkwimy w kompletnym bagnie. Coraz częściej nie możemy ufać wynikom testów – ostrzega dr Grzesiowski.

Ilość kontra jakość

Epidemiolog podkreśla, że problem fałszywych wyników testów jest potęgowany przez wielki pośpiech, w jakim są one wykonywane. – Jest wielki nacisk władzy na ilość i szybkie wyniki, co powoduje skracanie procedur. A procedury to nie sztuka dla sztuki, tylko gwarancja, że wyniki badań odpowiadają rzeczywistości. Sytuacja ze szpitala na Śląsku, a wcześniej na Mazowszu i w kilku innych województwach, pokazała, że takiej pewności nie mamy. Ten testowy chaos będzie ma drastyczne konsekwencje i dla systemu opieki zdrowotnej, i dla społeczeństwa – ostrzega dr Grzesiowski.

Dodaje, że badane są próbki, które w normalnych warunkach byłyby odrzucone już na wejściu. – Wymogów nie spełniają też pobierany materiał biologiczny. Presja na jak największą liczbę testów sprawia, że badane są nawet wadliwie transportowane lub źle przechowywane próbki. Przecież ich testowanie to strata czasu i pieniędzy, a dodatkowo ryzyko związane z fałszywym wynikiem – opisuje lekarz. Fałszywe wyniki testów nie są bowiem wyłącznie problemem akademickim. – Zdrowi ludzie dostają informację, że są zakażeni, a ci, którzy mają koronawirusa, są uspokajani, że nic im nie jest. Jedni niepotrzebnie trafiają do szpitala i na kwarantannę, drudzy idą między ludzi i nieświadomie zarażają dalej – tłumaczy ekspert. – Walka o testowanie koronawirusa poszła na żywioł. Nacisk na ilość testów kosztem ich jakości już się okrutnie mści – konkluduje.

Przeczytaj także: Zarabiają 1400 zł, a mają nas bronić przed koronawirusem. Diagnostka: Boimy się jak wszyscy