Pietruszka towarem luksusowym? Nie śmiej się. Tak susza może wpłynąć na ceny warzyw i owoców

Aneta Olender
Koronawirus i kwarantanna to jedno, ale równolegle dzieje się drugi dramat. Chodzi o suszę i to, jak wpłynie na nasze życie. Tak, tak – nas też mogą dotknąć jej skutki, nie tylko rolników. W rozmowie z naTemat Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Producentów Owoców i Warzyw, wyjaśnia, jak może skończyć się czarny scenariusz.
Z powodu suszy musimy przygotować się także na droższe ceny warzyw i owoców. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Czeka nas powtórka z historii? Pietruszka znowu stanie się towarem niemalże luksusowym?

W tym roku pietruszka jest towarem bardzo tanim, bo w ubiegłym roku udało się jej wyprodukować trochę więcej. Jest to jednak warzywo bez którego można się obyć, choć zaliczyłabym je do polskiej specjalności.

Czy będzie powtórka? Odpowiedź na to pytanie jest trochę wróżeniem z fusów, jeśli jednak utrzyma się susza taka, jak w tej chwili się zapowiada, to nawet trudno mówić o powtórce... To będzie coś, czego jeszcze nie mieliśmy.

Co to znaczy?

Już trzeci rok mamy do czynienia z suszą. Obniżenie się poziomu wód w glebie jest już bardzo poważne. Wysychają studnie, w których zawsze była woda. Nie mamy jej zapasów po jesieni i zimie.


W naszej strefie klimatycznej zazwyczaj było tak, że nawet jeśli latem było sucho, to zimowe opady śniegu i wiosenne opady deszczu powodowały, że rośliny miały wodę do dyspozycji. Istotnych opadów jednak nie było od jesieni. Ziemia była też rozmarznięta, więc przy temperaturach dodatnich cały czas miało miejsce również parowanie.

W takich okolicznościach trzeba było rozpocząć wiosenne prace. Efekt jest taki, że zasiane warzywa nie wschodzą, bo jest sucho, a nawet jeśli coś wzeszło, to nie rośnie. Trudno też powiedzieć, czy przyjmie się i będzie rosło to, co będzie sadzone z rozsad.

Jeśli chodzi o rośliny sadownicze, to w pierwszej kolejności mogą ucierpieć krzewy, bo one są płycej zakorzenione. Drzewa takie jak jabłonie, grusze, śliwy, czereśnie, mają korzenie trochę głębiej umiejscowione, więc trochę łatwiej im z tej wody korzystać.

A jeśli susza się utrzyma?

Truskawki, czyli nasz taki pierwszy ukochany owoc w sezonie, korzenią się najpłycej ze wszystkich. W ich przypadku brak wody będzie powodował niski i słabej jakości plon. W przypadku porzeczki, maliny, borówki, aronii, będziemy mieli do czynienia z tym, że owoce będą spadać i usychać. Przy braku wody roślina zrzuca owoce, bo nie ma siły.

Oczywiście mówimy o scenariuszu, który zakłada, że opadów nie ma lub są niewystarczające. Jeśli chodzi o bardziej nowoczesne sady i plantacje owocowe, to są one nawadniane. Możemy więc liczyć, że z tych plantacji plony będą w miarę przyzwoite, o ile nie będzie upałów, temperatur około 40 stopni.

A warzywa?

Jeśli chodzi o warzywa to szansa na ich wzrost także jest tam, gdzie jest nawadnianie. Takich upraw jest jednak znacznie mniej niż upraw sadowniczych. Pozostaje pytanie, czy jeśli nie będzie opadów, to czy np. na takich obszarach koncentracji produkcji, jak choćby grójecczyzna, nie będzie też problemów z brakiem wody do nawadniania. Jeśli opadów będzie więcej, to oczywiście problem ten będzie się zmniejszał.

Ale wciąż nie zniknie?

To zależy. Mówię czasami, że sytuacja staje się nieprzewidywalna w stosunku do lat ubiegłych do tego stopnia, że możemy jeszcze w tym roku mieć taki sam problem, jak z suszą, z nadmiarem opadów.

Jeśli susza będzie się utrzymywała, to trzeba będzie liczyć się ze zmniejszeniem zbiorów. Jednak na własne potrzeby, na zaopatrzenie krajowe, powinniśmy wyprodukować. Jesteśmy trzecim producentem w Europie, dużo eksportujemy, w postaci świeżej, w postaci przetworzonej.

Oczywiście pozostaje kwestia ceny, która zawsze jest wyznacznikiem między podażą a popytem. W tym kontekście istotne jest jednak to, co będzie się działo w innych częściach Europy.

Jeżeli tam sytuacja okaże się w miarę normalna, to jako konsumenci nie powinniśmy odczuć dużego problemu. Wiemy, że nawet dziś – mimo koronawirusa – ten towar jeździ. Są transporty, zielone korytarze funkcjonują.

Zdaję sobie sprawę, że niczego nie można dziś powiedzieć "na pewno", ale jeśli okazałoby się, że ten czarny scenariusz się zrealizował, to będzie to oznaczało większe wydatki?

Nie da się ukryć, że mniejsze zbiory będą dla wielu pokusą do podnoszenia cen. Nie powinno być jednak takiej sytuacji, że totalnie brakuje produktów na zaopatrzenie rynku wewnętrznego. To mogą być problemy takie, że z danym gatunkiem może być problem, że z jakimś towarem może być w konkretnym okresie problem. Może być go mniej też dla przetwórstwa, mniej na eksport.

Produkty rolnicze od strony marketingowej mają tę cechę, że niewielkie wahania między podażą a popytem powodują istotne wahnięcia cen, i to tak w górę, jak i w dół. Tutaj możemy liczyć się z pewnym wzrostem cen.

Trzeba jednak jasno powiedzieć, że ci którzy handlują, a szczególnie sieci, nie są starceńcami. Wiedzą doskonale, że cena nie może przekroczyć pewnych granic, bo trafiamy wtedy na sytuację, że cena będzie stanowiła barierę popytu, co oznacza, że klienci tego nie kupią. Biznes polega na tym, żeby interes się kręcił.

Poza tym jeśli gospodarka zaraz nie ruszy to i pieniędzy na rynku będzie mniej, trzeba będzie więc dostosować się do możliwości nabywczych tych, którzy kupują.

Jabłka jednak już podrożały.

Fakt jest taki, że kończą się nam krajowe jabłka. Po pierwsze, w ubiegłym roku były słabe zbiory, po drugie, po wprowadzeniu obostrzeń związanych z pandemią, popyt na jabłka bardzo wzrósł. Członkowie naszego związku mówią, że w marcu, na początku kwietnia, sprzedaż była na takim poziomie, jakiej nie było od 10, a może i nawet od 15 lat.

Zapotrzebowanie sieci było korygowane i ta cena jabłek wzrosła. Nie jest ona jednak aż tak tragiczna. Są oczywiście sytuacje, gdzie można kupić jabłka i za 7 zł za kilogram, ale jeśli popatrzymy na ceny w sklepach sieciowych, to one już takie wysokie nie są w przypadku polskich owoców.

Producenci owoców i warzyw znowu znaleźli się w trudnej sytuacji?

Są w trudnej sytuacji. Jeśli chodzi o producentów owoców, to w roku 2017 mieliśmy słabe zbiory, w 2018 mieliśmy horrendalnie wysokie zbiory, jedno i drugie nie jest dobre. Z kolei w ostatnim roku zbiory także były niskie z powodu przymrozków. Teraz mamy kolejny rok, który znowu jest zagadką. Nastroje nie są dobre.

Czytaj więcej: Jak tak dalej pójdzie, to wypłaty przejemy. Wiemy, o ile podrożeje pieczywo

Czytaj więcej: Czeka nas susza stulecia? Synoptycy ostrzegają, że gwałtowne opady nie pomogą