"Nie odczuwam potrzeby nawracania kogokolwiek". Bovska o relacjach z ludźmi i Bogiem

Michał Jośko
Świeżo po premierze "Sorrento", czwartego albumu Bovskiej, rozmawiam ze stołeczną artystką o tym, jak muzyka może zastąpić podróże wakacyjne i co jest kluczem do idealnego pielęgnowania związku w czasie izolacji. Dowiedzmy się, co Magdalena Grabowska-Wacławek ma do powiedzenia na temat wiary, Kościoła, mądrości Paulo Coelho oraz kompleksów, w które wpędza nas Instagram.
Bovska Fot. Łukasz Murgrabia
Jak radzisz sobie z sytuacją, w której zdezaktualizowały się plany powrotu do pięknego Sorrento i namiętnych pocałunków pod włoskim niebem?

Wszyscy musimy układać sobie życie zupełnie inaczej, niż dotychczas. Zwłaszcza ludzie związani z branżami najmocniej dotkniętymi przed pandemię koronawirusa, czyli m. in. Muzycy, technicy sceny, realizatorzy, organizatorzy koncertów. Nikt nie wie, jak długo jeszcze nie będą mogli grać koncertów i zarabiać.

Siedzę w domu i myślę z tęsknotą o tym, jak co roku o tej porze chodziłam na lody albo spacerowałam po gwarnych bulwarach nad Wisłą. Pozostaje szukać w tym wszystkim jakichkolwiek plusów – przecież mamy dziś więcej czasu na przebywanie z bliskimi, oglądanie filmów, czytanie książek, no i oczywiście słuchanie muzyki.


Jedną z wielu jej zalet jest to, że pozwala człowiekowi przenosić się w zupełnie inne miejsca, chociażby do wspominanego Sorrento. Zamykamy oczy, wsłuchujemy się w dźwięki i po chwili trafiamy do zupełnie innego świata. To cudowna sprawa, zwłaszcza teraz, gdy samoloty zostały uziemione a granice pozamykane i możemy zapomnieć o podróżach wakacyjnych.
Na tej płycie znajdziemy mnóstwo opowieści o relacjach międzyludzkich, uwzględniających zarówno chwile słodkie, jak i te, w których jesteś – jak rzekłby Marcin Świetlicki – w nastroju nieprzysiadalnym, gdy nie chcesz rozmawiać z drugą osobą, patrzeć na nią...

Wiadomo, lockdown siłą rzeczy może prowadzić do większej ilości tarć i kłótni w związkach. Jednak nie powinniśmy tych rzeczy demonizować – przecież są czymś zupełnie normalnym, wręcz niezbędnym w każdej relacji. To dzięki nim uczymy się odpowiedniego dozowania bliskości i ciepła. Tak, aby pozostawiać ukochanej osobie odpowiednią ilość przestrzeni, niezależności.

Na szczęście w moim domu pandemia nie zmieniła zbyt wiele, mój mąż i ja znaleźliśmy odpowiedni balans na długo przed jej wybuchem. Wiesz, moja praca zawsze polegała na odcinaniu się od wszystkiego wokół; gdy piszę albo rysuję, potrzebuję samotności.

Na szczęście moja druga połowa doskonale to rozumie; siada po prostu przy swoim komputerze i zajmuje się własnymi obowiązkami zawodowymi, czyli zdalnym ogarnianiu produkcji filmowych, pracą nad rozwijaniem swojego filmu. Gdy skończymy, możemy nacieszyć się sobą. To piękne!
BovskaFot. Ola Golczyńska
Wiele par nie potrafi dziś znaleźć tak idealnego balansu. Czy teksty zawarte na "Sorrento" mogą być dla nich swoistym poradnikiem?

Nie myślałam o mojej płycie w ten sposób; być może dlatego, że słowo "poradnik" kojarzy mi się niefajnie. Przecież mówimy o czymś, co w praktyce niemal zawsze jest nieprzydatne. Owszem, chętnie czytamy poradniki, lecz po chwili zapominamy o tych wszystkich mądrościach, niczego z nimi nie robimy.

Doskonale widzę to na własnym przykładzie: jedna moich ulubionych książek traktuje o minimalizmie i choć z lubością chłonę zawarte w niej porady, to... jakoś nie jestem w stanie zastosować się do żadnej z nich. Rozmaite przedmioty – czy to książki, czy ubrania – atakują mnie nieustannie (śmiech).

Dlatego, wracając do płyty, wolę poprzestać na zadawaniu pytań, natomiast odpowiedzi słuchacz powinien poszukać sam. Mogę jedynie mówić o rzeczach, które uważam za najważniejsze w naszej egzystencji, licząc, że każdy znajdzie w nich cząstkę siebie.
Jesteś artystką, która nierzadko porusza tematykę – nazwijmy to najogólniej – erotyczną. Czy tworząc piosenki, zdarza ci się myśleć: powstaje doskonała oprawa muzyczna chwil spędzanych w sypialni z drugą osobą?

Tego rodzaju tematy są mi bliskie nie od dziś; na "Kęsach", czyli mojej poprzedniej płycie, było ich jeszcze więcej. Jednak nie planuję z góry, w jakich miejscach i okolicznościach słuchacze będą włączać moje utwory.

Gdy gotowa piosenka wylatuje w świat, tracę nad nią kontrolę, staje się niejako dobrem wspólnym i nie mogę ingerować w to, jak ludzie zechcą ją konsumować. Jeżeli jednak będzie czymś, co pozwoli budować komuś najintymniejsze relacje z ukochaną osobą, to wspaniale.

Jeżeli uważnie wgryźć się w drugie dno twoich tekstów, można dotrzeć do opowieści o relacji z Bogiem... Mylę się?

Miejsce, w którym żyjemy sprawia, że nie sposób uniknąć mówienia o takich sprawach. Chodzi tu o pewien system wartości, mocno osadzony w Ewangelii, który jest bliski nawet artystom deklarującym ateizm.

Ale, wracając do twojego pytania, rzeczywiście – niektóre z moich piosenek, na przykład "Będę przy tobie", można interpretować dwojako: albo przez pryzmat relacji z człowiekiem, albo z Bogiem właśnie. Jednak o pewnych rzeczach nie chcę opowiadać w sposób zbyt dosłowny.

Unikam retoryki typowo chrześcijańskiej, bo nie chcę nikogo przekonywać do swojego światopoglądu, nie odczuwam potrzeby nawracania kogokolwiek. Choć wiara jest dla mnie czymś naprawdę ważnym, to staram się unikać nawet słowa "religia", kojarzącego się z pewnymi obrzędami oraz instytucją, której bardzo daleko do ideału.

Zmagam się z wieloma wątpliwościami i nie godzę się z pewnymi rzeczami, z którymi mamy do czynienia w Polsce, z rozmaitymi uwikłaniami Kościoła w sprawy społeczno-polityczne. Dlatego wolę opowiadać o wierze w sposób metaforyczny, komentarze dosłowne pozostawiam innym artystom.

Tak, wiem, że dorosłość polega m. in. na umiejętności mówienia otwarcie o tym, co nam się w tym świecie nie podoba, ale ja nie jestem na to jeszcze gotowa, to nie ten moment. Nie uważam także, że do tego służy moja muzyka. Nie uprawiam tzw. sztuki krytycznej – szukam w niej raczej pewnego uniwersum.
BovskaFot. Ola Golczyńska
Jak mówić o rzeczach ważkich, nie wpadając w pułapkę banału? Jak uniknąć operowania mądrościami na poziomie pewnego pisarza, o którym wspominasz w jednej z piosenek, czyli Paulo Coelho?

Cóż, granica pomiędzy mądrościami naprawdę głębokimi a pseudointelektualnym bełkotem jest naprawdę wąska. Wielu artystów balansuje na tej cienkiej linii i wielu... wpada w pułapkę banału. Mam nadzieję, że ja tego uniknęłam, stosując się do pewnej recepty: nie liczy się wyłącznie tekst, lecz i to, jak współgra z muzyką, jak umiejętnie przyprawiona jest całość.

No ale skoro o Paulo Coelho mowa: owszem, na płycie zestawiam go ze Zbigniewem Herbertem, jednoznacznie wartościując te postaci i nie ukrywając, która z nich jest dla mnie bardziej godna szacunku. Ale w tym miejscu chciałabym zaznaczyć pewną rzecz: daleka jestem od wyśmiewania Brazylijczyka.

Nie wiem co prawda, jak do jego twórczości podeszłabym dziś, bo ostatnio miałam z nią styczność jako szesnastolatka. Wtedy wydawało mi się, że czytam coś wartościowego, że dowiaduję się rzeczy naprawdę mądrych i głębokich.

A więc może jest tak, że książki Coelho są potrzebne światu, nawet jeżeli zachwycają nas wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy licealistami, czyli osobami naiwnymi i żyjącymi ideałami? Stają się po prostu towarzyszami jakiegoś etapu rozwoju, po którym sięgniemy po rzeczy znacznie ambitniejsze, mądrzejsze...
W innym miejscu albumu pojawia się wątek dotyczący przeglądarki Google, czyli czegoś, co dla ogromnej części ludzkości stało się jedynym narzędziem służącym do zdobywania mądrości. Przeraża cię ten monopol "Wujka G."?

Nie chciałabym negować tego, co przyniosła nowoczesność; tego, że ludzie chcą, aby każda informacja była dostępna tu i teraz. Skupiam się raczej na dobrych stronach tego stanu rzeczy – przecież nigdy wcześniej nie mieliśmy tak łatwego dostępu do wiedzy, włączając w to wspaniałe materiały źródłowe, do których przed laty nie moglibyśmy dotrzeć bez podróży na drugi koniec świata.

Ważne jest tylko umiejętne odsiewanie wartościowej prawdy od mnóstwa głupot, weryfikowanie rozmaitych fake newsów, które przewijają się przez Sieć. No i pamiętanie o pewnym fakcie: to, co widzimy w internecie, zazwyczaj jest czymś zupełnie innym, niż nasze prawdziwe życie. Nie dajmy się omamić, nie kupujmy wszystkiego, co wygląda efektownie.

Pomysł na wspominaną tutaj piosenkę narodził się w momencie, gdy wpisałam w Google'a frazę "czuję się". Pierwsze podpowiedzi brzmiały: "czuję się samotna", "czuję się głupia", "czuję się gruba"... Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego najczęściej wyszukujemy pejoratywne sformułowania. Czy my, kobiety, naprawdę myślimy o sobie aż tak źle?

Chwilę później zorientowałam się, że przecież czasami i ja oceniam siebie w surowy, niedobry, krytyczny sposób. Oczywiście wielki wpływ na to wszystko ma Instagram, czyli aplikacja, którą zasadniczo bardzo lubię i z której korzystam naprawdę intensywnie.

Lecz oglądanie tych pięknych, wręcz idealnych ludzi w ich oszałamiających rezydencjach może prowadzić do podświadomego myślenia na zasadzie: dlaczego ja tak nie wyglądam? Dlaczego nie mam tego, co mają oni?

Wszyscy mamy skłonność do porównywania się z innymi, to normalne. Chodzi wyłącznie o to, aby nie zapominać, że Instagram to jedynie piękna ułuda, a prawdziwe życie – cytując Muńka Staszczyka – jest "usrane różami". To rzeczy istotne zwłaszcza dziś, bo izolacja sprawia, że zmaganie się z kompleksami stało się szczególnie trudne.
Jesteś osobą, która lubi zmęczyć się fizycznie... Rozumiem, że ruch to jeden z twoich patentów na radzenie sobie z ową izolacją?

Jakiś czas temu kupiłam sobie hantle i takie gumy do ćwiczeń i trenowałam naprawdę ambitnie przez wiele "koronawirusowych" tygodni, było to świetną metodą na rozładowywanie stresu i negatywnych emocji. Jednak, przyznaję ze wstydem, parę dni temu sytuacja się zmieniła – po premierze nowego krążka pojawiło się tyle obowiązków, że odpuściłam ćwiczenia.

Ale obiecuję, że do nich wrócę, choć to wyzwanie naprawdę niełatwe. Bo łączę w sobie obie postaci, które pojawiają się w piosence "Stany": jestem i osobą, która ma skłonność do leniuchowania, która tylko leży i wstać nie może, i taką, która potrafi zmotywować się do działania, do perfekcyjnego ogarnięcia swojego życia (śmiech).

Powiedz proszę, czy opinie innych osób na temat swojej twórczości – również te nieprzychylne – przyjmujesz w absolutnie każdej dawce, czy podchodzisz do nich jak do promieniowania UVA, czyli rzeczy do pewnego poziomu dobroczynnej, jednak w nadmiarze szkodliwej?

Tworząc cokolwiek, musisz mieć świadomość, że wystawiasz się na krytykę. Często naprawdę ostrą i z twojej perspektywy boleśnie wręcz niesprawiedliwą. Cóż, trzeba być bardzo czujnym i zdobywać coraz lepszą umiejętność radzenia sobie z pewnymi rzeczami.

Nie chodzi mi tutaj wyłącznie o hejt, lecz i sztukę odpowiednio asertywnego podchodzenia do porad udzielanych przez osoby przychylne. Tak, chcą dla mnie jak najlepiej, jednak im jestem starsza, tym lepiej zdaję sobie sprawę z tego, że przecież najistotniejsze decyzje artysta musi podejmować samodzielnie, bo sam jest odpowiedzialny za sukces albo porażkę.

Dlatego powinniśmy używać metaforycznego filtra, chroniącego nas przed opiniami innych. Ważne, aby nie nałożyć go ani za mało, ani za dużo. W opcji drugiej odetniemy się od ludzi całkowicie, tracąc w ten sposób jakąkolwiek wrażliwość.