Coraz większe ryzyko klęski Dudy w wyborach. "Jeśli przegra, będzie zawdzięczał to Gowinowi"

Anna Dryjańska
45 proc. poparcia dla Andrzeja Dudy – takie wyniki przyniósł sondaż prezydencki IBRiS przeprowadzony w dniach 8–9 maja. Biorąc pod uwagę, że część wyborców opozycji nie oddałaby głosów, a do urn poszliby wyborcy PiS, kandydat władzy mógł być pewny zwycięstwa. Ale teraz to się zmieniło. – Jeśli Andrzej Duda przegra, będzie to zawdzięczał Jarosławowi Gowinowi, który przerwał ciąg technologiczny praktycznie gwarantujący mu wygraną w pierwotnym terminie – mówi naTemat Marcin Duma, szef IBRiS.
Im później odbędą się wybory prezydenckie, tym większe ryzyko dla zwycięstwa Andrzeja Dudy, kandydata PiS – przekonuje Marcin Duma, szef IBRiS. fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Gdyby podczas wyborów prezydenckich 10 maja odbyło się głosowanie, to…?

Marcin Duma: Wygrałby je Andrzej Duda – i to prawdopodobnie już w I turze. Kandydat PiS pozostaje więc mocnym liderem, ale należy pamiętać, że na dalszym etapie kampanii II tura wcale nie jest wykluczona i jest dla urzędującego prezydenta bardzo ryzykowna.

Dlaczego? Przecież następni w wyścigu o Pałac Prezydencki mają znacząco mniejszy przewidywany wynik w I turze: Szymon Hołownia 19,2 proc., a Władysław Kosiniak–Kamysz 16,6 proc.

Tak, ale w II turze sytuacja całkowicie się zmienia. Wyborcy opozycji gremialnie poprą rywala Andrzeja Dudy, ich głosy się skumulują. A wtedy wygrana obecnie urzędującego prezydenta wcale nie jest taka pewna. Im później odbędą się wybory, tym bardziej niepewna sytuacja Andrzeja Dudy.


Jaki mechanizm tu działa?

Trzy mechanizmy. Po pierwsze spada siła przyciągania społeczeństwa do rządzących związana ze strachem właściwym początkowi epidemii koronawirusa w Polsce. Z dnia na dzień ten efekt "do flagi" jest coraz słabszy.

Ludzie coraz mniej boją się już COVID–19, ale coraz bardziej dotkliwie odczuwają za to w swoich portfelach skutki lockdownu (wyłączenia wielu branż gospodarki – red.). To budzi ich frustrację i w efekcie gniew. I to jest drugi mechanizm.

A mechanizm trzeci to sposób głosowania, bo wybory tradycyjne są znacznie bardziej akceptowane przez wyborców opozycji niż kopertowe. Do wzięcia udziału w tych drugich wcale nie są tacy chętni.

Skąd się bierze ta różnica?

Wyborcy opozycji boją się głosować w wyborach korespondencyjnych. Obawiają się ich sfałszowania oraz braku tajności, a więc że władza będzie wiedziała, w kratce którego kandydata postawili krzyżyk. Dlatego obecnie są bardziej skłonni do tego, by wybory kopertowe zbojkotować.

Pomijam to, czy i jak bardzo realne są te obawy, ale one istnieją i mają konkretny wpływ na zachowania wyborcze.

Świetnie zdaje sobie z tego sprawę Szymon Hołownia, który dużo energii wkłada w przekonywanie wyborców, by nie odpuszczać głosowania, niezależnie od jego trybu. Wie, że frekwencja wyborcza po stronie opozycji zdecyduje o tym, czy Polska będzie miała nowego prezydenta, czy będzie to nadal Andrzej Duda.

Wróćmy do sondażu i poparcia dla kolejnych kandydatów. Na czwartej pozycji plasuje się reprezentant środowisk nacjonalistycznych Krzysztof Bosak. Poseł Konfederacji jest na fali wznoszącej – ma już 9 proc. poparcia. Dlaczego umocnił swoją pozycję?

Pandemia koronawirusa przesunęła nas na prawo. Nie jest to wyłącznie polski fenomen – skrajna prawica zyskuje na popularności w całej Europie. Bogata północ od II wojny światowej nie była skonfrontowana z takim zagrożeniem dla zdrowia i życia, a to przynajmniej tymczasowo unieważnia postęp, który od tamtej pory poczyniliśmy. To działa na korzyść osób, które są postrzegane jako silni przywódcy.

Tyle, że Konfederacja nie gra na strachu przed epidemią, wręcz przeciwnie – przekonuje, że obostrzenia wprowadzone przez władzę to szkodliwa przesada.

Politycy tej formacji prezentują ledwo skrywany denializm epidemiczny. Szybko zaczęli wykorzystywać niszę, w której COVID–19 to paragrypa, a tak w ogóle to nie ma się czego bać, tylko jak najszybciej rozmrozić całą gospodarkę. Stąd między innymi obecność polityków Konfederacji na strajkach przedsiębiorców.

Nie ma się czego bać? We Włoszech i w Hiszpanii ludzie umierali na koronawirusa na podłogach szpitali. Ich ciała były wywożone nocą przez wojskowe ciężarówki.

No właśnie: we Włoszech i Hiszpanii, ale nie w Polsce. Przecież u nas nie było załamania systemu służby zdrowia. Nie było takich strasznych scen jak w Hiszpanii czy we Włoszech. Widać za to problemy gospodarcze z powodu środków ostrożności. Gdyby w Warszawie sytuacja była równie tragiczna jak w Rzymie czy Madrycie, lockdown nie byłby kwestionowany, a przynajmniej nie na taką skalę.

Warto też pamiętać, że przedsiębiorcy nie zaczęli dryfować w stronę Konfederacji dopiero podczas epidemii. To się stało już przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku. Nacjonaliści eksponowali wtedy prorynkowe, wolnościowe elementy swojego programu, a chowali zakazowe. Mnie czwarte miejsce Krzysztofa Bosaka nie dziwi.

Potem długo, długo nic i na miejscu piątym z poparciem 4,5 proc. ląduje Małgorzata Kidawa–Błońska, kandydatka Koalicji Obywatelskiej.

Dostała to, o co prosiła wyborców, czyli bojkot. Dla znacznej części wyborców KO takie "rozgrzeszenie" z udziału w wyborach było bardzo na rękę. Są bowiem przekonani, że to Andrzej Duda znowu wygra wybory, więc nie chcą brać udziału w porażce. Łatwiej będzie powiedzieć, że wyścig jest nieuczciwy. Pod względem psychologicznym bojkot jest dla nich idealnym rozwiązaniem, nawet jeśli na razie nastąpił tylko w ich głowie, bo głosowanie 10 maja się nie odbyło.

A dla pozostałej części wyborców KO?

Im Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak–Kamysz dali nadzieję na zwycięstwo. Kidawa–Błońska tego nie przewidziała. Ci wyborcy odpłynęli od niej głównie do Hołowni i Kosiniaka–Kamysza. Do nich, a zwłaszcza do niezależnego Hołowni, przeszli nie tylko ci wyborcy, którzy od początku nie zgadzali się z bojkotem, ale i ci, którzy najpierw uznali go za dobry pomysł, ale potem zmienili zdanie. To trudna sytuacja dla sztabu Kidawy–Błońskiej, KO nie ma tu dobrego rozwiązania. Jedyną odpowiedzią wydaje się zmiana kandydata, pytanie czy w nowych–starych wyborach będzie taka możliwość.

Miejsce szóste zajmuje Robert Biedroń: 2,6 proc. O reszcie kandydatów nie wspominam, bo nie odnotowali żadnego istotnego poparcia. Skąd taki spadek popularności reprezentanta Lewicy?

Pandemia uruchomiła w nas instynkty, które do tej pory były skrywane warstwą kultury politycznej, społecznej – szeroko rozumianej poprawności i racjonalnego myślenia. Można powiedzieć, że jako społeczeństwo pod wpływem strachu mentalnie wróciliśmy do jaskiń.

Na niekorzyść Biedronia działa jego orientacja seksualna. Nie ma ona oczywiście nic wspólnego z walką z epidemią, ale na tym właśnie polega brak racjonalności i kierowanie się instynktem. Gdyby kandydatem Lewicy był Adrian Zandberg, to jego poparcie wyglądałoby inaczej. Być może miałby on nawet szansę powalczyć w II turze z Andrzejem Dudą.

Czy Biedroń może się jakoś odwołać do racjonalnej strony wyborców?

Bardzo się stara, ale to będzie trudne. Poza tym z perspektywy czasu widać, że popełnił błąd: zniknął podczas pierwszych 2–3 tygodni epidemii. Może gdyby wtedy dał ludziom oparcie, gdyby bardziej był z nimi, dziś jego poparcie byłoby większe.

Nie tylko on był niewidoczny przez te pierwsze dni.

Nie. Podobnie zniknął Szymon Hołownia. On jednak wrócił kompletnie odmieniony.

To znaczy?

Gdy startowała jego kampania wyborcza, Szymon Hołownia był takim radosnym fajnopolakiem, odpartyjnionym gościem, który dużo mówił o emocjach. Jak Robert Biedroń tuż po starcie Wiosny. Chwalił się działalnością społeczną i żoną, pilotką myśliwca.
Zaczęła się epidemia i Hołownia zniknął. Wrócił jako inna wersja samego siebie. Żona zeszła na dalszy plan, a kandydat poświęcił się relacjom live na Facebooku. Warto zauważyć, że konstruuje je jak kazania. Wychodzi od jakiegoś pozornie błahego wydarzenia, które rozwija w opowieść o Polsce. Emocje eskalują. Taką techniką posługują się księża w kościele. Hołownia jest sam na sam z odbiorcą, mówi do niego, ale jednocześnie kreśli przed nim wizję wspólnoty. Zastąpił mu świątynię, do której nie może chodzić. Choć może powinienem mówić: "jej" i "przed nią", bo ponad 70 proc. elektoratu Hołowni to kobiety.

Skąd się bierze ten przechył?

Statystycznie rzecz biorąc kobiety boją się epidemii bardziej niż mężczyźni. Tu nie chodzi o strachliwość, ale o to, że kobiety są ostrożniejsze, a mężczyźni bardziej skłonni do zachowań ryzykownych. Hołownia stworzył wokół swoich sympatyczek bańkę bezpieczeństwa. Pomijając kwestię płci to niesamowicie eklektyczny elektorat: od kobiet konserwatywnych po lewicowe.

I tym wyborczyniom nie przeszkadza, że Hołownia rozpłakał się podczas relacji live na Facebooku? Jak to się ma do ich poczucia bezpieczeństwa? Wydawałoby się, że to strzał w stopę, skoro wróciliśmy do jaskiń.

Są różne typy mężczyzn. Wojownikowi łzy nie przystoją, ale kaznodziei już jak najbardziej. A Hołownia jest w tej kampanii kaznodzieją, więc może płakać do woli. To inny model przywódcy.

Jeśli odniesiemy się do poezji Mikołaja Reja, to Andrzej Duda jest Panem, a Szymon Hołownia Plebanem.

A kto jest Wójtem? Kosiniak–Kamysz?

Nie, choć pozornie by to pasowało, bo jest liderem ludowców. Ale też brakuje mu tego chłopskiego rozumu, prostolinijności i braku niuansowania, które były charakterystyczne dla poprzednich polityków, którzy weszli w rolę Wójta: Pawła Kukiza, a wcześniej nieżyjącego już Andrzeja Leppera. Gdyby Kosiniak–Kamysz potrafił w nią wejść, mógłby powalczyć z Panem i Plebanem. Zresztą nawet teraz może, przecież jest tuż za Hołownią.

Czy i jak wyborcy PiS i Andrzeja Dudy reagują na bałagan związany w wyborami bez głosowania?

To przeciąganie liny na razie nie miało na nich wpływu, ale jeśli jeszcze trochę potrwa, to może się to zmienić. To zależy od tego, czy dostrzegą w tym winę obozu władzy czy uwierzą, że to wina opozycji. Na to wszystko nałoży się rozdrażnienie skutkami zamknięcia instytucji i sporej części gospodarki.

Jeśli Andrzej Duda przegra, będzie to zawdzięczał Jarosławowi Gowinowi, który przerwał ciąg technologiczny praktycznie gwarantujący mu wygraną w pierwotnym terminie. Hołownia i Kosiniak–Kamysz mogą się tylko cieszyć.

Przeczytaj także: On bada nastroje Polaków od lat. Teraz pokazuje, dlaczego ludzie masowo zagłosowali na PiS