"Patrzę na obracanie wszystkiego w ruinę". Były szef stadniny w Janowie przerywa milczenie

Anna Dryjańska
"Dramatycznie złe warunki sanitarno-higieniczne, żywieniowe" – tak Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa ocenia obecną sytuację w stadninie koni w Janowie Podlaskim. Po tym, jak rząd PiS na początku 2016 roku odwołał wieloletniego prezesa Marka Trelę, oskarżając go o oszustwo, gospodarstwo zaczęło podupadać. W 2018 roku poniosło 3,3 mln zł straty. Co na to Marek Trela? I czym się teraz zajmuje? Opowiedział o tym w wywiadzie naTemat.
Marek Trela, wieloletni szef stadniny koni arabskich w Janowie Podlaskim, został zwolniony na początku 2016 roku przez rząd PiS. Prokuratura nadal nie rozstrzygnęła, czy zarzuty, jakie miał wobec niego minister Jurgiel, są prawdziwe. fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: "Stadnina Janów Podlaski na dnie" – napisała niedawno "Rzeczpospolita". Czy śledzi pan doniesienia medialne na ten temat?

Marek Trela: Czytam materiały o Janowie Podlaskim, gdy na nie trafię. Część smutnych informacji dociera do mnie innymi kanałami. Dałem temu miejscu 40 lat życia, więc trudno nawet opisać co czuję, gdy widzę, że jest dewastowane.

Po tym, jak na początku 2016 roku odwołał pana świeżo upieczony minister Krzysztof Jurgiel, na stanowisku szefa stadniny przewinęły się już cztery osoby. Ma pan jakąś hipotezę dlaczego?

Nie mnie, maluczkiemu, oceniać zamiary polityków. Obecnego, czwartego prezesa, wcześniej nie znałem. Mam jednak przykrą świadomość, że podjął się karkołomnego zadania. Poprzedni trzej prezesi urządzili w stadninie festiwal niekompetencji, nieuczciwości i braku profesjonalizmu. Sytuacja w Janowie Podlaskim jest bardzo trudna.


Ze strony członka rządu PiS pojawiły się wobec pana zarzuty o niegospodarność, a nawet oszustwo. Czy sprawa znalazła finał w sądzie?

Skąd, nawet do niego nie trafiła. Nadal zajmuje się nią prokuratura – już straciłem rachubę, ile razy przedłużała śledztwo. Żeby było zabawniej, nie toczy się ono przeciwko mnie, tylko w sprawie, więc nie mam nawet prawa do tego, by się czegokolwiek dowiedzieć o postępach.
Minister Krzysztof Jurgiel odwołał Marka Trelę ze stanowiska szefa stadniny w Janowie Podlaskim na początku 2016 roku. Od tego czasu w gospodarstwie zaczęła się karuzela zmian na gorsze.fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Pan też złożył doniesienie do prokuratury. Latem 2016 roku zawiadomił pan śledczych o podejrzeniu nieprawidłowości podczas janowskiej aukcji Pride of Poland. Chodziło m.in. o dwukrotną licytację klaczy Emira, którą w końcu sprzedano nie za pierwotną kwotę 550 tys. euro, lecz 225 tys. euro. Jak skończyła się ta sprawa?

Nie skończyła się, choć to oczywisty przekręt. Wskazana przez władzę ekipa w pół godziny zniszczyła reputację, na którą poprzednicy pracowali od dziesięcioleci. Prokuratura nadal czeka na jakieś opinie z USA. Kiedy to się skończy? Nie wiem. Nie łudzę się, że zależy im na wyjaśnieniu sprawy. Być może moje prawnuki dożyją finału?

Ma pan żal? Czuje się pan skrzywdzony?

Może i miałem żal, ale to było na samym początku. Szybko stało się dla mnie jasne, że muszę się od tego odciąć. Teraz, gdy patrzę na obracanie wszystkiego w ruinę, oczywiście że odczuwam żal, ale nie dlatego, że nie jestem już w środku. Żałuję miejsca, ludzi i koni. Bycie prezesem państwowej spółki to dziś osobliwe zadanie.

A tak ogólnie uważam, że mam w życiu szczęście. Cały czas robiłem to, co lubię: leczyłem i hodowałem konie, prowadziłem gospodarstwo rolne. Życzę wszystkim, by mogli tak powiedzieć o swojej pracy.

Czym się pan teraz zajmuje?

Od dwóch lat kieruję jordańskim sanktuarium dla dzikich zwierząt, Al Ma’wa for Nature and Wildlife. Ratujemy lwy, tygrysy i niedźwiedzie spod kul, z obszaru działań wojennych, głodu i innych nieszczęść.

Część leczymy i wypuszczamy na wolność, inne zostają z nami. Zapewniamy im raj na starość. To wspaniałe miejsce, gdzie każda lwia rodzina ma dla siebie 1,5 hektara śródziemnomorskiego lasu. To ludzie są tu gośćmi, nie zwierzęta.
Marek Trela w towarzystwie lwiątka.fot. archiwum prywatne
Domyślam się, że nie ma tam koni.

Tam nie, ale jedno z moich biur mieści się w królewskiej stadninie. Zawsze służę radą, gdy księżniczka Alia prosi mnie o pomoc. A więc nadal mam konie wokół siebie, choć teraz doszły jeszcze lwy, tygrysy i niedźwiedzie.

A ludzie?

Mam wspaniałych współpracowników. Robię to, co lubię, co sprawia mi ogromną radość. Czuję wielką satysfakcję, gdy zabiedzone, wystraszone zwierzęta, u nas odżywają i dochodzą do siebie. Zaczynają nowe życie. Czego mógłbym chcieć więcej?

Przeczytaj także: Tylko koni żal. Co naprawdę stoi za zmianami kadrowymi PiS w stadninach?