Skandal w szpitalu. Zwolnili ratowniczkę SOR, bo nie została wpisana na kwarantannę
– Dyrektor minął mnie w drzwiach, powiedział "Dzień dobry" i wyszedł. A zwolnienie dyscyplinarne czekało u sekretarki – mówi w rozmowie z Anną Gorczycą, dziennikarką "Gazety Wyborczej", ratowniczka medyczna ze szpitala w Stalowej Woli Anna Stelmach. Twierdzi ona, że to konsekwencja popełnionego nie przez nią błędu.
Wtedy do placówki karetka przywiozła chorą, którą lekarz pogotowia zostawił na sali do wstępnej segregacji, czyli triażu.– Ponieważ nikogo z personelu tam nie było, poszłam zrobić EKG i pomiar parametrów życiowych. To standard. Po chwili przyszła pielęgniarka i powiedziała, że ona to zrobi. Wróciłam na swoje stanowisko i dalej przyjmowałam pacjentów – wspomina Stelmach.
Tego samego dnia dyżur na SOR-ze miała także szefowa Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Magdalena Partyka-Zając. To, jak wynika ze słów ratowniczki, podjęła decyzję, aby wszystkich pacjentów przenieść z sali triażu na salę ogólną. – Także tę pacjentkę przywiezioną karetką. Kobieta była w ciężkim stanie, wiele wskazywało, że może mieć COVID-19. Jej stan się pogarszał, byli wzywani na konsultacje lekarze z innych oddziałów. Około godziny 14 podjęto decyzję o przeniesieniu pacjentki do izolatki i chwilę później zapadła decyzja o zamknięciu SOR-u, bo pacjentka prawdopodobnie była zakażona. Leżała na SOR-rze kilka godzin – opowiada Anna Stelmach.
Podczas przeprowadzania postępowania epidemiologicznego kobiety nie uwzględniono na liście osób, które powinny udać się na kwarantannę. Dopiero jeden z lekarzu SOR-u, gdy Stelmach kończyła dyżur, zainteresował się całą sytuacją. Ratowniczka wtedy też dowiedziała się, że pacjentka, z którą miała kontakt, jest zakażona, a oddział jest zamknięty.
– Sama zadzwoniłam do sanepidu z pytaniem, czy nie powinnam zostać objęta kwarantanną. Zapytałam, kto jest odpowiedzialny za wpisywanie na listę do kwarantanny. Pani z sanepidu powiedziała, że przełożeni i szpital musi o to zadbać. Ale stało się inaczej. Sanepid podjął decyzję o objęciu kwarantanną mnie i moją rodzinę. Byliśmy na niej od 7 do 20 kwietnia – relacjonuje rozmówczyni "Gazet Wyborczej".
Ze szpitala dostała natomiast telefon, że kwarantanna jej nie przysługuje, bo była "wystarczająco zabezpieczona", miała maseczkę z filtrem. Anna Stelmach temu zaprzecza. Po kwarantannie została wysłana na urlop, który skończył się pod koniec kwietnia. Po niespełna tygodniu od powrotu dostała wypowiedzenie.
Dziennikarka "Gazety Wyborczej" skontaktowała się z dyrekcją szpitala w tej sprawie. – Naraziła w sposób świadomy personel medyczny na zakażenie. Nie zgłosiła faktu, że miała kontakt z zakażoną pacjentką. Doszło do ciężkiego naruszenia obowiązków służbowych w czasie pandemii – mówił dyrektor Andrzej Komsa.
Kobieta zwolnienia nie podpisała, ponieważ, jak zaznacza, była w szoku. Jej zdaniem to, co się stało, to pokłosie konfliktu z dyrekcją i szefową SOR-u. Wcześniej wytoczyła szpitalowi proces, bo brew jej woli przesunięto ją z karetki pogotowia na SOR. – Teraz wykorzystano pretekst, żeby się mnie pozbyć – stwierdza i dodał, że wszystko, łącznie z tworzeniem listy osób, które powinny udać się na kwarantannę, odbyło się zgodnie z procedurami.
Zwolniona ratowniczka
Przypomnijmy, że na początku kwietnia media rozpisywały się też o zwolnieniu innej ratowniczki medycznej. Chodzi o Martę Kołnacką, która otrzymała wypowiedzenie od warszawskiego pogotowia. Opisała na Facebooku, w jakich warunkach była izolowana załoga karetki po kontakcie z pacjentem zakażonym koronawirusem. Po tym, jak sprawą zainteresowały się media, decyzję cofnięto.
Czytaj więcej: Ujawniła fatalne warunki izolacji w karetce. Po interwencji mediów przywrócono ją do pracy
źródło: "Gazeta Wyborcza"