"Nigdy nie dokonuję autocenzury". Max Czornyj o (naprawdę mrożącej krew w żyłach) książce "Zjawa"

Michał Jośko
Lublinianin z rocznika 1989. Wykształcenie: prawnicze. Zawód wykonywany: pisarz kryminałów, po przeczytaniu których człowiek traci apetyt... Właśnie pochłonąłem "Zjawę", szóstą część serii z komisarzem z Erykiem Deryłą, na kartach której szaleje morderca zwany Fotografem. Mówimy tutaj o książce tak wstrząsającej, że można czuć strach przed rozmową z jej autorem. Ale cóż, raz się żyje...
Max Czornyj Fot. Bartosz Pussak
Porozmawiajmy o tym, jak wykonywać zabójczo doskonałe zdjęcia: czym różni się użycie aparatu cyfrowego od analogowego, na przykład Polaroida model Land Camera 1000?

Współczesne zdjęcia nie mają dla mnie przymiotu doskonałości - właśnie dlatego, że są współczesne. Sam nawet nie aspiruję do miana fotografa, lecz z przyjemnością oglądam obrazy ze świata, który przeminął. Louis Daguerre uwiecznił paryski Boulevard du Temple już w 1838 roku.

Choć jakościowo oraz kadrowo ujęcie może budzić wiele zastrzeżeń, dla mnie jest doskonałe. Podobnie jak pierwsza znana fotografia, czyli tak zwany "Widok z okna w Le Gras" jeszcze z lat dwudziestych XIX wieku. To wehikuły czasu. 


Zdjęcie, którego nie trzeba wywoływać, a które drukuje się choćby wprost z aparatu siłą rzeczy przestaje być sztuką. Proces wywoływania przypominał poniekąd odbijanie matryc graficznych. Bez tego to jedynie bezosobowy zapis miejsca i czasu. Istotny z punktu widzenia sentymentalnego, ale jedynie dla osób, które zostały na tychże zdjęciach uwiecznione. 

Podam przykład. Mój pradziad amatorsko eksperymentował z fotografią i w archiwum posiadam tysiące wykonanych przez niego zdjęć. Powstawały w pierwszej części XX wieku. Pradziad osobiście je wywoływał oraz w miarę technologicznych możności ówczesnych czasów - obrabiał. W tych fotografiach choć wykonała je osoba mi bliska nie chodzi o artyzm.

Ich sednem jest odbicie palców i duszy twórcy w całym procesie tworzenia - nie tylko w ekstatycznym momencie, gdy wyciągamy telefon, po czym naciskamy guzik. A potem większość tych zdjęć i tak przepada, co dobitnie świadczy o ich wartości.

Nie mamy dość czasu, by poruszyć jeszcze jedną kwestię. Dawne aparaty fotograficzne stanowiły arcydzieła techniki, a przy okazji dzieła sztuki. Obecnie to produkowany masowo azjatycki szmelc. Dlatego nie lubię go tykać.

W "Zjawie" powołuje się pan na słowa Rolanda Barthesa, twierdzącego, że fotografia jest nową formą halucynacji… Czy spoglądając na zdjęcie, możemy wierzyć w cokolwiek, co widzimy, czy powinniśmy zakładać, że wszystko jest kłamstwem, obrzydliwym fotomontażem?

Już od tysięcy lat solipsyści podważają istnienie, a więc i sens wiary w cokolwiek. Oszukujemy samych siebie, a jednocześnie pozwalamy się oszukiwać innym. Nie weryfikujemy prawd, bo często uznajemy je za nieweryfikowalne lub prawdy objawione. Ale to już przesadny ekskurs...

Fotografia służy do manipulowania faktami, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Odpowiednie ujęcie pozwala wywrócić rzeczywisty obraz o sto osiemdziesiąt stopni. Programy do obróbki dodatkowo ułatwiają zadanie. W ciągu kilku sekund można wymazać współczesnych Trockich i Jeżowów. 

Pozostając w tematyce technologicznej: słyszałem plotki, iż należy pan do ludzi, którzy na pierwszym miejscu stawiają książki w formie drukowanej. Do tego dochodzi okazjonalne przeczytanie czegoś na na smartfonie albo tablecie, ewentualnie audiobook. E-booki? Nigdy w życiu. Wszystko się zgadza?

Gdyby nie ciekawość wysłuchania fragmentów interpretacji własnych pozycji, z listy moich grzechów należałoby wykreślić również audiobooki. Nie wiem z pełnym przekonaniem, czym jest tablet, więc chyba ktoś dokonał nadinterpretacji, przypisując mi doświadczenia z nim związane. Siłą rzeczy faktycznie zdarza mi się przeczytać tekst na telefonie - choćby wysłany przez redakcję, ale to marginalne, awaryjne przypadki.
Max CzornyjFot. Bartosz Pussak
Koniec o konsumpcji, przejdźmy do kreacji: czy w naszych czasach pisarz może jeszcze stworzyć coś naprawdę nowatorskiego, wpaść na pomysł, na jaki nie wpadł nikt wcześniej?

Mamy czasy post-sztuki. Już przed przeszło stuleciem ekspresjonizm oderwał zainteresowanie od dzieła i przeniósł jego ułamek na samego twórcę. Sztuka przestała być treścią, a stała się formą. Ten trend utrzymuje się do dzisiaj, lecz nie ma sensu z nim walczyć.

Swego czasu w kontrze do biegu wydarzeń stanęli prerafaelici i choć notuje się ich w podręcznikach, to ich chęć powrotu do tego, co dawniej, jak słusznie zauważył Gombrich, okazała się brnięciem w ślepą uliczkę. 

Wracając do sedna - wielu zapewne kusi chęć stworzenia w literaturze czegoś, czego nigdy nie było. Eksperymentował Joyce, eksperymentował Gombrowicz, pytanie tylko, czy dziś odbiorcy tego potrzebują? Ja osobiście nie akceptuję świata post-sztuki, muszę jednak w jakiejś mierze w nim funkcjonować, by nie skończyć niczym prerafaelici. 

W ten sposób narodziły się postaci niejednoznaczne, nieoczywiste: czy to Eryk Deryło, czy Fotograf ze "Zjawy”, wymykający się schematom dotyczącym seryjnych morderców… Jak się to robi?

Każdy z moich bohaterów jest konglomeratem postaci, które spotkałem, poznałem i doświadczyłem. Zapewne mieszają się w nich również cechy bohaterów powieści, które przeczytałem, ale właśnie te wszystkie cechy razem - jak wierzę - sprawiają, że stają się autentyczni. 

Komisarz Deryło to gburowaty choleryk, pedant łączący wybuchowy temperament z empatią i skłonnością do poświęceń dla innych. Ile cech charakteru przejął po panu?

Nie mnie to oceniać. Nie chciałbym nawet tego analizować, aby nie nanieść własnych spostrzeżeń na Deryłę, który w pewnym stopniu funkcjonuje dla mnie jako postać prawdziwa. Dokonując jego psychoanalizy, mógłbym dojść do zbyt przerażających wniosków.

W jaki sposób pisarz powinien walczyć o czytelnika? Co jest skuteczniejsze: zaskoczenie go niebanalną intrygą czy odpowiednio wysoką dawką brutalności?

Wierzę, że uniwersalnym kluczem do wyróżnienia się jest jakość. Bez względu na treść nad swoimi książkami pracuję tak długo, aż poczuję satysfakcję. 

Rozmawiam z kimś, kto nie lubi porównywania go do innych, lecz bywa nazywany polskim Chrisem Carterem bądź Karin Slaughter. Jaki komplement jest właściwy w pańskim przypadku?

Dokładnie ten, który nie zawiera porównania - że czytelnik nie mógł spać bez doczytania mojej książki, a później nie mógł spać po jej doczytaniu.

Zdarzyło się, że nie umieścił pan w książce czegoś, co uznał za zbyt makabryczne? Czy są jeszcze jakiekolwiek granice, które nie zostały przekroczone przez pisarzy? Pytam o to przy okazji premiery książki, w której stykamy się m. in. ze zmasakrowanymi, nagimi zwłokami kilkumiesięcznego dziecka – to już rejony bardzo wielkiego tabu…

Tabu? Jedzenie dzieci to rzeczywiście tabu, ale w zabijaniu widziałbym demokrację wśród doboru ofiar. Nigdy nie dokonuję autocenzury. W przypadku "Zjawy" istniało prawdopodobieństwo, że już na początku będę musiał opisać niezwykle brutalną scenę. Wzmiankuję o tym w posłowiu, poza tym, aby nie zepsuć nikomu emocji lektury, powiem tylko, że poczułem ulgę, gdy okazało się inaczej.

Jednak, gdyby fabuła poprowadziła mnie inną ścieżką, a światło wyobraźni padło na zbrodnię pod odmiennym kątem, opisałbym ją. Nie wiem jak znieśliby to odbiorcy, gdyż już pierwsi recenzenci podkreślają niesamowity sadyzm mimo tego dość mocno ułagodzonego opisu.

Natomiast co do nieprzekraczalnych granic - myślę, że te nie istnieją. Pytanie tylko, po co je z premedytacją przekraczać. Sztuka dla sztuki to wspomniana już post-sztuka. Pusta forma, która wywołuje zamieszanie, lecz nie prawdziwe emocje.
Max CzornyjFot. Bartosz Pussak
W czasach kariery prawniczej stykał się pan z wieloma postaciami oraz sytuacjami, które mogą być inspiracją dla twórcy kryminałów. Kiedy po raz pierwszy zdarzyło się pomyśleć, że życie bardziej zaskakujące (i przerażające) od fikcji?

Wszelkie doświadczenia zlewają się w papkę, którą w trakcie tworzenia umysł wypluwa. Ot, co. Praca adwokata niesie ze sobą mnóstwo okazji do nasiąknięcia charakterami, motywacjami i postawami. W tym miejscu powinienem jednak postawić kropkę.

Nie wiem, czy po raz pierwszy, ale na pewno najwyraźniej przyszła mi do głowy ta myśl, gdy razem z ekipą CI Polsat kręciliśmy materiał o tak zwanym Wampirze ze Stefankowic. Ten człowiek nie tylko mordował sędziwe kobiety, ale również krowy i kury. Ze zwierzętami postępował w podobny sposób jak z ludźmi. Dusił, gwałcił... To rzeczywistość w oparach absurdu. 

Wiele osób zastanawia się, na ile makabryczne opisy są projekcją psychopatycznych skłonności piszącego. Proszę zdradzić, co siedzi w głowach pisarzy?

Proszę o inny zestaw pytań (śmiech).

Jak oddzielać pracę od życia już "na fajrancie"? Zdarza się przecież, że wytwory wyobraźni mogą być dla pisarza tak dużym ciężarem, że – cytując pańską wypowiedź – nie pozostają bez wpływu na sny oraz apetyt.

Ciężar to złe określenie. W tym kontekście ma wyraźnie pejoratywny wydźwięk. Tymczasem jeżeli spisywane sceny pojawiają się w snach lub odbierają apetyt traktuję to jako wyraz uznania moich zmysłów do wykonanej pracy. Skoro taki wpływ wywołała na mnie, powinna wywołać go również na czytelniku.

Poza tym wyraźna cezura między czasem wolnym a pisaniem nie istnieje - przynajmniej w te tygodnie, gdy ślęczę nad konkretnym projektem. Wtedy na przemian staram się myśleć jak rozmaici bohaterowie, roztrząsam motywacje sprawców bądź prowadzę z nimi wewnętrzny dialog. To uplastycznia proces spisywania i sprawia, że niemalże tkwi się w tworzonym świecie. 

Jest pan twórcą, który lubi nie tylko operować niedopowiedzeniami, lecz także opanował gubienie tropów tak skutecznie, że udaje się zwodzić nie tylko czytelnika, lecz i siebie samego…

Przede wszystkim to, co piszę musi zaskakiwać i dawać emocje mnie samemu. Jak wspomniałem: wierzę, że jeśli w trakcie tworzenia utrzymam wysoki poziom adrenaliny, sprzężenie zwrotne przekaże go czytelnikom. W końcu lektura to poniekąd wiwisekcja mózgu autora.

Obrazy, które śledzi odbiorca, nieco wcześniej przewinęły się w moim umyśle. Dlatego emocje są tak istotne. A niedopowiedzenia? Ostatnie tygodnie dobitnie pokazały, że najbardziej boimy się tego, co niewidoczne i nieoczywiste. 

Dalsze losy Eryka Deryły i Tamary Haler są już dla pana oczywiste, czy ci bohaterowie dopiero pana zaskoczą?

Deryło wciąż żyje, a to zasadny punkt wyjścia. Na razie tyle musi nam wystarczyć. Dopóki nie nakreślę pierwszego zdania, będzie miał święty spokój. A ten chyba mu się należy.

Artykuł powstał przy współpracy z Wydawnictwem Filia.