Byli w epicentrum pandemii. Są najlepszymi z najlepszych. Ci medyczni komandosi to… wolontariusze

Karolina Pałys
Ile zakładek w oknie przeglądarki otwieracie co rano z myślą: “Przeczytam później”? Ile z nich zamykacie wieczorem, nawet nie patrząc na tytuł? W czasach, gdy o informacjami jesteś bombardowani z wielu stron, coraz trudniej ocenić, które z nich są najbardziej wartościowe. Tej jednej, o której opowiemy poniżej, nie powinniście jednak przegapić, choć szansa, że sami nie wyłowilibyście jej z medialnego szumu, jest spora.
Fot. materiały prasowe PCPM
„T-Mobile Polska łączy siły z Medycznym Zespołem Ratunkowym PCPM działającym przy Fundacji PCPM, pod egidą Światowej Organizacji Zdrowia”. Dlaczego akurat ta informacja powinna zwrócić Waszą uwagę? Ponieważ praca medyków PCPM to materiał na niejeden dreszczowiec – to medycyna ekstremalna.

Przykład? W samym szczycie pandemii koronawirusa wyjeżdżali do Lombardii. I to nie tylko po to, aby zapewnić wsparcie medyczne na miejscu, ale również po to, aby po powrocie móc zastosować zdobytą tam wiedzę w praktyce — w polskich szpitalach, ratując naszych bliskich, którzy zarazili się koronawirusem.

Alert! Wolontariat!

Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM to zespół szybkiego reagowania — jedyny taki w Polsce. Na świecie podobnych jednostek jest zaledwie 30. W skład takich zespołów wchodzą medycy różnych specjalności, wyszkoleni nie tylko w swoich dziedzinach, ale również w technikach przetrwania w ekstremalnych sytuacjach.

W „normalnych” warunkach rytm pracy PCPM wyznacza WHO. Medycy pomagają uchodźcom, pracują w szpitalach polowych, szkolą personel krajów, w których zorganizowana służba zdrowia dopiero raczkuje. To z działań zaplanowanych. Są jeszcze alerty.

Gdy gdzieś na świecie wydarzy się katastrofa — trzęsienie ziemi, powódź, pożar, każdy z członków PCPM otrzymuje alert: „Potrzebujemy zespołu. Możesz jechać?”. Na udzielenie odpowiedzi mają dosłownie krótką chwilę.
Fot. materiały prasowe PCPM
— Kiedy trafia do nas alert mamy kilkadziesiąt godzin, aby zebrać ekipę oraz cały sprzęt medyczny i w gotowości do pracy, bez żadnej pomocy z zewnątrz przez minimum dwa tygodnie, stawić się na lotnisku — tłumaczy Zofia Kwolek, Dyrektorka Fundraisingu Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Pomijając kwestie przygotowania merytorycznego i sprzętowego, lekarze muszą bardzo szybko uporać się z jeszcze jednym logistycznym problemem: wziąć urlop. Wszyscy członkowie zespołu pracują bowiem normalnie na etatach. Misje to wolontariat.

Tak, dobrze przeczytaliście: członkowie Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM to wolontariusze. — Lekarze zespołu na co dzień pracują w przychodniach i szpitalach, gdzie przyjmują nas, pacjentów. Biorą urlopy tylko po to, żeby pracować jeszcze ciężej na drugim końcu świata — potwierdza Rzeczniczka prasowa Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, Aleksandra Rutkowska.

Medycy-komandosi

„Pracować ciężko” to w przypadku medyków PCPM eufemizm. O tym, jak dobre musi być ich przygotowanie — zarówno medyczne, jak i fizyczne czy psychiczne, świadczy rodzaj testu, który każdy kandydat do zespołu musi przejść.

— Pierwszy egzamin jest teoretyczny, weryfikujący umiejętności językowe oraz wiedzę specjalistyczną. Później następuje część terenowa. Uczestnicy otrzymują współrzędne miejsca, gdzie odbędzie się egzamin. Muszą tam dotrzeć — na własną rękę, wraz z wyposażeniem, które pozwoli im przetrwać kolejne 48 godzin — tłumaczy Aleksandra Rutkowska.
Fot. materiały prasowe
Na miejscu kandydaci muszą spodziewać się wszystkiego: najpierw przez dwie godziny mogą siedzieć i dodawać ciągi cyfr, tylko po to, aby później, z zaskoczenia, znaleźć się w centrum symulacji wydarzenia masowego, podczas którego specjalnie wyszkoleni statyści będą odgrywać rozmaite choroby, stany upojenia, zamroczenia, histerii.

Medycy muszą załagodzić sytuację i… przejść do kolejnego zadania — dosłownie, bo to może na nich czekać 20 km dalej.

— To najlepsi ratownicy i ratowniczki w kraju. Kiedy otrzymują wezwanie, muszą posiadać pełne spektrum narzędzi, które pozwoli im nieść pomoc w każdych warunkach — zaznacza rzeczniczka PCPM.

Właśnie taką gotowością musieli wykazać się pod koniec marca, kiedy pojawiła się możliwość wyjazdu do Lombardii.

„Niewidzialne” wsparcie

Zespół PCPM wyjechał do Lombardii na zaproszenie Wojskowego Instytutu Medycznego. W szpitalu w Brescii pojawiło się 15 osób. Polscy medycy byli pierwszą tego typu jednostką, która pojawiła się na miejscu.

— Włosi byli przeciążeni pracą. Mogli działać, ale nie mieli już sił, pracowali bez przerwy. Obecność Polaków dała im nową siłę, napęd do dalszego działania — tłumaczy Aleksandra Rutkowska.

Polscy lekarze podkreślali, że doświadczenia, jakie zebrali w Lombardii, nie da się przecenić. Wyrazy uznania posypały się z całego świata: od wzmianek w mediach pakistańskich, do wyrazów uznania od szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz polskiego rządu.

Włosi zapewniali również, że nasz zespół był dla nich gigantycznym wsparciem, ale na podziękowania — takie prawdziwe, trzeba będzie jednak jeszcze poczekać: — Włosi nigdy nie widzieli Polaków. Wszyscy, przez cały czas byli odziani od stóp do głów w specjalne stroje ochronne. Przed wyjazdem padła obietnica, że kiedy to wszystko się skończy, spotkają się i w końcu spojrzą sobie w oczy — wspomina rzeczniczka PCPM.
Fot. materiały prasowe PCPM
Aleksandra Rutkowska podkreśla, że jedną z najcenniejszych lekcji, jakie lekarze wynieśli z pobytu w Lombardii jest ta, dotycząca ostrożności:

— Te kilkanaście osób, które znalazły się w samym epicentrum pandemii, dzięki zachowaniu odpowiednich środków ostrożności, wróciło do kraju w pełni zdrowia. Nikt z zespołu nie zakaził się wirusem. Utrzymanie kontroli nad pandemią zależy więc w dużej mierze od doświadczenia i podjęcia odpowiednich środków ostrożności — komentuje rzeczniczka.

Doraźne wsparcie nie działa

Aby członkowie zespołu mogli nadal wyjeżdżać na misje i zbierać bezcenne doświadczenia, potrzebne jest wsparcie. Aby było ono skuteczne, musi mieć jednak stały charakter.

— Najłatwiej jest zbierać pieniądze, kiedy wydarzy się katastrofa. Wtedy chcą pomagać wszyscy, ale dla nas jest już wtedy za późno, bo my wtedy, w 24 godziny, musimy być gotowi do podróży na miejsce katastrofy, nie mamy czasu, żeby robić zbiórkę — tłumaczy Zofia Kwolek i dodaje, że wspomniane na początku partnerstwo z T-Mobile właśnie z tej perspektywy jest dla PCPM bezcenne.

— Kiedy zaczęła się pandemia działaliśmy też tu, na miejscu. Oddaliśmy, na przykład, nasze namioty do triażu: stoją obecnie przy dwóch warszawskich szpitalach. Teraz jednak musimy te braki uzupełnić. Koszt jednego takiego namiotu to ponad 20 tys. zł. Dzięki partnerstwu z T-Mobile będzie to możliwe. Współpraca pozwoli nam też być nieustannie w gotowości: na bieżąco kupować potrzebny sprzęt i leki czy szkolić naszych lekarzy — podsumowuje Dyrektorka Fundraisingu PCPM.

Wy też możecie wspierać PCPM. Szczegółowe informacje o tym, jak udzielić wsparcia, znajdziecie na stronie PCPM.org.pl.

Artykuł powstał we współpracy z T-Mobile.