Moja przyjaciółka urodziła dziecko i wszystko się skończyło. Ja już się nie liczę [LIST DO REDAKCJI]

List czytelniczki
"Co było najgorsze? Wcale nie brak czas, nie brak tematów do rozmów, nie świadomość bycia opuszczoną. Najgorsze było ocenianie. Po ślubie i urodzeniu dziecka moja przyjaciółka stała się osobą, dla której mąż i dziecko to najważniejsze osiągnięcia w życiu. Coraz częściej ocenia ludzi, którzy idą inną drogą, dwuznacznie z nich żartować, krytykować. W tym mnie. (...) Mój osobisty hit: "nie gniewaj się, ale czy twoje życie nie jest trochę puste?" – pisze czytelniczka w liście do redakcji naTemat.
Czy istnieje przyjaźń po narodzinach dziecka? Fot. Kadr z serialu "Dziewczyny" / HBO
Wydawało mi się, że będzie jak w amerykańskich serialach. Moja najlepsza przyjaciółka urodzi dziecko i wciąż będzie tak samo, jak było – tyle że z dzieckiem w wózku. Spotkania, rozmowy, przygody – będzie ich oczywiście mniej, bo dziecko zajmuje większość czasu, ale będą. Trochę się zmieni, mniej lub więcej, ale wszystko będzie dobrze. Do naszej przyjaźni dołączy po prostu nowy mały człowiek.

Tyle że amerykańskie seriale kłamią. To boli, ale spotkania dorosłych przyjaciół, którzy mają własne rodziny, są coraz rzadsze. Bo ludzie są zmęczeni, bo dzieci są najważniejsze, bo ich osobiste potrzeby przestają się liczyć. Zawsze mnie to denerwowało, bo od najmłodszych lat uczyłam się, że przyjaźń jest najważniejsza. Z rodziną możesz się wykłócać i czuć się wśród niej jak czarna owca, ale przyjaciele będą u twoim boku. Zresztą zawsze powinni być, nawet jak zaczną się rozmnażać.


Nie mam dzieci, nie wiem, jaką byłabym przyjaciółką po ich narodzinach, ale wiem na pewno, że starałabym się, żeby zmieniło się jak najmniej. Oczywiście w kwestii relacji, w kwestii życia zmienia się wszystko. Ale znam siebie i wiem, że nie byłabym matką, która automatycznie po wyjściu z porodówki zamienia się w istotę żyjącą tylko i wyłącznie dla swojego maleństwa. Taką, dla której nic się nie liczy oprócz jej ukochanego dziecka. A przecież to wręcz niezdrowe.

Jak zmienia się przyjaźń po narodzinach dziecka?


A właśnie taką osobą stała się moja najlepsza przyjaciółka. Znamy się 20 lat, od dziecka. Przez lata byłyśmy nierozłączne. Koleżanki i koledzy przychodzili i odchodzili, faceci pojawiali się i znikali, ale my byłyśmy niezmienne. Trwałyśmy jak skały na wzburzonym morzu i nic nie mogło nam zaszkodzić: okresowe wyprowadzki do innych miast, depresje, problemy zawodowe.

Doszłyśmy do etapu, w którym nawet nie musiałyśmy codziennie rozmawiać. Rozumiałyśmy się bez słów i stale czułyśmy naszą obecność, więc nie było to konieczne. Ja wiedziałam, że ona jest gotowa rzucić wszystko i mi pomóc, a ona wiedziała, że zrobię dla niej wszystko.
Fot. Kadr z serialu "Girls" / HBO
Nagle moja przyjaciółka wyszła za mąż i zaszła w ciążę. Cieszyłam się – głównie z dziecka, co do ślubu miałam wątpliwości. Ale była szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Ciąża była fajnym czasem: często się spotykałyśmy, robiłyśmy zdjęcia rosnącemu brzuchowi, kupowałyśmy wyprawkę. Czekałyśmy na ukochanego synka i chłopczyka cioci.

Ukochany chłopczyk w końcu się urodził i był perfekcyjny. Od razu go pokochałam. Jednak, ku mojej rozpaczy, moja przyjaciółka – niezwyciężona, odważna, żyjąca po swojemu – stała się niewolnicą swojego dziecka. Żeby było jasne: jestem singielką i nie planuję dzieci w najbliższej przyszłości, ale nie atakuję matek, nie nazywam ich złośliwie madkami i nie mówię, że "wyparował im mózg". Macierzyństwo to piękna sprawa i cud życia. Ale nie lubię macierzyństwa "z klapką na oczach".

Dla mojej przyjaciółki zaczął liczyć się tylko syn. Co jest w porządku, gdyby nie zapomniała przy okazji o samej sobie, swojej ukochanej pracy, marzeniach, które miała od dziecka i przyjaciołach, którzy stali przy niej latami. To wyglądało, jakby narodziny dziecka zupełnie zmieniły jej oprogramowanie. Zaczęła spotykać się jedynie z innymi rodzinami z dziećmi albo parami planującymi ślub. Domki, ogródki, samochody, kredyty, pieluchy. Mogłabym to wybaczyć, gdyby nie to, co stało się ze mną.

Kryzys w przyjaźni


Na początku dałam jej czas. Wiedziałam, że musi odpocząć po narodzinach i wejść w nową rolę, nowe obowiązki. Kiedy pytałam ją, czy potrzebuje pomocy i czy jeszcze żyje, naklejała na twarz uśmiech (w wiadomościach tekstowych w postaci emotikonów) i mówiła: "Jest fantastycznie, on nie sprawia żadnych problemów".

To był pierwszy zgrzyt. Chciałam prawdy, a nie zapewnień o byciu idealną matką. Zwłaszcza że wiedziałam, że pierwsze tygodnie były dla niej potwornie ciężkie. Przyjaciółka miała problemy z zaakceptowaniem zmian w swoim ciele i codzienności, co wyczułam od razu. Znałam ją nawet lepiej, niż ona sama. Jednak ona nie chciała powiedzieć mi prawdy, nie chciała wsparcia. Chciała być za wszelka cenę idealną mamą.Kiedy zaczęło być coraz lepiej i przyjaciółka weszła w rutynę, zaczęła o mnie zapominać. Stopniowo. Wpadałam do niej, spędzałyśmy czas z dzieckiem, ale rozmawiałyśmy tylko o nim. Była między nami ściana, coś umarło.
Fot. Kadr z serialu "Girls" / HBO


Syn przyjaciółki był jedynym tematem, codziennie otrzymywałam dziesiątki zdjęć. Nie przeszkadzało mi to, kocham tego dzieciaka, jak i jego mamę. Nie było jednak mowy o spotkaniach bez dziecka, o szczerych rozmowach, żartach, płaczach, dzielonych radościach, radach. Była tylko maska perfekcji.

Wiedziałam, że moje życie się zmieni, ale nie wiedziałam, że runie. Wcześniej byłyśmy – duchowo, niekoniecznie fizycznie – nierozłączne, a teraz tę więź przecięło złotymi nożyczkami kilkumiesięczne dziecko.

"Bezdzietna lambadziara"


Co było najgorsze? Wcale nie brak czas, nie brak tematów do rozmów, nie świadomość bycia opuszczoną. Najgorsze było ocenianie. Po ślubie i urodzeniu dziecka moja przyjaciółka stała się osobą, dla której mąż i dziecko to najważniejsze osiągnięcia w życiu. Coraz częściej ocenia ludzi, którzy idą inną drogą, dwuznacznie z nich żartować, krytykować. W tym mnie.

Bywało niewinnie ("Nie mam tak dużo czasu, jak ty, bo mam dziecko", "Dziecko wszystko zmienia, sama zobaczysz", "Ach, moje życie bez rodziny było nic niewarte") i bywało ostrzej ("Nic nie rozumiesz, bo nikogo nie masz", "Po co ci pies, skoro mogłabyś mieć dziecko", "Nie czujesz się samotna?"). I mój osobisty hit: "nie gniewaj się, ale czy twoje życie nie jest trochę puste?".

Nie, może życie nie jest puste. Moje życie jest cudowne. I możliwe, że jej też jest. To świetnie, powinnyśmy tym się cieszyć, celebrować nasze szczęścia. Ale jej nagłe umiłowanie do rodzinnego życia i zafiksowanie na punkcie dziecka oraz moja samotność i niechęć do schematów sprawiły, że po prostu poszybowałyśmy w dwie różne strony. Oraz fakt, że czułam się przez jej komentarze jak "bezdzietna lambadziara".
Fot. Kadr z serialu "Girls" / HBO
Nie wiem jak to się stało. To nie jest kobieta, którą znam od dekad. Mam w gronie znajomych matki, które po narodzinach dziecka, nadal pozostały sobą i umieją połączyć bycie mamą ze wszystkimi innymi wersjami siebie. Jej zachowanie nie jest więc skutkiem macierzyństwa samego w sobie, ale jej absolutnej fiksacji na byciu perfekcyjną żoną i mamą.

Przez lata przyjaciółka miała problem z oczekiwaniami innych (swojej matki) wobec siebie, ale dawała sobie z nimi radę. Walczyła o siebie. Być może, teraz gdy te wszystkie oczekiwania spełniła, poczuła się z tego tak dumna, że przestała walczyć? A co najgorsze: uznała, że żadna inna droga życiowa po prostu się nie liczy? Jest nic niewarta tak jak moja?

Macierzyństwo a przyjaźń


Zanim ktoś zarzuci mi bycie rozkapryszoną singielką, która nienawidzi dzieci i matek (co jest nieprawdą – oprócz bycia singielką), powiem tylko, że nie chodzi mi o to, że było jak dawniej. Już wiem, że seriale kłamią. Chodzi mi po prostu o bycie w jej życiu. O naszą więź, o poczucie, że zawsze jesteśmy dla siebie – mimo wszystko. Przecież to jest możliwe! Widziałam to u mojej mamy, u mojej koleżanki, u znajomych z pracy. Matki wciąż potrzebują przyjaciółek, ludzie zawsze potrzebują przyjaciół – na każdym etapie życia.

Straciłam przyjaciółkę i połowę mojej duszy. Brzmi dramatycznie, ale tak jest. Została mi koleżanka, z którą gadamy o pierdołach, wysyłamy sobie zdjęcia i widzimy się raz na 4 miesiące. Która wybudowała wokół siebie ścianę perfekcji, której nie mogą zburzyć. A może została mi wręcz tylko znajoma, bo koleżanki nie powinny siebie oceniać i krytykować. A ja czuję, że jej krytyczne – niegdyś łagodne – oko patrzy na mnie z dezaprobatą cały czas. A na to się nie zgadzam.

Nie wiem co robić, dlatego piszę. Próbowałam z nią rozmawiać: jak grochem o ścianę. Jej zdaniem nie ma problemu, a ja jestem zazdrosna. Tak, trochę jestem, to oczywiste. Ale nie o dziecko, a o to, co miałyśmy i co mogłybyśmy mieć nadal z małym chłopczykiem, który dołączyłby do naszego duetu.

Na razie przestaję próbować, odchodzę na bok. Będę poprawna i miła, to wszystko. Na szczęście wciąż mam ludzi, którzy mnie nie oceniają. Tyle że żaden z nich nie jest moją najlepszą przyjaciółką.