“Miej wyje**ne będzie Ci dane”. Jeśli potrzebujesz motywacji żeby odpuścić, oto książka dla ciebie

Monika Przybysz
Będąc małą dziewczynką dr Katarzyna Czyż miała jeden cel: zadowolić swoich rodziców. Ze szkoły przynosi same piątki, ze studiów stypendia, z pracy na uczelni - doktorat. Uzmysłowienie sobie, że żadnej z tych rzeczy nie zrobiła nigdy z myślą o sobie samej sprawiło, że dzisiaj zamiast wykładać prawo międzynarodowe, uczy innych trudnej sztuki: odpuszczania.
Fot. materiały prasowe
A może należałoby raczej powiedzieć: uczy, jak mieć wyje**ne, bo takiego dosadnego terminu używa w swojej książce. Dość adekwatnego, jak na osobę, która po 30-stce, wychowując dwójkę dzieci, decyduje się wyrzucić całe swoje dotychczasowe (bardzo wygodne, dodajmy) życie do kosza i zacząć wszystko od nowa.

Chcecie wiedzieć, jak to się robi? Najpierw przeczytajcie naszą rozmowę z autorką, a potem jej książkę: “Miej wyje**ne będzie Ci dane. O trudnej sztuce odpuszczania”.

Jak udało się Pani przekonać wydawcę do takiego tytułu książki?

[Katarzyna Czyż:]To wydawca zadzwonił do mnie, więc nikogo nie musiałam do niczego przekonywać. Pierwsza rozmowa z p. Eweliną to było tak naprawdę poznanie się, a jak zaczęłyśmy rozmawiać okazało się, że za tytułem mocno marketingowym jest bardzo cenna wiedza, doświadczenia i próba znalezienia odpowiedzi na problem wielu ludzi.

Bardzo bym chciała, żeby książka miała tytuł „O trudnej sztuce odpuszczania” – ale wiem, że z takim tytułem się po prostu nie sprzeda, nie dotrę do większej liczby odbiorców, nie przekonam. A tytuł intrygujący, wyzywający, wręcz wulgarny zwraca uwagę.

Jestem głęboko przekonana, że każdy kto przeczyta więcej niż tylko tytuł skorzysta z tej książki. Taka jest moja idea, taki był i jest mój zamysł i po to książkę napisałam – żeby ludzie nauczyli się odpuszczać, relaksować i oddychać. Jeżeli mam osiągnąć ten cel poprzez wulgaryzm w tytule, to że tak powiem „biorę to na klatę” i jak widać wydawca też unosi ten ciężar. W tym przypadku akurat cel uświęca środki.
Dr Katarzyna CzyżFot. materiały prasowe
Około 30-stki porzuciła Pani bardzo obiecującą karierę na uczelni i wywróciła całe swoje życie do góry nogami. Czy kiedykolwiek żałowała Pani tej decyzji?

Nie, nie żałowałam. Dzisiaj korzystam ze swojego doświadczenia zarówno prawniczego, biznesowego jak i ekonomicznego. Nic nie dzieje się bez przyczyny i głęboko wierzę, że każde doświadczenie życiowe jest po coś, czegoś ma nauczyć i pokazać. Tak też stało się w moim przypadku.

W książce opisuje Pani moment, kiedy wyrzuciła wszystkie rzeczy związane ze swoim “poprzednim” życiem: książki prawnicze, notatki, garsonki. To coś, o czym marzy wielu, ale niewielu robi. Poleca Pani takie radykalne rozwiązania?

To doświadczenie było akurat związane z jednym z ćwiczeń programu coachingowego w jakim akurat wtedy brałam udział. Bardzo polecam taką ‘czystkę”, bo nawet jak teraz o tym pomyślę, odpowiadając na to pytanie, to mam bardzo pozytywne emocje i wspomnienia w sobie. Od razu się do siebie uśmiechnęłam czytając to pytanie.

W ramach ciekawostki mogę powiedzieć, że istnieje zdjęcie, dokumentujące chwilę, gdy rozbijam młotkiem swoją świnkę skarbonkę z drobniakami zbieranymi przez lata, co by kupić kontener, w którym to wylądowały te wszystkie przedmioty.

Dzisiaj myślę sobie, że widocznie takie radykalne doświadczenie było mi po prostu potrzebne. Czy słuszne i czy bym je dzisiaj powtórzyła – pewnie nie. Za bardzo lubię dzisiaj swoje ciuchy, buty i książki.
Sporo miejsca w pierwszym rozdziale książki poświęca Pani relacjom z rodzicami. Można wysnuć wniosek, że osoby nam najbliższe, które najbardziej nas kochają, wyrządzają nam największą “krzywdę”. To prawda? Dlaczego tak jest?

Bardzo ważne pytanie, bardzo trudne i niezwykle cenne. Z jednej strony to nie jest tak, że wszystko co złe, to rodzice. A z drugiej strony rzeczywiście budujemy siebie jako jednostkę poprzez obserwację najbliższych nam osób, poprzez swoje doświadczenia i poprzez wiele procesów zachodzących w trakcie rozwoju.

Ja sama jestem dziś rodzicem i też sobie czasem zadaje pytanie: “Jakie ja błędy popełnię? Co ja wgram moim dzieciom?” Rodzice kochają przecież swoje dzieciaki najmocniej na świecie i życie by za nie oddali, więc nie ma mowy o celowym działaniu i wyrządzaniu „największej krzywdy” z premedytacją.

Prawdą jest jednak również to, że nikt nie uczy nas co to znaczy być rodzicem, nikt nie pokazuje roli i wagi inteligencji emocjonalnej, nikt nie mówi jak wychować dzieci dobrze. W ogóle co to znaczy „dobre wychowanie?” Na czym ma ono polegać? Szczęśliwy młody człowiek – czyli kto?

Wychowujemy zatem intuicyjnie, wychowujemy w kulturze która nas otacza, wychowujemy tak jak sami byliśmy wychowywani, wychowujemy w najlepszej wierze itd. Moim zdaniem bardzo ważna jest tu świadomość, duży tzw. wgląd w siebie i umiejętność rozmowy o emocjach.

Już te trzy czynniki spowodują, że jesteśmy w stanie zatrzymać powtarzane z pokolenia na pokolenie schematy, zobaczyć się w rolach jakie pełnimy, określić wpływ kultury i społeczeństwa na proces wychowania. A to już bardzo dużo. Dlatego między innymi rozpoczęłam swoją przygodę z psychologią i psychoterapią, żeby nie tylko pomagać innym ludziom, ale przede wszystkim w sobie poszerzyć wgląd i świadomość siebie. Bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci.

Dlaczego, jako dorośli ludzie, nie potrafimy “mieć wyjebane” na własnych rodziców? Pani pisze, że jej się udało, ale podejrzewam że dla wielu z nas - ludzi mniejszego lub większego sukcesu, posiadających własne firmy, podejmujących ważne decyzje - nadal największe znaczenie ma pochwała czy aprobata matki lub ojca. Z kolei nagana z ich strony boli bardziej, niż utrata premii.

Trudno nam odpuścić najważniejsze dla nas osoby, gdy mamy średni bądź niski wgląd czy wspomnianą powyżej samoświadomość. Trudno nam odpuścić aprobatę/naganę rodziców, gdy żyjemy ich życiem i w ich schemacie – a nie swoim (bo nigdy nie było nam dane dorosnąć, albo brakuje ku temu odwagi). Trudno nam odpuścić, gdy mamy duże braki w poczuciu własnej wartości czy asertywności i trudno nam stawiać granicę.

W sztuce odpuszczania rodzicom nie chodzi o to, żeby z nimi zrywać kontakt, nie rozmawiać, oczerniać czy krytykować i czynić w myśl zasady „Na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Sztuką jest na tyle adekwatne i zbalansowane poczucie własnej wartości oraz poczucie uważności w działaniu, że to co robimy, jak żyjemy, jak się komunikujemy ze sobą i innymi ludźmi daje nam właściwe poczucie spełnienia, sprawczości i satysfakcji życiowej.

Jesteśmy po prostu „pełni”, czujemy się tak zwyczajnie szczęśliwi, we właściwym czasie i miejscu w swoim życiu. Proszę zauważyć, że napisałam „komunikujemy się ze sobą”, a dopiero później „z innymi”. Ta właściwa komunikacja, która odbywa się w naszej głowie na trzech poziomach – ja rodzic, ja dorosły, ja dziecko (lub jak ktoś woli za Freudem: Ego, Id, Superego), czyli ten tzw. dialog wewnętrzny jest istotny.

Wówczas słowo rodziców zrani, rozemocjonuje, poruszy strunę w nas albo wniesie nas na wyżyny radości, ale ono nie będzie stanowiło o naszym poczuciu szczęścia. Bo czy oni coś powiedzą, czy nie powiedzą to i tak nie zmieni to naszego nastawienia do życia. Nie spowoduje lawiny krytyki, jaką sami sobie potem dopisujemy w tym wewnętrznym dialogu. Tylko tyle i aż tyle.

I znowu wracamy do wglądu, samoświadomości i balansu. I w tym wszystkim kluczowym narzędziem zmiany jest oddech – czyli praca z ciałem. Stąd właśnie u mnie tak ogromna miłość i wdzięczność do jogi. I do umiejętności uważnego oddechu, którego skutecznie uczę w Szczecinie w grupach z którymi prowadzę jogę.
Dr Katarzyna CzyżFot. materiały prasowe
“Miej wyje**ne” to mocne słowa - oceniając książkę tylko po okładce można by stwierdzić, że chce nas Pani namówić do samolubnego, egoistycznego marszu przez życie po trupach. Czy naprawdę tylko nasze szczęście się liczy? A może to, że robimy sporo, aby zadowolić innych, to jednak dobra cecha? Przecież dzięki temu jest im miło, czują do nas wdzięczność.

Mam nadzieję, że jednak książka po okładce nie będzie oceniana. A czy dobrze spełniać oczekiwania innych? Lub też czy dobrze jest być samolubnym i egoistycznym? Na każde z tych pytań odpowiedź jest jedna – balans. Dobrym jest bycie wystarczająco egoistycznym, dobrym jest w adekwatny i zbalansowany sposób zachowywać się tak, by innym zrobić przyjemność.

W tej całej zabawie zwanej życiem słowa balans, równowaga, adekwatność i bycie wystarczającym jest kluczowe. Zupełnie tak jak w jodze i tak jak w oddechu. Ciało zna odpowiedź. Jak czujemy, że robimy za dużo dla innych najprawdopodobniej często czujemy napięcie w barkach, bóle głowy czy problemy z trawieniem lub też zmęczenie. Dlatego tak cenna jest uważność.

Załóżmy, że dojrzewam do decyzji, aby zmienić swoje życie, całkowicie je przemeblować. Mam oczywiście masę wątpliwości - od kwestii finansowych, i logistycznych, po emocjonalne. Szukam kogoś, kto mi pomoże podejmować dobre decyzje. Od czego mam zacząć? Gdzie szukać właściwej pomocy? Jak postępować, żeby nie sparzyć się na samym starcie?

Jako kształcąca się w psychologii i psychoterapii osoba oczywiście powiem – znaleźć dobrego trenera, mentora, coacha czy terapeutę. Zwał jak zwał.

Natomiast jako Kasia Czyż poradziłabym słuchać swojego ciała, bo to ciało zna odpowiedź. Słuchać tego co ono nam podpowiada, kiedy i jak się czujemy, gdzie czujemy emocje i co ciałem wyrażamy. Jak już się dogadamy z naszym ciałem, zaczniemy oddychać uważnie to znaleźć sobie ‘swoją jogę’.

Jest mnóstwo technik pracy z ciałem, od Lowen’a, Feldenkreis’a, TRE, treningu autogennego Schultza czy Jackobsona, Mantry, Joga, wszystkie wschodnie praktyki. Tylko wybierać, testować i próbować.

Jak odróżnić dobrego coacha od złego? W książce opisuje Pani niezbyt fortunne doświadczenia w tej materii. Czego możemy nauczyć się na pani błędach, żeby nie przelać kilku stówek na konto pseudo-coacha, który, koniec końców nie pojawi się na kolejnej, zaplanowanej sesji?

To kolejne trudne pytanie, bo gdybym ja wiedziała jak odróżnić dobrego coacha czy psychologa od tego gorszego to bym tych błędów nie popełniła. Tu chyba trzeba kierować się mocno intuicją i chyba trzeba nie poddawać się, gdy za pierwszym razem nie ‘kliknie’.

W procesach rozwojowych niestety albo stety chodzi o relacje, o zaufanie, o to ‘coś’ to pomiędzy dwoma ludźmi się buduje i albo to jest, albo tego nie ma. Ja mam to szczęście, że napisałam książkę i mam nadzieję, że poza pocztą pantoflową, która w Szczecinie zaczyna mi cudnie działać, przyszli moi klienci poczytają o mnie ‘to i owo”, popytają znajomych, będą już wiedzieli z jaką energią/wiedzą/sposobem pracy się spotkają.

I jednym moja osoba podpasuje, a innym nie. Dlatego też zawód psychologa/psychoterapeuty jest dla mnie tak interesujący, bo konkurencji praktycznie nie ma – szczególnie gdy jest się sobą i gdy świadomość jest na pewnym poziomie.

W książce opisuje pani “7 kroków odpuszczania”. Z którym etapem ludzie najczęściej mają problem? Który dla Pani był najtrudniejszy?

Myślę, że najtrudniejsze jest nazywanie emocji oraz oddychanie. Niby jedno i drugie w teorii proste, ale to właśnie z tym moi klienci mają najwięcej problemów.

Ja sama również długo uczyłam się języka emocji, tzw.komunikatu JA czy właściwej asertywności. A uważny oddech przyszedł do mnie po paru latach praktyki jogi. Potrzeba zatem ciut cierpliwości, spotkania właściwych nauczycieli na swojej drodze rozwoju i ciekawości do odkrywania czy próbowania.

Z obserwacji świata i otoczenia mam też taką refleksję, że ludzie mają problem z odpoczynkiem i relaksem. Mamy wgrane, szczególnie moje i starsze pokolenia, że „nie ma co leżeć i odpoczywać, tracić czas... że zawsze można coś produktywnego porobić”.

Nie umiemy odpoczywać, nie umiemy się właściwie relaksować i unikać przebodźcowania – które to w dobie telefonów przyklejonych do dłoni jest bardzo częstym zjawiskiem. Zatem emocje, oddech i umiejętność odpoczynku.

Dla kogo jest pani książka? Czepialscy mogliby powiedzieć, że dla “znudzonych życiem pań, którym się w głowie od dobrobytu poprzewracało”. Spotkała się pani z takimi opiniami? Jak je pani kontruje?

Nie, z taką opinią się jeszcze nie spotkałam. Ja może mam wygląd blondynki czy też pańci, której się poprzewracało w głowie, tytuł książki może też sugerować taką postawę – natomiast jak już otworzę buzię, jak już zacznę mówić, gdy przekazuje wiedzę i szkolę to nie było do tej pory osoby, która by się ‘czepiała”. Wręcz odwrotnie.

Spotykam się z niesamowitą szczerością, otwartością ludzi, obdarowują mnie zaufaniem mówiąc prawdę o swoim życiu czy dzieciństwie. Bardzo często pada słowo „alkohol”.. i bardzo często pada słowo „zimna matka”, bywa, że i „przemoc”. Te historie, te emocje i te rozmowy nie mają nic wspólnego z paniami, którym się poprzewracało od dobrobytu, a raczej z kobietami które wreszcie znalazły odwagę w sobie i chcą odpuścić ciężar jaki często latami na swoich barkach niosą.

W książce opisuje pani bardzo poruszający moment, kiedy po narodzinach długo wyczekiwanych dzieci, ich pojawienie się na świecie wcale pani nie cieszyło. Z depresją poporodową zmaga się wiele kobiet, Wiele spotyka się też z niezrozumieniem tego stanu przez otoczenie. Jakiej rady może im pani udzielić? Jak przekonać samą siebie, że “to całe macierzyństwo” ma sens i że nie będziemy najgorszymi matkami na świecie?

Na temat roli matki polki w naszym społeczeństwie wiele książek już powstało, wiele blogów jest prowadzonych na ten temat i coraz więcej kobiet ma odwagę mówić prawdę o macierzyństwie.

Jest nam przedstawiana w mediach wizja pięknego radosnego pachnącego i wiecznie uśmiechniętego niemowlaka przy którym to mama jest piękna, zadbana, w makijażu i cała szczęśliwa rodzina siada do niedzielnego obiadu. Prawdziwy obraz macierzyństwa wygląda nieco inaczej. I tak jak pisałam powyżej, nikt nas nie uczy jak być matką, nie pokazuje realnego macierzyństwa i ogromu fizycznej pracy, jak i obowiązków rodzica.

Natłok tego jaki spada na młoda mamę jest często za duży, a jak dodamy do tego ogrone zmęczenie i hormony to obniżenie nastroju i stany depresyjne gotowe. Jaka jest zatem rada? Ta sama: oddychać, słuchać swojego ciała, balans i bycie wystarczającym. Zmiana nastawienie. Tylko tyle, aż tyle.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Helion.