"Byli zdezorientowani i bali się". Posłanka mówi, jak potraktowano uczestników "tęczowego disco"
– Widziałam młodych ludzi, którzy byli bardzo dzielni i zachowywali się naprawdę odpowiedzialnie, ale widać było też duży strach i duży lęk. Funkcjonariusze, a przynajmniej ci, w przypadku których ja interweniowałam, nie zachowywali się adekwatnie do tego, z kim rozmawiali – mówi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Posłanka Lewicy postanowiła wesprzeć swoją obecnością uczestników "tęczowego disco". Wydarzenie, które było odpowiedzią na podpisanie przez Andrzeja Dudę Karty Rodziny wzbudziło wiele kontrowersji jeszcze przed jego rozpoczęciem.
Młode osoby z tęczowymi flagami – naprawdę młode, bo myślę, że przedział wieku był od 16 do 20 kilku lat – zebrały się przed Pałacem Prezydenckim. Ustawiali się oni w kilkuosobowych grupach z własnymi głośnikami i zatańczyli. Byli roześmiani i bawili się. Nie było żadnych przemówień, żadnych haseł, żadnych ogłoszeń.
To był znak tego, że Polska nie musi dzielić, nie musi sortować ludzi, nie musi tworzyć stref od kogoś wolnych. Ci młodzi ludzie chcieliby żyć w kraju, w którym wszyscy się szanują. Przechodnie reagowali na ten happening bardzo życzliwie, ktoś się zatrzymywał, część się przyłączała. Było to bardzo pokojowe wydarzenie, ciężko nazwać je choćby demonstracją - pokojowy, radosny happening w stolicy.
Ile osób wzięło w tym udział? Niektóre źródła podają, że około 100.
Mogło być około 100, do 150, ale to się zmieniało, bo część przychodziła, potańczyła i odchodziła, pojawiał się ktoś inny.
Zarzuty były też takie, że nadal mamy epidemię, że jest to nielegalne zgromadzenie.
Dzieciaki przyszły z własnymi głośnikami i bawiły się w kilku kręgach. Zachowywali wszelkie środki ostrożności, byli w maseczkach. Pod względem sanitarnym na pewno było to bardziej bezpieczne niż wiece wyborcze prezydenta Dudy. Dystans społeczny był zdecydowanie zachowany.
Nie było to żadne nielegalne zgromadzenie. A jeśli by było, to przecież cały czas była tam policja. Funkcjonariusze obserwowali sytuację i nie podjęli ani jednej interwencji w trakcie wydarzenia. Nie pojawiały się komunikaty nawołujące do rozejścia się. Nic, cisza.
Dopiero po tym, jak muzyka ucichła, jak młodzież zaczęła zbierać się do domu, policjanci zaczęli podchodzić do młodych ludzi. I to nie do tych, którzy tworzyli większe, pięcio czy sześcio osobowe grupki, ale do tych, którzy szli samotnie lub w parze. Zaczęli ich zatrzymywać, legitymować i wlepiać mandaty.
Myślę, że była to przemyślana strategia. Ci młodzi ludzie raczej nie mają doświadczenie w takich sytuacjach, więc obecność policjanta, konieczność wylegitymowania się, to, że usłyszeli, że dostaną mandat w wysokości 100, 200, czy nawet, jak usłyszała jeden pan, 500 zł, to wszystko wprowadza bardzo stresującą atmosferę.
Widziałam młodych ludzi, którzy byli bardzo dzielni i zachowywali się naprawdę odpowiedzialnie, ale widać było też ich lęk. Byli przestraszni i zdezorientowani. Nie zawsze wiedzieli, jak powinni się zachować, czego wymagać od policjantów. Funkcjonariusze, a przynajmniej ci, w przypadku których ja interweniowałam, nie zachowywali się adekwatnie do tego, z kim rozmawiali. Nie zawsze dopełniali swoich obowiązków, nie informowali też, że możliwe jest złożenie skargi na przeprowadzone postępowanie.
Że nie traktowali młodych ludzi jak pełnoprawnych obywateli. Nie chcieli powtórzyć swojego imienia i nazwiska, kiedy byli o to proszeni. Ton, w jakim się wypowiadali, też zostawiał wiele do życzenia. To było na siłę tworzenie poczucia zagrożenia, stwarzania takiej atmosfery, jakby ktoś zrobił coś bardzo złego. Kiedy podeszłam do policjantów, którzy spisywali dwóch młodych chłopaków, również spotkałam się z dosyć obcesowym potraktowaniem.
Mówili, że ta interwencja nie jest wobec mnie, że mam odejść, odsunąć się i dać im spokój. Kilkukrotnie musiałam powtarzać, że wykonuję swoje obowiązki posłanki, że jest to interwencja poselska. Musiałam kilkakrotnie prosić panów, żeby mi się przedstawili, żebym mogła zanotować nazwiska i interweniować u ich przełożonych.
Oczywiście nie mówię, że taka była postawa wszystkich funkcjonariuszy, bo tam było sporo policjantów, ale w przypadku tych kilku sytuacji naprawdę było coś nie tak.
Na miejscu byli też przedstawiciele różnych organizacji społecznych, m.in. Obywatele RP, byli prawnicy, którym bardzo dziękuję, że wspierali tych młodych ludzi i na bieżąco informowali ich, co mogą zrobić, że np. nie muszą przyjmować mandatów, a jeżeli go nie przyjmą, to sprawa najprawdopodobniej zostanie skierowana na drogę sądową, więc podpowiadali, gdzie wtedy szukać pomocy.
Obecność postronnych osób była jakąś otuchą dla młodzieży. Młodzieży, która zapewne wyciągnęła smutną lekcję z tej sytuacji. Dostali wczoraj od państwa komunikat, że jeśli widzi się mundur policjanta i jest się młodą, pokojowo protestującą osobą, to ten mundur może oznaczać zagrożenie, a nie ochronę i wsparcie.
Chciałabym, aby młodzi ludzie, którzy żyją w Polsce, mogli ufać policji, i żeby wiedzieli, że jeśli coś się dzieje, to otrzymają pomoc.
To, co się działo wczoraj jeszcze przed rozpoczęciem tego wydarzenia, jest naprawdę bardzo smutne. Młodzi ludzie zareagowali na podpisanie przez Andrzeja Dudę tej haniebnej Karty Rodziny o wiele bardziej odpowiedzialnie niż większość polityków.
Karty, która nazywa osoby LGBT ideologią, skazuje je na wykluczenie, na marginalizację, na dyskryminację. "Tęczowe disco", to była obywatelska, oddolna reakcja na niesprawiedliwość. Zamiast otrzymać za to brawa od dorosłych, od polityków, usłyszeli choćby z warszawskiego ratusza, że są prowokatorami, że nie powinni tego robić, bo to czemuś może zaszkodzić.
Czemu to może zaszkodzić? Może walce politycznej kandydata PO z kandydatem PiS? Usłyszeli, że mają się nie wychylać, bo to się nie kalkuluje i że szkodzą. Zostali zdradzeni przez tych, którzy powinni być ich sojusznikami.
Kiedy mimo tej nagonki zdecydowali się pojawić przed Pałacem Prezydenckim, zobaczyli, że wysłano na nich policję. Ostatnie dwa dni dla osób LGBT, osób identyfikujących się z takimi środowiskami, są pełne sygnałów wysyłanych przez państwo, że nie są tu mile widziani.
Bardzo bym chciała, żeby nie zgasła w nich nadzieja na lepszą Polskę, żeby nie stracili tej siły, którą tak pięknie pokazują. Naprawdę podziwiam te młode osoby za to, że mimo nagonki pojawiły się przed Pałacem Prezydenckim. Mam nadzieję, że nie stracą wiary w to, że Polska może być lepsza i bardziej tolerancyjna.
Pozostaje pytanie, kto tę plotkę rozsiewał. Najgłośniej mówił o tym właśnie przedstawiciel ratusza pan Paweł Rabiej. To on dzwonił do rozmaitych osób i pisał na Twitterze, przestrzegając przed uczestnictwem w wydarzeniu.
Nie wiem, od kogo to usłyszał, ale oczekuję od polityków opozycji, a już w szczególności od samorządowców, że nawet jeśli natrafią na jakąś manipulacje, to będą w stanie ją zweryfikować, a nie wykorzystywać do szczucia na młodych ludzi.
Albo w ratuszu pracują osoby, które nie są w stanie zweryfikować fake newsa, i to jest zła wiadomość dla Warszawiaków, albo, i to jest chyba jeszcze gorszy scenariusz, ponieważ trwa kampania wyborcza i ponieważ trwa walka między dwoma wrażymi obozami, ktoś z opozycji tak przekalkulował, że uznał, że to szczucie mu się opłaci. Że usprawiedliwi milczenie i brak reakcji na homofobię.
Tak, ale te głosy to było pokłosie tej szeroko zakrojonej akcji propagandowej. Młodzi obywatele znaleźli się w kleszczach dwóch aparatów. Z jednej strony aparatu państwa, aparatu władzy i rządzących, czyli Andrzeja Dudy, który podpisał Kartę Rodziny i policji, a z drugiej strony politycznego aparatu opozycji liberalnej, Platformy i warszawskiego ratusza.
Młodość ma swoje prawa i obowiązki. Prawem i obowiązkiem jest zabierać głos i protestować wobec niesprawiedliwości. Bez odważnej młodzieży nie będzie lepszej przyszłości. Mówię to nie tylko, jako polityczka Lewicy, mówię to także jako pedagog, jako osoba, która pracowała z młodzieżą. Ta odwaga, ten sprzeciw - to jest ich sukces i powód do dumy.
Chciałabym im dodać otuchy, powiedzieć, że są wspaniali, że to, że się tam pojawili, oznacza, że są bardziej odważni niż wielu dorosłych, niż wielu polityków. Chciałabym im powiedzieć, żeby nie tracili odwagi i siły, bo są w polityce ludzie, którzy będą stawali po ich stronie.
To, co robi prezydent, to, co mówi, jest narracją opartą na strachu?
Mamy do czynienia w tej chwili z taką grą, że PiS próbuje straszyć osobami LGBT, straszyć rodzinami, które nie wypełniają, w ich rozumieniu, jedynej, słusznej definicji rodziny. Do tego dołącza KO. Dziś słyszałam w radio wypowiedź posłanki Katarzyny Lubnauer na temat równości małżeńskiej, że "nie ma takiego zagrożenia"*. Zagrożenia? Miłość ludzi komuś zagraża?
Lewica mówi: ludzie to nie jest "zagrożenie". To, że ktoś chce żyć, kochać, mieć rodzinę, że chce wziąć ślub, to nie jest żadne zagrożenie. Tak nie można mówić o ludziach, tak jak nie można ich nazywać ideologią. Ludziom po prostu trzeba pozwolić żyć - tak, jak tego chcą.
*Fragment rozmowy w Radio Zet: Adopcja dzieci przez pary homoseksualne? - To jest śmieszne, bo nie ma tematu. Nie ma takiego pomysłu, nie ma projektów a nagle prezydent wygłasza taką tezę (...) Mija czas i Polacy jednoznacznie widzą, że żadnych takich zagrożeń nie ma.
Czytaj także: "Odpuśćcie, nie pomagajcie PiS". Przeciwnicy Dudy boją się prowokacji TVP podczas "tęczowego disco"