Trzaskowski ujawnił, co zrobiłby dzień po zaprzysiężeniu. Chodzi o to, co ukrywa PiS

Adam Nowiński
Rafał Trzaskowski na wiecu w Kaliszu wspomniał o wymownym milczeniu ze strony rządu PiS na temat deficytu budżetowego i stanu finansów publicznych. Zapowiedział, że jeśli zostanie prezydentem, to w trybie pilnym zwoła Radę Gabinetową, żeby tę sprawę wyjaśnić.
Rafał Trzaskowski obiecał pomoc w ustaleniu, jaki jest stan finansów publicznych. Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
– Jasno deklaruję, że jeżeli zostanę prezydentem Rzeczpospolitej, to już na dzień po zaprzysiężeniu zwołam Radę Gabinetową, tak, żeby 7 sierpnia móc rozmawiać o stanie finansów publicznych – oświadczył na spotkaniu z wyborcami w Kaliszu Rafał Trzaskowski. Dodał, że jego zdaniem "rząd coś ukrywa" i przypomniał sytuację z Senatu sprzed kilku dni.

– "Dziura Morawieckiego" na koniec roku może wynosić 100 miliardów złotych. Gdy Senat prosił o dokładną informację, to ta informacja nie została udzielona. Te dane, które w tej chwili otrzymujemy, są bardzo niepokojące. Widzimy, że w maju dochody z VAT spadły o 34 procent, a deficyt budżetowy wyniósł prawie 26 miliardów złotych. Trzeba rządzącym zadawać pytania, jakie będą konsekwencje tej trudnej sytuacji budżetowej – mówił Trzaskowski.


Przypomnijmy, że w środę w Senacie miało się odbyć wystąpienie przedstawicieli rządu, którzy mieli zreferować, jaki jest stan finansów państwa. Niestety nikt nie zjawił się w wyższej izbie parlamentu: ani premier Mateusz Morawiecki, ani nikt z Ministerstwa Finansów. Dlatego Marszałek Tomasz Grodzki przesunął rozpatrywanie punktu obrad na czwartek. Ale i wtedy nikt z rządu się nie zjawił.

– Ktoś, kto nie przychodzi, to tak jakby chciał coś ukryć – skomentował nieobecność przedstawicieli rządu marszałek Grodzki. – Oczekujemy jasnych informacji, jasnych deklaracji premiera i to jest rzecz absolutnie niezbędna, dlatego ponawiamy wezwanie dla premiera rządu, aby stanął przed obliczem Wysokiego Senatu i taką informację przedłożył – dodał.

Czytaj także: Drastyczny spadek wpływów do budżetu. Kandydaci obiecują, a ekonomiści łapią się za głowy