"Ogniska sklepowe" to nie przypadek. Polacy zdjęli maseczki na zakupach, a sprzedawcy są bezradni

Łukasz Grzegorczyk
Liczba zakażeń koronawirusem rośnie, a niektórzy nawet na zakupy wybierają się już bez maseczki. Efekt? Pojawiły się "ogniska sklepowe" SARS CoV-2. Wiele osób świadomie łamie restrykcję związaną z zakrywaniem nosa i ust. Inna sprawa, że obsługa sklepów też nie świeci przykładem, ale zwykle ma w tej sprawie związane ręce.
Coraz więcej osób robi zakupy bez maseczek. Efektem są "ogniska sklepowe" COVID-19. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
– Po co panu ta maseczka? Pan to zdejmie lepiej – usłyszałem parę tygodni temu przed jednym ze sklepów. Uwaga nie była skierowana do mnie, ale ze zdziwieniem zerkałem, o co chodzi. Starszy człowiek dostał reprymendę od przypadkowego "mędrca" za to, że zgodnie z rządowym nakazem zakrył sobie nos i usta.

Myślałem, że w czasie epidemii nic mnie już nie zdziwi, ale takich przykładów lekceważenia obostrzeń można podać pewnie setki. Niedawno pisaliśmy, jak na nasz maseczkowy "eksperyment" reagowali ludzie na Podhalu. Podobnych komentarzy było o wiele więcej.


Czytaj także: "Wieje wiatr, wirusa nie ma". Założyliśmy maseczki, oto jak na "eksperyment" reagowali na Podhalu

Ogniska sklepowe COVID-19


W związku z epidemią w Polsce pojawił się nowy problem, bo coraz częściej mamy do czynienia z "ogniskami sklepowymi" koronawirusa. W skrócie, coraz łatwiej zakazić się na zakupach. Jak zaznaczał Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia, dzisiaj w sklepach przynajmniej połowa odwiedzających nie nosi maseczki.

– Maseczki w sklepach są kwestią egzekucji prawa. Jedno to klient bez maseczki, a drugie to ekspedient, który go nie upomina. Klienci nie przywiązują wagi do maseczki, bo widzą, że właściciele czy ekspedienci ich nie pilnują – podkreślał przedstawiciel resortu.
Fot. Pexels
Niestety, łamanie "maseczkowych" obostrzeń w sklepach widać na każdym kroku. A nawet jeśli ktoś już założył maseczkę, to często ma ją... na brodzie. Zapytaliśmy sprzedawców, jak to wygląda z ich perspektywy, i jak się okazuje, podejście jest bardzo różne.

– Na początku każdy był w maseczce, teraz coraz więcej osób albo zapomina, albo po prostu świadomie lekceważy – przyznaje naTemat pracownica jednego z osiedlowych sklepów.

Z jej relacji wynika, że przepisy ws. maseczek w zasadzie nie mogą sprawdzić się w praktyce. – Mamy kartki o obowiązku dezynfekowania rąk i zasłaniania twarzy. Co możemy więcej? Sama zawsze mam maseczkę, ale kiedy ktoś wchodzi bez niej mam go wyrzucić? Teraz co chwilę musiałabym reagować w ten sposób – nie ukrywa.

O tym, że zdarzają się klienci, którzy nie mają maseczki, opowiada nam też ekspedientka z jednego z małych sklepów w Małopolsce. – Pytają czasem, czy oni mogą bez maseczki wejść. Sporadycznie trafiam na osoby, które nie dość, że wchodzą bez zakrytego nosa i ust, to jeszcze komentują, po co to komu – mówi.

Moja rozmówczyni w czasach epidemii przyjęła prostą zasadę. – Jeżeli klient ma maseczkę, to wtedy nie zakładam swojej. Jak nie ma, to zakładam – tłumaczy. Zaznacza też, że od klientów oddziela ją pleksa, więc bezpośredni kontakt ma głównie wtedy, kiedy wychodzi np. doradzić przy zakupie.

Kiedy pytam, czy zdarzyło się kogoś wyprosić ze sklepu, bo nie miał maseczki odpowiada, że wszystko działa na zasadzie upominania. – Klienci mają informację, że muszą chodzić w maseczce. Jeżeli ktoś mi powie, że z powodów zdrowotnych nie może nosić maski, to normalnie go obsługujemy – dodaje.

Klienci bez maseczek mogą być wypraszani?


Tu zahaczamy o kluczowy problem, bo jak zaznaczyła ekspedientka, według rozporządzenia nie wymaga się od klientów, by pokazywali sprzedawcom np. zaświadczenie o chorobie, która wykluczałaby możliwość zasłaniania części twarzy. Sprzedawcy nie wiedzą, kto wchodzi do ich sklepu, ale nie mają narzędzi, by to sprawdzić. Już nie mówiąc o tym, by wyprosić kogoś, bo nie miał maseczki.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Chodzi o to, że obowiązek noszenia maseczek nakłada rozporządzenie, a nie ustawa. Jeśli właściciele sklepów sami ustalą, że ich pracownicy będą wyrzucać klientów, którzy nie mają maseczek, wielu z nich podciągnie to nawet pod dyskryminację. Do Rzecznika Praw Obywatelskich już zgłaszają się osoby, które ze względu na swój stan zdrowia nie mogą chodzić w masce, a spotykają się z odmową obsługi w sklepie.

RPO zwracał uwagę na ten problem m.in. Polskiej Izbie Handlu i przedstawicielom rządu. My skontaktowaliśmy się w tej sprawie z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ale odbiliśmy się od ściany. "W sprawie zaleceń dotyczących maseczek właściwe będą Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny" – przekazano. Problem w tym, że MZ tylko regularnie przypomina o obowiązującej restrykcji, a GIS może co najwyżej przypieczętować karę za łamanie przepisów.

– Pracownicy sklepów nie mają narzędzi, aby wymagać noszenia maseczek w sklepie, z drugiej strony mają prawo odmówić obsługi osobie bez maseczki, mogą zwrócić uwagę lub pouczyć o treści przepisów – wyjaśnia nam Maciej Ptaszyński, wiceprezes Polskiej Izby Handlu. – Mogą też wezwać policję, która może ukarać za brak maseczki. Pamiętajmy jednak, że osoby, które mają problemy zdrowotne są zwolnione z obowiązku noszenia maseczek. Personel sklepu nie może tego zweryfikować i musi oprzeć się na oświadczeniu kupującego – potwierdza.

Ptaszyński zauważa, że klienci w trosce o zdrowie innych i z szacunku do sprzedawców, powinni bezwzględnie zasłaniać usta i nos oraz stosować się do obowiązujących w placówce handlowej procedur i próśb personelu.

– Przez wiele godzin narażają swoje zdrowie, bo przebywają w miejscu, gdzie codziennie przewijają się setki ludzi. Uszanujmy ich pracę i zakładajmy maseczkę przed wejściem do sklepu. Nie czekajmy na upomnienie, nie wdawajmy się w dyskusje – zaleca wiceszef Polskiej Izby Handlu.

Czytaj także: 3,5 m w 50 sekund podczas jednego kaszlnięcia. Na taką odległość roznosisz zarazki bez maseczki