Poseł PO na własne oczy zobaczył dramat Białorusinów. Opowiada, jak pacyfikowano protestujących
Michał Szczerba z PO jako jedyny poseł z Polski pojechał na Białoruś, gdzie na własne oczy zobaczył protesty przeciwko Aleksandrowi Łukaszence. – Mamy do czynienia z bandytyzmem. Siły, które zostały zaangażowane w Mińsku, są przerażające – mówi polityk w rozmowie z naTemat.
Tak, spotkałem się z ambasadorem RP w Mińsku. Czuję się w miarę bezpiecznie, chociaż były sytuacje, kiedy razem z moimi lokalnymi przewodnikami, polskimi dziennikarzami, podchodziliśmy do protestujących. Siły, które zostały zaangażowane w Mińsku są przerażające. Aleksander Łukaszenka był gotowy na tego typu protest obywatelski. Przed niedzielą opróżnił wszystkie areszty śledcze w stolicy.
Na Białoruś przyjeżdżam od 15 lat, ostatni raz w 2012 r. jako obserwator OBWE podczas wyborów parlamentarnych. Po tym doświadczeniu jestem przekonany, że proces wyborczy na Białorusi jest fikcją. Jedyną osobą decydującą o wyniku jest ta wypełniająca protokół. Dokonany przez Białorusinów wybór nie ma żadnego znaczenia.
Można powiedzieć, że znalazł się pan w centrum rewolucji.
Myślę, że w przełomowym momencie dla Białorusi. Te wybory były inne niż każde wcześniejsze od dwóch dekad. Od 1991 roku nie było tam takiego poruszenia obywatelskiego i protestów powyborczych. Białorusini budzą się do wolności i pełnej gotowości do walki o przyszłość. Ta walka w tej chwili wiąże się z poważnym ryzykiem. Za nami kolejna noc używania siły wobec obywateli.
Pierwszej nocy po wyborach zostało zatrzymanych ponad 2 tys. osób w samym Mińsku. Było ponad 200 osób rannych z poważnymi urazami. To nie są igraszki. Władza użyła broni gładkolufowej, ale też granatów, które wywołują konkretne obrażenia. Poza tym były armatki wodne i gaz łzawiący.
Od niedzieli od godz. 12 jest wyłączony internet. Nie można wysłać maila, nie działają media społecznościowe. Protest ma charakter otwarty. Im bliżej zmierzchu, tym więcej osób wychodzi na ulice. Wyjeżdżają samochodami albo idą pieszo. W poniedziałek widziałem festiwal wolności, mogą publicznie zademonstrować swoją postawę. Białorusini są przerażeni i zezłoszczeni, ale w tym wszystkim jest nadzieja.
Zobaczył pan brutalność służb na własne oczy?
Widziałem setki funkcjonariuszy OMON-u na odległość mniejszą niż 100 metrów. Oni pacyfikowali protestujących, to takie ZOMO Łukaszenki. Zobaczyłem też sceny, których nigdy nie zapomnę, a przypominały mi trochę walkę "Solidarności" w latach 80. W nocy z niedzieli na poniedziałek demonstrujący zatrzymali tramwaj. I przypomniała mi się Henryka Krzywonos, która mówiła: ten tramwaj dalej nie pojedzie.
Tego typu sytuacje wywołują entuzjazm. Wszyscy krzyczeli po białorusku "uchadzi", czyli "wynocha" pod adresem Łukaszenki.
W protestach uczestniczą głównie młodzi ludzie?
Głos sprzeciwu wobec Łukaszenki ma charakter międzypokoleniowy. Wcześniej mówiło się, że popiera go grupa emerytów. W tej chwili, to pokolenie dziadków i rodziców akceptuje i autoryzuje udział młodych ludzi w protestach.
Widziałem całe rodziny z białymi wstążkami na znak, że głosowali na Swiatłanę Cichanouską. Ona te wybory wygrała nie tylko w Mińsku, ale i w innych miastach. Na protestach są głównie młodzi ludzie. To będzie najważniejsze obywatelskie doświadczenie tego pokolenia.
Ma pan informacje o dokładnej liczbie poszkodowanych?
Wiele osób w szpitalach jest w stanie ciężkim albo krytycznym. Pewnie szybko nie dowiemy się, jaka jest skala rannych i tych, którym grozi utrata życia. W poniedziałek na barykadzie w centrum miasta zginęła jedna osoba. Oficjalny komunikat MSW głosi, że ta osoba zginęła od koktajlu Mołotowa, który trzymała w ręce. Do tego trzeba jednak podchodzić z dystansem, bo władza może maskować swoje czyny.
Białorusini w kolejnych dniach wyjdą na ulice?
Będzie powtórka i moim zdaniem szybko się nie skończy. Ludzie nie wiedzą, co mają robić, a nie są w stanie sami wytrzymać w swoich domach. Mińsk w godzinach porannych i południowych przypomina normalne miasto. Wieczorem wszyscy spontanicznie wychodzą na ulice, bo mają utrudnioną komunikację. To dziesiątki tysięcy osób. Coraz częściej mówi się o strajku, który polegałby na masowej absencji w państwowych zakładach pracy.
Myślę, że druga fala protestów może przyjść, gdy zostanie włączony internet. Wtedy wszyscy zobaczą te dramatyczne relacje, zdjęcia poranionych osób. Mamy do czynienia z bandytyzmem. Wobec nieuzbrojonych młodych ludzi stosuje się takie siły.
Na razie nie ma lidera tych ulicznych protestów. Myśli pan, że z biegiem czasu to może okazać się kluczowy problem?
Wyborem większości Białorusinów była Swiatłana Cichanouska, ale obecnie liderami protestów po wyborach są tysiące Białorusinek i Białorusinów. Nie wiem, czy wszyscy mają świadomość, ale Cichanouska jako kandydatka nie miała ani jednego billboardu na Białorusi. Władza zabroniła jej nawet tej promocji wyborczej, a mimo to jej sztab przeprowadził imponującą kampanię w sieci.
Do kiedy zostaje pan na Białorusi?
Wracam we wtorek wieczorem, jestem po spotkaniach z opozycją białoruską, widziałem się ze Swiatłaną Cichanouską i obrońcami praw człowieka, w tym Alesiem Bialackim. Jestem jedynym parlamentarzystą z Polski, ale także z UE, który pojechał na Białoruś. Oni są wdzięczni za wszystkie gesty solidarności, które płyną z Polski. Zauważono też podświetlony Pałac Kultury i Nauki w ich barwach narodowych.
Moja misja na Białorusi się kończy. Teraz moją rolą jest pokazanie tego co widziałem. Zebrałem dane o poszkodowanych, odnowiłem kontakty. Przedstawię pełną dokumentację. Świat nie może pozostać obojętny wobec tego, co się tutaj dzieje.
Czytaj więcej o protestach na Białorusi:
7 poruszających zdjęć z Białorusi. Mówią wszystko o tym, jak władza potraktowała protestujących
Cichanouska wyjechała z Białorusi. Wiadomo, gdzie przebywa liderka opozycji
"Jestem dumny z mojego narodu". Jego relacje z Białorusi na Twitterze poruszają Polaków