72 godziny w ogarniętej chaosem Warszawie. Emocjonująca kryminalna historia na tle lockdownu

Wydawnictwo Kobiecie
– Jestem dzieckiem amerykańskich kryminałów. W przypadku Lockdownu, jego tempa i konstrukcji ogromną pomocą były dla mnie książki A.J. Quinnella, czyli twórcy najemnika Creasy’ego, w którego postać w filmie Człowiek w ogniu wcielał się Denzel Washington. — mówi Robert Ziębiński.
Mat. prasowy
Robert Ziębiński jest autorem trzynastu książek, dziennikarzem i największym w Polsce znawcą prozy Stephena Kinga.

Właśnie ukazała się jego powieść Lockdown, której akcja osnuta jest wokół polityki i mafijnego podziemia Warszawy.

Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i tutaj nie brakuje ostrego języka, nawiązań do współczesnej polityki, licznych odwołań do popkultury, w zakresie której autor jest jednym z najwybitniejszych ekspertów, oraz do muzyki, a dokładnie mówiąc – do jazzu.

Czym dla Ciebie były ostatnie miesiące? Jak Ty sam odczułeś lockdown? I jak on wpłynął na powstanie tej powieści?


Kiedy pracujesz w domu i z domu, coś takiego jak lockdown jest niemal niezauważalne. W zasadzie jedyną upierdliwą komplikacją była konieczność ograniczenia liczby ludzi w sklepach. Na zakupy zawsze chodzę ze swoim psem. Suczka czeka grzecznie na podwórku. Ale jeśli miała jeszcze stać w kolejce do wejścia, definitywnie mówiła pas. Co do powieści, to lockdown był palcem bożym. Pomysł na opowieść o milionerce, która z dnia na dzień traci wszystko i bez pieniędzy musi szukać dziecka, chodził za mną od pewnego czasu, tyle że brakowało mi w nim logiki. Czyli jak sprawić, żeby nie mogła liczyć na pomoc ze strony policji, jak zabrać jej pieniądze, nie pisząc o ataku hakerskim itp. A potem przyszedł lockdown i histeria, w jaką wpadli ludzie. Odbierałem dziesiątki telefonów od znajomych, którzy mówili, że trzeba wypłacać gotówkę z banków. Obserwowałem grupy na fejsie, które nawoływały do ataków na banki i doprowadzania do ich upadków. W głowie dodałem sobie jeszcze tylko stan wyjątkowy i już wiedziałem, jak komuś, kto ma fortunę, odebrać wszystko, bez wymyślania intrygi kryminalnej. Więc odpowiadając na pytanie – tak, lockdown był bardzo pomocny.


Tłem akcji jest współczesna Polska, nie brakuje odniesień do obecnej sytuacji politycznej, które dość wyraźnie pokazują Twoje stanowisko w tej sprawie. Co chciałeś przez to powiedzieć? Jaką częścią swoich przekonań w tym momencie się dzielisz?


Hola, hola! One wyraźnie pokazują stanowisko postaci (śmiech). A poważnie, kiedy patrzysz na to, co się dzieje choćby w Wiadomościach, dziś znów nazywanych Dziennikiem Telewizyjnym, trudno nie wybuchnąć śmiechem. Opisałem to w książce, to trochę taki śmiech. Przez łzy, ale śmiech.


Sam przyznajesz, że niektóre sytuacje opisane w Twoich poprzednich książkach później wydarzyły się naprawdę, że zaczynasz się siebie bać jako jasnowidza. Czy w związku z tym po Lockdownie też możemy mieć pewne obawy?

To żart. Kiedyś powiedziałem, że nie powinienem pisać, bo kiedy pisałem debiutancką powieść Dżentelmen, intrygę oparłem na motywie zamachu przeprowadzonego przez prawicę, która następnie wykorzystuje ten zamach do przejęcia władzy. A potem był Smoleńsk, wszystkie teorie i wydawca kazał złagodzić ten temat. W Furii intryga oparta była na problemie spekulacji ziemią pod autostrady, a później wybuchła afera z premierem Morawieckim i jego ziemią. Idąc tym tropem, powinniśmy się obawiać rozpadu państwa i jego upadku (śmiech).

Nie po raz pierwszy bohaterką Twojej książki jest silna postać kobieca. Spełniona, pewna siebie. Jak postrzegasz współczesne kobiety w kontekście tej postaci i w odniesieniu do dyskursu na temat praw kobiet, który toczy się w Polsce?


W ogóle nie rozumiem, dlaczego mamy dyskutować o czymś, co powinno być naturalne. Nie wiem, dlaczego w XXI wieku kobiety muszą jeszcze o coś walczyć, kiedy wszystko powinno im się należeć. Kobiety nie są, jak często różni panowie w brązowych koszulach próbują twierdzić, w niczym gorsze od mężczyzn. Są bardziej wytrzymałe. Mają wyższy próg bólu. Są bystre, mają analityczne umysły. Serio nie kumam, jak ktoś może wpadać na pomysł, żeby uważać, że w jakimś stopniu są gorsze, a panów rzucających żartami w stylu „feminizm kończy się w chwili, gdy trzeba wnieść lodówkę na piętro”, wieszałbym za jaja na drzewach. Natomiast to fakt, że przez dekady postrzegano kobiety jako gorsze, że patrzono na nie przez pryzmat cielesności itp. Dlatego cieszy mnie, że żyjemy w czasach, gdy dziewczyny mogą tupnąć nogą i mimo wszystko stawiać na swoim. Spełniać się bez facetów, odnosić sukcesy, zarządzać korporacjami itp. Postrzegam kobiety jako urodzone wojowniczki, które z niezrozumiałych dla mnie względów muszą się bardzo często bić z głupszymi od siebie facetami.


Jesteś jednym z największych znawców i fanów twórczości Stephena Kinga. Czy czerpiesz też inspiracje z jego twórczości? Odnajdziemy w Lockdownie coś, co zdradza tę pasję?

Nie… Tu nie King. Jestem dzieckiem amerykańskich kryminałów. W przypadku Lockdownu, jego tempa i konstrukcji ogromną pomocą były dla mnie książki A.J. Quinnella, czyli twórcy najemnika Creasy’ego, w którego postać w filmie Człowiek w ogniu wcielał się Denzel Washington.

W książce aż "słychać" jazzową muzykę. To Twój ulubiony gatunek muzyczny?

Tak. Od dłuższego czasu nie słucham w zasadzie niczego innego poza jazzem. Śmieję się, że cały czas otaczam się martwymi ludźmi. Słucham starych jazzowych płyt, czytam stare powieści i oglądam stare filmy.

Akcja powieści dzieje się w stolicy, Ty sam tu mieszkasz, niektóre miejsca są opisane niezwykle szczegółowo. Czy pisząc powieść, odkrywałeś nowe miejsca w Warszawie? Skąd czerpałeś o nich informacje?


Zewsząd (śmiech). Wszedłem tam, gdzie tylko mogłem. Jeśli gdzieś nie mogłem – czyli na Sobieskiego 100 – obejrzałem wszystkie, ale to wszystkie dostępne o tym miejscu filmy. Część miejsc, jak stworzone przez gangsterów miasta ucieczki, nie istnieje, ale ich wygląd też nie wziął się z powietrza. Opisuję miejsca, które istnieją, ale nie są zarządzane przez mafię (śmiech).

Jeśli ktoś zdecydowałby się przenieść Lockdown na ekran, kogo obsadziłbyś w roli głównych bohaterów? Myślałeś o tym?

A nie wiem. Trudne pytanie, bo o ile pisząc, myślę obrazem, to dla mnie narracja wyrasta z kina i nie będę tego ukrywał. Tak, nie myślę twarzą. Moi bohaterowie nie mają twarzy w chwili, gdy ich wymyślam, choć zawsze coś pożyczam od żywych osób. Od Oli Popławskiej dla bohaterki Furii pożyczyłem sobie pewną sprężystość ciała i zaciętość. Gdybym miał mówić o tym, kogo widzę na ekranie, to pewnie w roli Karola obsadziłbym Eryka Lubosa, bo to jedyny polski aktor mający w sobie charyzmę i drapieżność, którą miał kiedyś Kurt Russell. A skoro wszyscy na widok bohatera cytują Ucieczkę z Nowego Jorku, to jakoś inaczej tej postaci nie widzę.


Czy gdyby nie ta sytuacja, koronawirus, potem lockdown, to ta powieść w ogóle by powstała?

Podchwytliwe. Jak mówiłem – lockdown i koronawirus dały mi rzeczywistość. Bez nich historia siedziałaby w głowie i nie wyskoczyła. Nie powiem, że by nie powstała, ale na pewno wyglądałaby inaczej.