"W ostatnim czasie nie mieszkał z rodziną". Nowe fakty ws. tragicznej eksplozji w Białymstoku
Podlaska policja to wydarzenie określa mianem tzw. rozszerzonego samobójstwa. W poniedziałek w Białymstoku na osiedlu Dziesięciny w jednorodzinnym domu przy ul. Kasztanowej doszło do eksplozji gazu. Zginęły cztery osoby: 10-letnia dziewczynka, jej rodzice oraz babcia. Popołudniu policja podała, że nie ponieśli oni śmierci w wyniku eksplozji, ale wcześniej. Wybuch miał zaś zatrzeć ślady.
Służby wojewódzkie podały, że opieką psychologiczną została objęta 22-letnia starsza córka zmarłej pary. Młoda kobieta nie mieszkała już z rodzicami i babcią.
Jak podaje we wtorek białostocki "Kurier Poranny", powołując się na relacje sąsiadów rodziny z ulicy Kasztanowej, 47-latek w ostatnim czasie nie mieszkał z rodziną. Sasiedzi widzieli go ostatni raz kilka tygodni temu, gdy Mariusz K. został zatrzymany przez policję.
– Wszyscy to wiedzieli. Po tym go już nie widziałem. Dlatego, kiedy usłyszałem o czterech ofiarach zdziwiłem się, bo mieszkały tam trzy osoby: babcia z wnuczką i jej matką – relacjonuje "Kurierowi" mieszkaniec. Przyznaje, że nikt z sąsiadów nie słyszał awantur w tym domu.
Czytaj także: "Ojciec znęcał się nad rodziną". Wiadomo coraz więcej o makabrycznym wybuchu gazu
Inny z sąsiadów, który dobrze zna 47-latka, mówi gazecie, że Mariusz K. był elektrykiem. W przeszłości prowadził warsztat samochodowy, potem jeździł w firmie kurierskiej. Jego żona była nauczycielką.
Sprawę eksplozji badają prokuratura, policja, a także straż pożarna oraz inspekcja budowlana.
źródło: poranny.pl