Ten tytuł zbije was z tropu. Spróbujcie zgadnąć, o czym jest “Zjadaczka grzechów”

Monika Przybysz
Gdy “Zjadaczka Grzechów” trafi do zestawienia Top 10 najlepiej sprzedających się książek, będzie w nim jedyną powieścią w swoim rodzaju. To, że powieść Meghan Campisi koniec końców trafi na szczyty wydawniczych list przebojów jest bardzo prawdopodobne. Jedyną rzeczą, która może jej w tym przeszkodzić, są nasze… skojarzenia.
Fot. Abraham Mignon / reprodukcja ze zbiorów Rijksmuseum
Zjadaczka grzechów” może służyć za definicję wyrażenia: “Nie oceniaj książki po okładce, a właściwie “po tytule”, ewentualnie: “po kategorii”. Tytuł może bowiem sugerować, że mamy do czynienia z horrorem, a przynajmniej pewnego rodzaju wariacją ze świata fantasy.

Otóż nic z tych rzeczy — albo prawie nic, bo podczas lektury “Zjadaczki grzechów” lęk i niepokój, owszem, będzie wam towarzyszyć nieustannie, jednak nie w typowej dla powieści grozy formie jeżenia się włosów na głowie. Campaisi wprowadza nas w świat przerażający i mroczny, ale jak najbardziej prawdziwy.

“Prawdziwość” to jednak kolejna “przeszkoda”, która może wyrosnąć pomiędzy wami, a tą nietuzinkową powieścią. Jeśli bowiem nie należycie do grona tych, którzy od zawsze mieli głowę do dat i serce do dworskich intryg, przepychanek i politycznych zawirowań, które targały dalekimi krainami, hasło: “fikcja historyczna” raczej nie zachęci was do lektury.

A do tego właśnie gatunku zostanie prawdopodobnie przyporządkowana “Zjadaczka Grzechów”. Bo rzeczywiście, akcja powieści umiejscowiona jest w Anglii w czasach pozujących na epokę elżbietańską. Pozujących, bo zamiast Elżbiety I na tronie zasiada królowa Bethany. Kilku przedstawicieli jej fikcyjnego dworu było, rzekomo, wzorowanych na prawdziwych postaciach, więc jeśli należycie do miłośników brytyjskiej historii i kultury, możliwość przeprowadzenia własnego “śledztwa” w tej kwestii będzie zdecydowaną wartością dodaną.

Zakładam jednak, że znaczna część z was nie należy do tego grona. Dlaczego więc tak usilnie staram się was przekonać, że po “Zjadaczkę Grzechów” należy jednak sięgnąć? Choćby dlatego, aby dać wam możliwość rozkoszowania się podobnych poniższemu opisami:
Zjadaczka Grzechów

Przed trumną już wcześniej ustawiono stołek. Zjadaczka Grzechów zasiada i zaczyna. Bez słów. Bez żadnych gestów. Mimo swojej tuszy je ostrożnie, rozbija jajko, palcami zręcznie obiera skorupkę, aż wreszcie wyłania się, białe i połyskliwe. Zanurza je czubkiem w soli i odgryza niewielki kęs, przeżuwając go długo, dopóki w jej ustach nie zamieni się w papkę.

Jakkolwiek makabryczny może wydawać się rytuał nakazujący spożywanie pokarmów w obecności nieboszczyka, jest on głęboko zakorzeniony w kulturze anglosaskiej. I celowo nie piszę “był”. Ostatni udokumentowany “Zjadacz grzechów” został pochowany stosunkowo niedawno, bo dopiero na początku XX wieku. Można spodziewać się więc, że koncepcja ta, przynajmniej w pewnych społecznościach, jest nadal żywa.

Zgodnie z wierzeniami, które stały się kanwą powieści, każdy z grzechów ma swoją reprezentację w postaci pokarmu. Bramy do królestwa niebieskiego pozostają jednak zamknięte dopóty, dopóki nieboszczyk nie pozbędzie się owego doczesnego ciężaru.

W tym celu wzywani byli Zjadacze grzechów: wysłuchiwali spowiedzi i sporządzali odpowiedni “jadłospis”. Zadaniem rodziny było następnie przygotować “ucztę”. Gdy wszystkie pokarmy zniknęły ze stołu, dusza zmarłego stawała się wolna.

[cytat] Sól za dumę, śmietana za zawiść, por za kłamstwo zaniechania, czosnek za skąpstwo, i chleb za grzech, z którym się wszyscy rodzimy. Kiedy te pokarmy zostaną zjedzone, twoje grzechy staną się moimi. Zabiorę je ze sobą w milczeniu do grobu.

Główną bohaterką książki jest May — nastolatka, którą poznajemy, gdy czeka w więzieniu na wykonanie wyroku. Dziewczyna popełniła pospolite przestępstwo, spodziewa się chłosty, nie wyklucza też, że zostanie powieszona. Niespodziewanie jednak odzyskuje wolność, chociaż tylko w czysto teoretycznym znaczeniu tego słowa: mozę opuścić areszt pod warunkiem, że nauczy się zjadać grzechy.

Pomijając cielesną mękę, związaną ze spożywaniem ogromnych ilości jedzenia, May musi pogodzić się z faktem, że od tej pory będzie sama: nikogo nie może pokochać, z nikim nie może się zaprzyjaźnić, do nikogo nie może się nawet odzywać. Będzie żyła samotnie, żywiąc się jedynie ludzkim grzechem. A przynajmniej — powinna.

May szybko uczy się jednak, że choć to ona zjada cudze grzechy, ich ciężar rozkłada się na wiele innych osób:
Zjadaczka Grzechów

Oczywiście zaczynają się wtedy plotki i wszyscy opowiadają, że widzieli, jak mąż kupował świeże winogrona za wydanie na świat bękarta albo że ktoś gotował świńskie serce za zabójstwo. [...] Dlaczego on się do tego przyznał? – pytam kamieni z paleniska. – Czemu nie przystał na Proste Zjadanie i na to, że będą mu wybaczone duma, zawiść, skąpstwo, kłamstwa? Kamienie odpowiadają: Stwórca i tak by wiedział o wszystkim. Stwórca ukarałby go i skazał na życie w krainie Ewy pod ziemią.

Grzechy stają się więc walutą: kartą przetargową, z której nieboszczyk może już nie skorzysta, ale inni — jak najbardziej. Pokusa, aby zrzucić na zmarłego cudzą winę może być bardzo silna.

May przekonuje się o tym już kilka dni po swojej inicjacji jako Zjadaczki. Wraz ze swoją mentorką mają zjeść grzech dworskiej służki. Lista pokarmów nie pokrywa się jednak z listą grzechów, z których wyspowiadała się dama dworu. Uwagę przykuwa zwłaszcza serce jelenia, symbolizujące najniższą możliwą przewinę. Jaką? Czy May zdecyduje się je zjeść? Jakie poniesie konsekwencje? Przeczytajcie “Zjadaczkę Grzechów”. Nie pożałujecie.
Fot. materiały prasowe

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.