"Na ambonach jest zbyt wielu przebojowych krzykaczy". Renata Przemyk mówi, co boli ją w Polsce

Michał Jośko
Karierę muzyczną rozpoczęła w latach 80., stając się rozpoznawalną postacią w świecie piosenki studenckiej. Na szerokie wody wypłynęła na początku dekady kolejnej, podbijając serca Polaków kochających sztukę naprawdę niebanalną. Począwszy od debiutanckiego albumu "Mało zdolna szansonistka" (1992) rozkochiwała ich w sobie jeszcze bardziej, docierając wreszcie do roku 2020, w którym to wydała jubileuszowy – i naprawdę intrygujący – krążek "Renata Przemyk i Mężczyźni".
Renata Przemyk Fot. Sylwia Makris
Na płycie słychać również nowe aranżacje piosenek artystki, które wzbogacono o pierwiastki męskie (rozumiane jako Vienio, Marek Dyjak, Czesław Mozil, John Porter, Grzegorz Turnau, Wojciech Waglewski, Igor Herbut i inni).

Teraz w rozmowie z naTemat postanowiła podzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi zmian, jakie przeszła Polska w ostatnich trzech dekadach; począwszy od branży muzycznej (również w czasach pandemii koronawirusa), a skończywszy na polityce, religii, traktowaniu wszelakich mniejszości oraz feminizmie.

W roku 1989 wystąpiła pani z zespołem Ya Hozna w Jarocinie, rok później rozpoczęła karierę solową. Renata Przemyk jako artystka jest więc równolatką wolnej Polski. Porozmawiamy o przemianach, które nastąpiły w ciągu tych trzech dekad? Chodzi mi zarówno o panią, jak i nasz kraj…


Jeżeli mamy mówić o naprawdę ważnych przemianach, powinniśmy cofnąć się jeszcze bardziej, do roku 1983. Pojechałam wtedy po raz pierwszy na festiwal jarociński i znalazłam się wśród ludzi, którzy nie bali się mówić i myśleć inaczej, niż nakazywał ówczesny system. Wokół przewijały się hasła wolnościowe, każda z tych osób wyrywała się do świata, w którym każdy ma prawo być inny.

Prawdziwa eksplozja różnorodności! Czuliśmy, że nadchodzi jakieś przesilenie, że coś po prostu musi się wydarzyć, a w powietrzu wiszą jakieś naprawdę wielkie zmiany, choć oczywiście nie wiedzieliśmy jeszcze, na czym dokładnie będą polegać, ale wiedzieliśmy, że mamy do nich prawo.

W czasach, w których człowiek jakkolwiek wyróżniający się z tłumu statystycznych Polaków narażał się na krytykę – lub coś gorszego – zobaczyłam całą masę osób zdeterminowanych do walki o swoje, czyli o możliwość wypowiadania się w sposób swobodny. Wszystko to na przekór wszechobecnej szarzyźnie, unifikowaniu obywateli, sklepom z pustymi półkami oraz cenzurze.

Tak swoją drogą: niedawno znalazłam w domu karteczkę z listą utworów, które śpiewałam na koncertach jeszcze jako studentka bohemistyki. Urząd Kontroli Publikacji wykreślił z niej jedną z piosenek Karela Kryla, uznając ten repertuar za zbyt wywrotowy…

W roku 1989 – jako Ya Hozna – zostaliśmy zaproszeni do występu w Jarocinie przez Armię, jako jej goście. Koledzy z mojego zespołu nie zdawali sobie sprawy, w jakie miejsce jadą. Tylko ja byłam świadoma, że mogą nas tam pożreć żywcem, jeśli się nie spodobamy. Ale czułam, że potrzebuję błogosławieństwa właśnie tej publiczności, że jeżeli zdobędę jej zaufanie, to będę mogła już wszystko.

Wspomnienie tamtego występu – kurz wzbijający się spod stóp tańczących pogo i aplauz – do tej pory podnosi mi ciśnienie i poziom adrenaliny. To miał być test, który przeszłam i… rozmawiamy dziś, po ponad trzech dekadach.
Renata PrzemykFot. Sylwia Makris

Rozmawiamy w czasach, w których znów coraz częściej mówi się o tym, że dochodzi do cenzurowania sztuki, a osoby myślące i wyglądające inaczej, niż większość, narażają się na krytykę – lub i coś gorszego. Déjà vu?

Niestety, ma pan rację. Przeraża mnie to, że na podobne rzeczy jest przyzwolenie. To bolesne, tym bardziej że ów klimat współtworzą elity polityczne złożone m.in. z ludzi, którzy przed rokiem 1989 walczyli o tę wolność. Doskonale wiedzą, czym jest cenzura i prześladowanie obywateli, którzy chcą być niezależni, chcą żyć, myśleć po swojemu i czuć się wolnymi.

Czy wspomniani politycy po prostu zapomnieli, o co tak naprawdę chodziło w tamtej walce, czy w ciągu owych dekad stali się zupełnie innymi ludźmi? A może to osoby, które zawsze kierowały się pobudkami egoistycznymi – chcieli po prostu zająć miejsce rządzących, nie zmieniali Polski dla wszystkich?

Czy wejście w nowe realia było dla pani łatwe?

Bardzo szybko zyskałam świadomość, że wolnym rynkiem rządzi prawo dżungli, że to niełatwa gra, w której najlepiej poradzą sobie silniejsi, sprytniejsi, bardziej przedsiębiorczy. Jednak nie martwiłam się tym zbytnio, byłam bardzo młoda, studiowałam, pracowałam, śpiewałam z pasji. Widziałam głównie dobre strony, otwarcie na Zachód i przede wszystkim wolność.

Później zaczęłam z zachwytem obserwować rozwój technologiczny, owo przejście od nagrań analogowych po kompletną cyfryzację: internet, komputery i smartfony. To wspaniałe, że dziś można łatwo i niedrogo nagrywać muzykę w jakości, którą niegdyś mogły zagwarantować wyłącznie najlepsze studia nagraniowe. To daje olbrzymie możliwości ludziom z talentem.

Jestem beneficjentką olbrzymich zmian, jakie miały miejsce w ostatnich dekadach. Odnalazłam się w nowych realiach – dzięki ludziom, którzy chcieli kupować moje płyty, przychodzić na moje koncerty. Przez te trzydzieści lat nieprzerwanie koncertowałam, nagrywałam płyty i żywiłam się kontaktem z publicznością, dosłownie i w przenośni.

Nie zdarza się pani myśleć, że wszystko to bardzo mocno zmieniło branżę, że dziś prawdziwa sztuka jest w odwrocie, a na rynku muzycznym królują mało zdolne szansonistki?

Cóż, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą… Człowiek dostaje narzędzia, których może użyć na rozmaite sposoby; to tak, jak z nożem: można nim ukroić chleb, ale i zabić. Nie zmienimy tego, możemy jedynie skupiać się na tym, aby samemu wykorzystywać pewne wynalazki w sposób słuszny; tak, aby zmieniały świat na lepsze. Czas weryfikuje sztukę.

Oczywiście rozwój technologiczny, zwłaszcza internet, zmienił nie tylko branżę muzyczną, lecz wpłynął na każdą sferę naszego życia. Sieć, która oplotła kulę ziemską, jest czymś jednocześnie zachwycającym, jak i przerażającym. Dla mnie to narzędzie, dzięki któremu mogę zdobywać wiedzę o świecie i nagrywać z kimś, kto jest w swoim studio na drugim jego końcu. Innym służy do rozprzestrzeniania hejtu, przejmowania coraz większej kontroli nad ludźmi oraz zaspokajania głodu władzy.

Pod względem technologicznym przez te trzydzieści lat wykonaliśmy większy skok niż przez poprzednie wieki. Sprawiło to, że świat się zmniejszył. Ma to zarówno plusy, jak i minusy. Te drugie odczuliśmy parę miesięcy temu, gdy rozpoczęła się pandemia COVID-19.

Przecież wcześniej zdarzało się, że człowiek słyszał wieści w stylu: "gdzieś tam, na innym kontynencie, szaleje jakaś ebola" i czuł egoistyczną ulgę, że wszystko dzieje się z dala od Polski. Koronawirus zmienił wszystko, uświadomił nam, że dziś każdy problem lokalny może stać się globalnym.

Oczywiście, są i osoby twierdzące, że mamy do czynienia z problemem wyimaginowanym, że ten wirus jest czymś, co stworzono po to, aby jeszcze lepiej nas kontrolować. Jak jest naprawdę? Tego nie dowiemy się nigdy, bo ci, którzy dysponują pełnią wiedzy, oczywiście nie zamierzają się nią dzielić z ogółem.

Podobnie jest ze szczepionkami. Jedni twierdzą, że powstają dla dobra ludzkości, inni, że chodzi jedynie o wyrachowane zbijanie kasy. Takich pytań nie braknie. Ja się na pewno zaszczepię, jak już będzie dostępna skuteczna szczepionka.

Na pewno od jakiegoś czasu zwolennicy teorii spiskowych nie mogą już szafować swoim ulubionym argumentem, czyli pytaniem: "czy znasz osobiście kogoś, kto zachorował na COVID-19"? Ja mogę odpowiedzieć na nie twierdząco: "tak, w gronie moich znajomych doszło do sytuacji, w której pewną osobą ów wirus sponiewierał tak mocno, że wszystko skończyło się przeszczepem płuc". Z takimi faktami rozsądny człowiek po prostu nie może dyskutować.
A jak z pani perspektywy wygląda proces odmrażania branży artystycznej?

Najpierw ten wirus sprowadził do parteru i sparaliżował życie artystom i wszystkim ludziom związanym ze sceną. Na długie tygodnie pozbawił pracy muzyków, aktorów, obsługę techniczną, realizatorów nagłośnienia, oświetlenia i firmy transportowe. Później zaczęto mówić o owym odmrażaniu, choć wszystko jest jedynie grą pozorów.

Większość instytucji, takich jak np. domy kultury i urzędy miast, większość środków przeznacza na przeciwdziałanie pandemii, tak więc najzwyczajniej w świecie brakuje pieniędzy na organizację koncertów. A jeśli gdzieś na to wystarczy, to pod wieloma warunkami: może na nie przyjść maksymalnie połowa widzów, albo nawet jedna czwarta, jeżeli dany powiat znalazł się w strefie żółtej.

W strefie czerwonej obowiązuje zakaz organizowania jakichkolwiek imprez, a to wiąże się z tym, że dziś wiemy, że zagramy za tydzień w danym mieście, a na dzień przed wyjazdem wszystko może zostać odwołane. W efekcie tych wszystkich obostrzeń wszystko najzwyczajniej w świecie nie może być opłacalne, więc nikt nie zarobi.

Nie mówiąc już o tym, że każdy widz musi zostać na wejściu spisany z imienia, nazwiska, podać swój telefon i adres e-mail. Tak, wiem, uzasadnia się to sytuacją epidemiczną, lecz z tyłu głowy znów pojawia się pytanie, czy nie ma to służyć również coraz lepszemu kontrolowaniu społeczeństwa. Ludzie zaczynają się dystansować, nie chcą kilka dni po koncercie dostać telefonu, że mają przymusową dwutygodniową kwarantannę, bo przecież prawie wszyscy, poza naszą branżą, normalnie pracują.

W ostatnich miesiącach udało mi się zagrać parę koncertów. Niedużo, choć i tak mam więcej pracy niż wielu znanych mi artystów. Jakiś czas temu dwóch znajomych aktorów zajęło się rozwożeniem przesyłek kurierskich szukając źródła utrzymania. Trzeba wiele lat nauki, twórczej pracy, ćwiczenia, dokształcania, doświadczenia w zawodzie, i oczywiście talentu, aby artysta, który przekonał do siebie publiczność, mógł przez długi czas funkcjonować na scenie i z tego żyć. Teraz, w jednej chwili, ma się przebranżowić? Chyba nie tędy droga…

Nasze środowisko ma poczucie, że zostaliśmy pozostawieni na pastwę losu, że odstawiono nas na boczny tor. Jesteśmy ostatnim z problemów, z którymi muszą się zmagać politycy. Tak, wiem, są branże znacznie istotniejsze – wypiekanie chleba albo służba zdrowia, nie podważam tego.

Zwłaszcza służba zdrowia! Ludzie, którzy dzień i noc walczą na pierwszej linii ognia i bardzo im za to dziękuję. Jednak nie można przecież ot tak skasować sztuki, uznać ją za coś zbędnego. Wie pan, jak zareagował Winston Churchill usłyszawszy, że Wielkiej Brytanii brakuje pieniędzy na wojnę, tak więc powinno się zabrać wszystkie pieniądze kulturze i przeznaczyć je na działania zbrojne? Odpowiedział pytaniem retorycznym: "Jeżeli nie ma kultury, to o co my do cholery walczymy"?
Renata PrzemykFot. Sylwia Makris
Wcześniej, przed pandemią, wszystko wyglądało różowo?

Oczywiście, że nie. Ten proces zaczął się całe lata temu, w ostatnich miesiącach jedynie się uwypuklił. Ale była w tym jakaś sprawiedliwość rynkowa. Bez epidemii sobie radziliśmy. Tutaj znów cofamy się do początków wolnego rynku, gdy demokracja zaczęła razić odłamkami sztukę wysoką, czyli tę, która zawsze będzie niszowa.

Ta przez wiele lat radziła sobie naprawdę dobrze, nie tylko dzięki wsparciu różnych instytucji. Wzrastała świadomość społeczna, odpowiednia reklama docierała szeroko, sprowadzając na spektakle, przeróżne festiwale i koncerty coraz więcej publiczności. Był popyt na sztukę alternatywną, rozrywkową i tę najprostszą też. Były odpowiednio dedykowane wielkie imprezy, festiwale. Dofinansowania państwowe czy unijne wypełniały luki w przypadku najbardziej wymagających przedsięwzięć. Mądry mecenat pozwalał przetrwać sztuce elitarnej.

Telewizja i radio mogły prezentować pełne spektrum artystów, bo na wszystkich było zapotrzebowanie mądrze prowadzone przez edukację i reklamę. Do tego wspaniale rozwinęła się branża koncertowa – można było organizować mnóstwo imprez, podczas których występowali twórcy alternatywni, jak i sprowadzać nad Wisłę największe gwiazdy międzynarodowe. I te imprezy ściągały tłumy. Cała nasza branża według specjalistycznych obliczeń dostarczała państwu 3,5 procenta PKB. To ogromnie dużo, więcej, niż niektóre wielkie gałęzie przemysłu.

Schlebianie jedynie najniższym gustom niszczy kulturę. Zaznaczę, że nie chodzi mi o to, aby wszystkim serwować na siłę rzeczy wymagające wielkiego wysiłku intelektualnego. Jestem zwolenniczką różnorodności, niech odbiorcy mają możliwość wyboru. Jedni oczekują disco polo, show i seriali? Proszę bardzo.

Jednak powinno się pamiętać również o tych, którzy wolą muzykę wyższych lotów i Teatr Telewizji. Chodzi o to, aby zachować odpowiednie proporcje. A wiem z doświadczenia, że wiele osób, które przypadkiem choćby trafiały na coś ambitniejszego, okazywało temu żywe zainteresowanie. Ważne, żeby mieć wybór.

Telewizja publiczna zapomniała o roli misyjnej i propagowaniu kultury w różnych odcieniach, o edukacji i zachęcaniu do rozwoju ludzi z różnych grup społecznych. Stała się wielką tubą propagandową, która działa na rzecz jedynej słusznej linii politycznej.

Stacje komercyjne też nie zapewniają zbyt wielkiej alternatywy, nastawiają się na reklamodawców, czyli zarabianie. Tak więc wybór jest jedynie pozorny. Od czterech lat nie mam telewizora, bo na wielu kanałach trafiałam albo na nieciekawe programy, albo wyłącznie złe wiadomości, te się zawsze dobrze sprzedają. Dziś treści wartościowych szukam w internecie, wybieram to, co mnie naprawdę interesuje – kupuję wartościową muzykę, dobre filmy i programy.

Wie pan, mam takie marzenie – chciałabym żyć w kraju, w którym nie muszę myśleć o polityce, w ogóle jej nie zauważam, w takim, który wymyślono tak, że do momentu, w którym funkcjonuję zgodnie z prawem, czuję się bezpiecznie i komfortowo. W takim, w którym wolno być sobą, żyć spokojnie i szczęśliwie, nawet jeśli każdy z nas jest inny.

Tę krucjatę przeciwko inności prowadzi się pod znakiem krzyża, przywołując co rusz Jezusa. Jak ocenia to pani – osoba religijna?

Osobom, które robią podobne rzeczy, sugerowałabym sięgnięcie po Biblię i przeczytanie jej uważnie, ze zrozumieniem, bez nadinterpretacji. W sumie wystarczyłoby nawet zapoznanie się z dziesięcioma przykazaniami, no może dokładając do nich jedenaste: "kochaj bliźniego jak siebie samego". Tylko tyle i aż tyle.

To wystarczy, aby stać się naprawdę dobrym katolikiem, który nie prześladuje nikogo, niezależnie od koloru skóry, języka albo tego, kogo kocha. Jezus pochylał się nad WSZYSTKIMI ludźmi. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili".

Pod koniec podstawówki i na początku liceum działałam w grupie przykościelnej. Prowadził ją wspaniały ksiądz, który powtarzał pewną rzecz. Człowiek jest wart tyle, ile jest w stanie pomóc bliźniemu – każdemu. Te same wartości wpajano mi też w domu. Warto być dobrym człowiekiem, który pogada z każdym i każdego będzie starał się zrozumieć. Czy nie tak robił Jezus? I mówił: "bądźcie jak te dzieci", czyli prostoduszni, radośni i nieoceniający. Mówił też: "kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień".

Marzę o tym, abyśmy mieli wyłącznie takich duchownych. Jako katoliczkę boli mnie nadużywanie instytucji Kościoła do celów politycznych. Na ambonach jest zbyt wielu przebojowych krzykaczy wykorzystujących religię w złych celach. To z ich powodu ludzie coraz częściej wypisują się z Kościoła bądź – co jest znacznie bardziej przerażające – tracą wiarę.

Dlaczego nie słuchają papieża? Przecież jest ich zwierzchnikiem, a oni winni są mu posłuszeństwo. Papież Franciszek nawoływał kapłanów do skromności, prostszego życia i założył tęczowy krzyżyk na szyję. Nie pogardza ludźmi, to najlepszy przykład.

Trzeba nawoływać do pomagania sobie, wspierania w trudnych momentach, skupienia się na tematach, które są naprawdę ważne. Nie bądźmy obojętni na realną krzywdę a taką stwarza agresja.

Gdy z powodu pandemii ludzi pozamykano w czterech ścianach, nieprawdopodobnie wręcz zwiększyła się przemoc domowa.

To jeden z problemów, które zamiata się pod dywan, zasłaniając się źle pojętym dobrem rodziny. Nie zajmuje się tym nikt poza niewielkimi organizacjami pozarządowymi. Politycy wolą szukać tematów zastępczych lub uprawiać najłatwiejsze formy rozdawnictwa.

W ten sposób rząd wydaje pieniądze, których – cytując Margaret Thatcher – przecież nie posiada. "Nie ma czegoś takiego, jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy". Chciałabym, by ten kapitał przeznaczyć dla osób naprawdę potrzebujących.
Renata PrzemykFot. Sylwia Makris
Przed laty okrzyknięto panią jako ikonę feminizmu… Co dziś jest najistotniejsze w walce o prawa kobiet?

Wychowałam się w środowisku patriarchalnym i od dzieciństwa widziałam, że kobiety są traktowane gorzej od mężczyzn, choć pracują równie ciężko. W ostatnich dekadach nastąpiły duże zmiany na lepsze – kobiety coraz częściej zajmują wysokie stanowiska, są ocenianie po kwalifikacjach. Już nikogo nie dziwi kobieta robiąca karierę jako pilot myśliwca, w wielkim biznesie czy polityce. Natomiast jest wiele jest do zrobienia, żeby te szanse były faktycznie równe.

Odpowiadając na pańskie pytanie: najistotniejsze jest zrozumienie, że nie powinniśmy ze sobą walczyć, lecz współdziałać, pielęgnować zalety wynikające z indywidualności, pięknie się różnić. Chodzi o to, że wspaniały jest zarówno estrogen, jak i testosteron, Cudowna jest kobieca wrażliwość i macierzyństwo, jak i opiekuńcza siła mężczyzny.

Choć czasem kobieta świetnie sprawdza się w dziedzinach wymagających waleczności, a mężczyzna potrafi łagodzić konflikty albo zająć się chorym. Jesteśmy różni, uszanujmy to i dobrze z tego korzystajmy. Każdemu według zdolności, zasług, zalet. Każde z nas ma w sobie hormony męskie i żeńskie, różnią nas tylko ich proporcje. Jesteśmy przede wszystkim ludźmi.

Od wieków było tak, że wszystkie wojny rozpoczynali mężczyźni i na nich ginęli. Później to kobiety musiały odbudowywać domy (czasami w przenośni, czasem dosłownie) i jeździć na traktorach. Dziś mężczyzna jest potrzebny do czegoś więcej, niż wbicie gwoździa albo wkręcenie żarówki. To umiem sama. Ten, który zna swoją wartość, nie będzie używał siły przeciwko kobiecie, będzie działał z największą siłą: siłą spokoju.

Z wielkim szacunkiem patrzę na takiego, który potrafi zająć się małym dzieckiem, wytłumaczyć mu cierpliwie zadanie albo ugotować obiad, czyli zrobić rzeczy, które do niedawna były uznawane za "babskie".

A wszystko chętnie i miło. Wspierajmy się coraz mocniej pamiętając, że sztuczne podziały są głupie. Mamy XXI wiek, jakby ktoś nie zauważył. Ważna jest kulturalna komunikacja, dialog i przede wszystkim wzajemny szacunek – bez niego ani rusz.