Dramatyczna historia sprzed lat nadal bez happy endu. Podano wyniki testów DNA Moniki Bielawskiej

Monika Piorun
O zaginięciu 1,5-rocznej dziewczynki, która zniknęła z wózka pozostawionego przez dziadków pod jedną z legnickich aptek, mówiła cała Polska. Na nowy trop w sprawie udało się wpaść dopiero po 26 latach, kiedy Interpol zgłosił, że może nią być 27-letnia kobieta, która rozpoznała siebie na policyjnej wizualizacji. Okazuje się jednak, że wynik badania DNA w 100 proc. wykluczył pokrewieństwo z matką zaginionej.
Wszystko wskazuje na to, że 26-letnia kobieta z USA, która miała odpowiadać rysopisowi z wizualizacji, nie jest jednak zaginioną przed laty Moniką Bielawską z Legnicy. Przeczą temu wyniki badań DNA.
Blond włosy, niebieskie oczy i... 84 cm wzrostu – tyle w momencie uprowadzenia 16 lipca 1994 roku miała 1,5-letnia Monika Bielawska. Dziewczynki, która zniknęła z wózeczka, kiedy jej dziadkowie kupowali leki, szukało pół świata – i to dosłownie – bo w śledztwo w tej sprawie były zaangażowane służby z wielu krajów.

Monika Bielawska – bez przełomu w sprawie zaginionej legniczanki

Choć od 2013 roku ojciec dziewczynki odbywa karę 15 lat pozbawienia wolności i ostatecznie uznano go winnym porwania i sprzedaży własnej córki, to jednak sprawa nadal nie została wyjaśniona. Mężczyzna wielokrotnie zmieniał zeznania, a Moniki nigdy nie udało się odnaleźć.


Przełomem po 26 latach od zaginięcia miała okazać się informacja przekazana pod koniec kwietnia przez Interpol legnickiej policji. 27-lenia Kelly D., którą adoptowano przed laty, miała rozpoznać swój wizerunek z dzieciństwa na jednym z serwisów internetowych pomagających w odszukiwaniu zaginionych osób.

Czytaj także: Zaginiona 26 lat temu dziewczynka z Legnicy odnalazła się w USA? Porwał ją ojciec Na stronie "Missing International" zamieszczono policyjną wizualizację Moniki Bielawskiej z Legnicy, która przedstawiała jej hipotetyczny wygląd w wieku 17 lat. Amerykanka uznała, że to jej portret. Jej zdaniem wiele poszlak mogło wskazywać na to, że została porwana w dzieciństwie w Polsce, a potem przewieziono ją na Ukrainę, skąd trafiła ostatecznie do jednej z rodzin adopcyjnych w Stanach Zjednoczonych.
Po lewej zdjęcie 1,5-rocznej Moniki Bielawskiej z 1994 roku, kiedy zaginęła. Po prawej policyjna wizualizacja jej hipotetycznego wyglądu w wieku 17 lat.Fot. Łukasz Giza/Agencja Gazeta/KMP w Legnicy
Polskie służby wszczęły ponowne śledztwo w sprawie zaginięcia Moniki Bielawskiej, by można było przeprowadzić testy DNA, które ostatecznie rozstrzygnęłyby, czy 27-letnia Kelly to rzeczywiście dorosła już legniczanka.

W tym celu trzeba było przeprowadzić badania genetyczne Kelly oraz matki dziewczynki, która obecnie pracuje na stałe w Niemczech. Ze względy na pandemię nie udało się zrobić testów od razu, a ich wyniki zostały upublicznione dopiero teraz – za pośrednictwem facebookowej grupy "Zaginieni Cała Polska":

Za zgodą Mamy Moniki pragnę was poinformować o tym, że poznaliśmy wyniki badań DNA. Okazało się, że pomimo wielu przesłanek, kobieta nie jest zaginioną Monisią.

Jest to ogromnie trudny czas dla rodziny Moniki, oni tak bardzo wierzyli w cud. W to, że dowiedzą się prawdy... Niestety, wynik badania DNA w 100% wykluczył pokrewieństwo dwóch rodzin.

Jesteśmy tą wiadomością zdruzgotani. Wiedzieliśmy, że gdyby okazało się, że kobieta faktycznie jest Moniką, to byłby to cud. Ale jednak wierzyliśmy i mieliśmy nadzieję.

Fot. Facebook.com/Zaginieni Cała Polska
Negatywny wynik testów genetycznych, które wykluczają pokrewieństwo pomiędzy matką Moniki Bielawskiej a 27-letnią Kelly, potwierdziła także Komenda Miejska Policji w Legnicy.

W związku z prowadzonymi poszukiwaniami zaginionej w dniu 16 lipca 1994 r. małoletniej i zgłoszeniem się kobiety, która twierdziła, że być może jest osobą zaginioną z Legnicy, policjanci KMP w Legnicy przeprowadzili działania i czynności, które nie dały podstaw do stwierdzenia, że jest to zaginiona sprzed 26 lat.

Obecnie funkcjonariusze nadal prowadzą poszukiwania zaginionej Moniki Bielawskiej.

Tajemnicze zaginięcie Moniki Bielawskiej – o co chodzi w tej historii?

Od dawna wiadomo, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze. Z opisu przebiegu wydarzeń, jakie dotyczą zniknięcia 1,5-rocznej legniczanki, mógłby powstać niejeden psychologiczny thriller albo przynajmniej brazylijska telenowela, bo tyle w nich szokujących zwrotów akcji.

W 1994 roku z wózka przed apteką znika 1,5-roczna dziewczynka. Wystarczyło, by na moment dziadkowie spuścili z oczu wnuczkę, dla której kupowali leki, by zaczął się prawdziwy dramat, który do tej pory nie pozwala im zapomnieć o tragedii.

Media w całej Polsce zaczynają donosić o dziwnym zniknięciu małej legniczanki. Brakuje świadków i osób, które zwróciłyby uwagę na szczegóły, które mogłyby wyjaśnić zaginięcie.
Dziadkowie zaginionej 16 lipca 1994 roku dziewczynki od lat starali się odnaleźć ukochaną wnuczkę, która zniknęła z wózka przed jedną z legnickich aptek. 6 lat po jej zaginięciu dziadek Moniki Bielawskiej umarł na zawał serca.Fot. Łukasz Giza/Agencja Gazeta
W 1997 roku za domniemanym porywaczem zostają wystawione listy gończe, a polskim służbom udaje się go nawet namierzyć w Austrii. W trakcie śledztwa okazuje się jednak, że w sprawę może być zamieszany ojciec dziewczynki (Robert B.).

Jak udało się ustalić autorom reportażu zaprezentowanego w programie "Interwencja" na antenie Telewizji Polsat, mężczyzna początkowo angażuje się w pomoc w znalezieniu córki, potem jednak wielokrotnie zmienia zeznania.

Raz twierdzi, że zabił własne dziecko i zakopał jego ciało w lesie. Następnie uznaje, że je wywiózł z Polski i sprzedał lub "oddał dobrym ludziom". Wśród wielu różnych wersji jest też taka, że dziewczynka zginęła podczas wypadku w Czechach.

Robert B. przyznaje też, że dziewczynka po prostu wypadła z wózka i umarła lub, że porwał ją na złość teściom, którym nigdy nie podobało się, że ich córka wyszła za sąsiada i jeszcze przed ukończeniem 18 lat zaszła z nim w ciążę.

Ostatecznie ojciec dziewczynki wszystko odwołuje i powołując się na "zaniki pamięci" twierdzi, że jednak jest zupełnie niewinny.

15 lat więzienia dla ojca Moniki Bielawskiej, ale po zaginionej nadal ani śladu

Sprawa ciągnie się przez lata. Choć w 1998 roku przeciwko Robertowi B. zostaje wydany akt oskarżenia, to jednak udaje się mu doprowadzić do uchylenia aresztu tymczasowego. Wkrótce potem zmienia miejsce zamieszkania i wyjeżdża za granicę.

W 2008 roku mężczyzna zwraca się do sądu w Legnicy o wydanie tzw. listu żelaznego (uprawniającego go do pozostawania na wolności do czasu prawomocnego zakończenia postępowania), ale rok później zostaje ostatecznie skazany na 15 lat pozbawienia wolności w związku z zaginięciem córki. Po wielokrotnych odwołaniach w tej sprawie, karę zaczyna odbywać jednak dopiero w 2013 roku.

Dzięki 27-latce z USA, która rozpoznała siebie na policyjnej wizualizacji matka i babcia zaginionej Moniki Bielawskiej (przyp. red. dziadek już nie żyje, zmarł po trzecim zawale 6 lat od zaginięcia wnuczki) na moment zyskały nadzieję na odnalezienie ukochanej córki i wnuczki.

Wyniki testów DNA nie pozostawiają jednak wątpliwości, że ze 100-proc. pewnością nie ma żadnego pokrewieństwa pomiędzy młodą Amerykanką a matką dziewczynki. Historia zagadkowego zaginięcia nadal czeka na ciąg dalszy... Czytaj także: "Mama Moniki była w szoku". Nowe fakty ws. zaginionej 26 lat temu dziewczynki