Konflikt w rządzie "przykrył" raport druzgocący dla Kempy. O co chodzi w zarzutach NIK?
Grudzień 2017 roku. W polityce wielkie zmiany – Jarosław Kaczyński wymienia premiera. Beatę Szydło zastępuje Mateusz Morawiecki. Do dymisji musi się podać zaufana szefowa KPRM, Beata Kempa. Ale nie zostanie bezrobotna. Specjalnie dla niej błyskawicznie powstaje stanowisko ministra ds. pomocy humanitarnej. Ponad dwa lata później działalność Kempy miażdży NIK. Ale członkini partii Ziobry ma szczęście – w mediach tematem numer jeden jest kryzys rządowy.
Przeczytaj też: Nieoficjalnie: PiS dogadał się z Solidarną Polską. Ujawniono szczegóły kompromisu
Zarzutów NIK europosłanka nie pozostawia jednak bez komentarza. Na Facebooku zamieszcza sprawozdanie ze swojej działalności od grudnia 2017 r. do maja 2019 roku, gdy została wybrana do PE. Zarzuty NIK? To według niej "swobodna interpretacja faktów”, która nie bierze pod uwagę jej osiągnięć. Raport NIK Kempa podsumowuje dwoma mocnymi słowami: zlecenie polityczne. Wśród kilku komentarzy internautów pojawia się pytanie: dlaczego Beatę Kempę miałby niszczyć "kryształowy" nominat Zjednoczonej Prawicy Marian Banaś?
O komentarz do raportu NIK poprosiliśmy dziennikarza z regionu. – Pani europoseł odpowiedziała na zarzuty ze strony Najwyższej Izby Kontroli przedstawiając multimedialny raport ze swojej działalności. Moim zdaniem mogła lepiej, czyli konkretniej odnieść się do zastrzeżeń – ocenia Piotr Paszkowski z portalu "Moja Oleśnica".
Przypomnijmy: afera polegała na tym, że członkini Solidarnej Polski zebrała od rodziców i dzieci kilkadziesiąt porządnych plecaków, a następnie, zamiast syryjskim dzieciom, przekazała je kościelnej fundacji, w której budynku dary zalegały miesiącami, zamiast niezwłocznie trafić do potrzebujących.
Do dziś ciągnie się sprawa sądowa, którą Beata Kempa wytoczyła dziennikarce Beacie Samulskiej, która ujawniła niewygodne fakty. Z kolei prokuratura została niedawno zmuszona decyzją sądu, by jednak przyjrzeć się aferze plecakowej.
Pani minister pomaga
Pod koniec 2017 roku nowy szef rządu przekonywał, że utworzenie nowego stanowiska ds. pomocy humanitarnej nie oznacza rozrostu biurokracji, a wręcz przeciwnie – jest odpowiedzią na realne potrzeby państwa."Podniesienie tego problemu do rangi ministerialnej, czyli osoby, która w randze ministra-członka Rady Ministrów odpowiada za sprawy uchodźców i pomoc humanitarną, jest wyraźnym dowodem na to, że nie tylko tego nie lekceważymy, ale chcemy się bardzo poważnie za to zabrać" – zapewniał Morawiecki. Nominacja Beaty Kempy miała zagwarantować, że ludzie uciekający przed wojną i katastrofami humanitarnymi będą otrzymywać pomoc "na miejscu", czyli jak najbliżej miejsca zamieszkania.
Jednak to "poważne zabieranie się" do problemu pomocy humanitarnej trwało tylko dwa lata. W grudniu 2019 roku "Rzeczpospolita" nieoficjalnie poinformowała o tym, że stanowisko znika.
Zbiegło się to z wyborem członkini Solidarnej Polski do Parlamentu Europejskiego, który nastąpił kilka miesięcy wcześniej. – Na ostatnim spotkaniu z minister Beatą Kempą, która opuszczała stanowisko ministra, powiedziano nam, że te kompetencje wrócą do MSZ – komentowała europosłanka Janina Ochojska (KO), wieloletnia szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej.
Po kontroli NIK rząd oficjalnie obwieścił, że likwiduje stanowisko, które nie istniało nawet 3 lat. Coś, co było przedstawiane jako przemyślane przedsięwzięcie, okazało się fuchą skrojoną pod Beatę Kempę – pojawiło się w momencie, gdy potrzebowała zajęcia, i de facto wraz z nią zniknęło.
Formalnie jeszcze przez kilka miesięcy działania Kempy kontynuował jej partyjny kolega, Michał Woś, minister środowiska. O tym, jakie znaczenie tak naprawdę miał minister ds. pomocy humanitarnej świadczy m.in. fakt, że na próżno szukać o tym wzmianki w oficjalnym biogramie Wosia.
Przeczytaj też: Kempa wytacza armaty przeciw Hołowni. "Naraża na szwank stosunki z Watykanem"
Zasługi i plany
Dostępne jest za to sprawozdanie, które w maju 2019 roku, jeszcze przed wyborami do PE, minister Kempa złożyła premierowi Morawieckiemu. W taki sposób pełnomocnicy rządowi co rok rozliczają się z tego, co zrobili w swojej działce, jakie projekty są w toku i na czym polegają trudności. "Jestem ogromnie dumna, że mogłam od początku zbudować fundament pod ten właśnie urząd” – pisała polityczka Solidarnej Polski.Kempa nie tylko nie przewidywała likwidacji swojego stanowiska, ale szła dalej: namawiała do powołania rządowej instytucji, która miałaby się zająć praktycznymi aspektami polskiej pomocy humanitarnej. Aspekt programowy miałby należeć zdaniem pani minister do MSZ.
Ale na tym plany Kempy się nie kończyły. Chciała także, by rząd założył ośrodek naukowy badający wybrane przyczyny prześladowań – wybrane, bo Kempa wskazała tylko przemoc na tle religijnym, narodowościowym czy etnicznym, nie odnosząc się do prześladowań ze względu na płeć, orientację czy tożsamość.
Jak podkreślają kontrolerzy, Kempa jako minister nie przedstawiła planu działań. Pokazała go dopiero pod koniec swojej działalności na tym stanowisku.
Poza tym aż 50 z 52 mln zł na pomoc humanitarną Kempa wydała bez konsultacji z MSZ, choć była do nich zobowiązana. Dodatkowo zamiast urządzać konkursy dla organizacji pozarządowych, gdzie obowiązywałyby obiektywne kryteria, wolała rozdawać pieniądze "ręcznie". A właśnie do tego – rozdzielania środków pomiędzy organizację pozarządowe – ograniczała się według kontrolerów działalność KPRM. Kolejnym problemem za urzędowania Kempy był zdaniem NIK bałagan w papierach – być może właśnie to jest powód, dla którego w 2018 roku urząd Kempy przekazał nieprawdziwe dane o kwocie udzielonej pomocy. Przeszacował ją o 776 tys. zł.
NIK zwrócił także uwagę na to, że choć Beata Kempa wzięła udział w aż 13 z 16 służbowych podróży zagranicznych, to gdy była na miejscu nie nadzorowała udzielania pomocy humanitarnej, co stawia pod znakiem zapytania sens tych wojaży. Podróże byłej minister i pracowników jej departamentu kosztowały podatnika łącznie 667,6 tys. zł.
To nie pierwszy raz, gdy głośno jest o podróżach Beaty Kempy. W 2014 roku, będąc szefową założonego przez siebie zespołu do "walki z ideologią gender" poleciała do Malezji – oficjalnie właśnie na konferencję o zwalczanej przez nią płci społeczno–kulturowej.
Rozliczenia i radość
W rodzinnym Sycowie o zamieszaniu wokół europosłanki w związku z raportem NIK mieszkańcy mówią na dwa sposoby. – Jedni oczekują od niej rozliczenia, przeprosin, z kolei inni cenią sobie jej bezpośredniość i cieszą się, że po prostu jest z powiatu oleśnickiego – relacjonuje dziennikarz Piotr Paszkowski. Podkreśla, że Beata Kempa cieszy się dużym poparciem w regionie.Anonimowa mieszkanka: – Na nią głosuje głównie układ dolnośląski, wielu ludzi z Sycowa się jej wstydzi. Najgorsze jest to, że jak ktoś słyszy, że jesteś stąd, to pierwszym skojarzeniem jest właśnie Beata Kempa. A jakbyście tu przyjechali, porozmawiali z ludźmi, to usłyszelibyście, że wielu ma do niej pretensje. Nie tylko ci, którzy chcieli pomóc dzieciom z Aleppo – konkluduje.
Przeczytaj też:Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl
"Ludzie tego nie rozumieją". Poseł Sośnierz wyjaśnia słowa o zwierzętach, które wywołały szok