Jubileusz. Polityczna powieść Jacka Dubois [ODCINEK 2]

Jacek Dubois
W naTemat publikujemy polityczną powieść Jacka Dubois – "Jubileusz". Oto drugi odcinek.
Jacek Dubois Fot. Maciek Jazwiecki / Agencja Gazeta
– Co on może mieć na Prezesa – mruknął do siebie Premier – co on wie, że Prezes nie może mu nic zrobić choć powinien. Co on ma na Prezesa, że odważa się z nim rozmawiać prawie jak równy z równym. Dla Premiera ten człowiek był fenomenem Gdy mówił oczywiste prawdy w stylu owies to pokarm dla koni, jego zwolennicy bledli z wrażenia i patrzyli na niego z dumą jakby wymyślił formułę żywieniową. Jak można było tego mistrza banału traktować jako eksperta – zastanawiał się. Wiedział jednak, że jego lekceważenie przeciwnika było w istocie przejawem bezradności. Tamten był potęgą, biznesmenem, który zawłaszczył połowę jego państwowych spółek, władcą sądów i panem prokuratury, oraz władcą archiwów przed którymi drżał Prezes, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Premier kilkakrotnie podkreślił jego podobiznę wiedząc, że jest to przeciwnik, którego w tej walce najbardziej się musi obawiać. Na szczęście nie znał słowa strach i nie bał się walki.


Znał swoją wartość wszak już jako dziecko z butelką benzyny rzucał się na czołgi dawnej dyktatury, walczył z nią w podziemiu i w lesie zdobywając swoje partyzanckie szlify. Pokonałem komunę, z nim też sobie poradzę – pomyślał – jestem gotów do konfrontacji.

Premier był przekonany, że dzięki swojej przebiegłości będzie w stanie pokonać ich wszystkich. Jeśli cień prawdy był w głosach, że Prezes następcę pragnie wskazać w dniu swoich urodzin decydującą rozgrywkę powinno się przeprowadzić w tym dniu. Jeśli nawet hipotezy na temat decyzji Prezesa okazałyby się plotką, starania i tak nie poszłyby na marne i owocowałyby każdego następnego dnia. Plan był prosty musiał wymyśleć coś co wprawiłoby Prezesa w zachwyt, przy czym z wieloletnich kontaktów z Prezesem wiedział, że najbardziej zachwyca się on sobą, a zatem trzeba wymyślić coś, co będzie dotyczyło Prezesa bezpośrednio. Musiało to być jednocześnie coś gustownego, bo Prezes nie lubił, gdy w sprawach z nim związanych pojawiała się przesada. Był zasadniczy i na przykład nigdy nie pozwalał nosić się w lektyce. Premier wiedział, że w sprawie wymyślenia czegoś nikomu nie może ufać. Gdyby zaczął pytać innych o radę, natychmiast dowiedzieliby się o tym jego wrogowie. Dlatego myślał w samotności i w końcu wymyślił.

Na pomysł wpadł, gdy przypomniało mu się hasło z odległej epoki: „Tysiąc szkół na tysiąclecie„. Uznał zatem, że i on musi wymyślić coś równie wielkiego. I wymyślił! Tysiąc pomników Prezesa na jego urodziny. Nie mogąc nikomu ufać znalazł artystę, co prawda zagranicą, ale o gorącym patriotycznym sercu, który przygotował mu projekt pomnika. Żadna gigantomania coś prostego naturalnego, Prezes z kotem w pozłacanym brązie o wysokości dwunastu metrów bez cokołu. Wielkość zatem idealna nie narzucająca się, ale przyciągająca wzrok. W największej tajemnicy forma została przywieziona do kraju i umieszczona w państwowych zakładach.

Pozostawał jeszcze problem sfinansowania tej inwestycji i to co innym wydawało się niemożliwe, Premier rozwiązał od razu. Zaproponował wybudowanie nowego międzynarodowego lotniska w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, co zostało przyjęte z entuzjazmem, bo w jego kraju wszystkie pomysły były przyjmowane z entuzjazmem. Plan szybko uchwalono i zarezerwowano na jego realizację pieniądze w budżecie. To za te pieniądze Premier nakupił brązu i zlecił odlew. Nie obawiał się problemów, gdy okaże się, że zamiast lotniska powstało tysiąc Prezesów, bo w kraju nie było nikogo, kto by się odważył zanegować jakiekolwiek wydatki na cele związane z Prezesem. Był przekonany, że przebije wszystkich przeciwników. Sprawdził dokładnie ustawę budżetową i wiedział, że niemożliwe było przemycenie innej inwestycji o takiej skali. Wiedział, że to co zrobią inni nie będzie nawet umywało się do jego dzieła.

Drobna inicjatywa Ministra Sprawiedliwości polegająca na umieszczeniu małego popiersia Prezesa w każdej celi, była niczym w stosunku do tego, co sam zaplanował. Prywatna chałtura Beaty polegająca na wypuszczeniu serii brosz z podobizną Prezesa nie mogła równać się z tym co on wymyśli, a oda na jego cześć którą pisał od kilku tygodni Prezydent mogła co najwyżej wywołać uśpienie słuchaczy, o ile na urodzinach Prezesa Prezydent miałby szansę ją przeczytać.

Pomysł Premiera miał być zupełną niespodzianką. Rano w dniu urodzin tysiąc wynajętych ciężarówek miało o określonej godzinie dowieźć pomniki do tysiąca miast, gdzie zostałyby ustawione na cokołach w ich centralnych punktach. Premier wprawdzie nie miał na to żadnych zezwoleń, ale tym też się nie przejmował. Gdy Prezes już będzie stał to nikt się nie odważy go ruszyć, więc żadne zezwolenia nie będą potrzebne. Zresztą Prezes w odlewie miał być tak ciężki, że gdyby nawet chcieli go ruszyć to i tak nie daliby rady. Premier wiedział, że takiego dzieła nie dokonał nikt na świecie i był z siebie dumny. Wiedział, że nawet gdyby Prezesa zatkało z wrażenia i nie ogłosiłby go swoim następcą w dniu urodzin, akcja tysiąc Prezesów w tysiącu miastach owocowałaby również później. Premier nie mógł się doczekać, kiedy jego wizja zostanie zrealizowana. Dziś miał jednak możliwość poczuć tego przedsmak, rano dzwonił minister przemysłu, że pierwsza część przedsięwzięcia została ukończona i tysiąc pozłacanych Prezesów stało ukrytych w oczekiwaniu na ten szczególny dzień, kiedy zostaną pokazani światu.

Gdy tylko sekretarka zameldowała o przybyciu ministra przemysłu zbiegł na dół, chciał natychmiast jechać obejrzeć gotowe odlewy. To co zobaczył robiło niesamowite wrażenie. Setki złotych wypiętych, umięśnionych piersi Prezesa tłoczyło się w kolejnych rzędach. Mądre, przenikliwe pary oczu w tysiącu egzemplarzy patrzyły przed siebie dostrzegając to co dla innych było niedostrzegalne. Tysiąc kotów Prezesa szczyciło się swoją zadbaną sierścią wyglądając spod prezesowej pachy. Premier przechadzał się pomiędzy rzędami świecących Prezesów i przepełniała go duma, aż do momentu gdy zawrócił i zobaczył lśniący złotem….. goły tyłek Prezesa. Nie jeden, tysiąc nagich, błyszczących złoto pośladków.

– O kurwa! – zaklął Premier i aż usiadł z wrażenia. Przetarł oczy licząc, że to fatamorgana, albo jakieś inne dziwne zjawisko, jednak wzrok go nie mylił, wszędzie zamiast wytwornie skrojonego garnituru lśniły gołe tyłki.

– Co to jest? – wycedził do ministra przemysłu, który mu jednak nie odpowiedział bowiem zemdlał porażony tym widokiem.

– Co to jest? – powtórzył bezwolnie Premier i w końcu zrozumiał. Ktoś przejrzał jego plany, ktoś zdradził. Przyjaciele okazali się niecnymi zdrajcami. Jego plan wyciekł i ktoś postanowił go unicestwić. To był największy sabotaż gospodarczy w historii kraju, ktoś musiał przemodelować formę i teraz zamiast dzieła swojego życia Premier miał tysiąc złotych Prezesów z gołymi tyłkami. I co ja z tym zrobię? – pomyślał przerażony. – Jeżeli to wycieknie do mediów... Nie, nawet nie chciał o tym myśleć, miał tysiąc Prezesów do utylizacji i musiał to zrobić natychmiast.

Czy utylizować, czy naprawiać? Zastanawiał się jeszcze jadąc na posiedzenie Rady Ministrów. Nie mógł podjąć decyzji. Może ubrać pomniki w porcięta, ale które zakłady uszyją mu sześciometrowe spodnie i skąd weźmie na to budżet, może obciąć Prezesa w połowie i wystawić sześciometrowe popiersia, tylko jak to przeciąć i co zrobić potem z odwłokami Prezesa. Może taniej będzie dosztukować coś na zadzie, ale co? Tysiące myśli przychodziło Premierowi do głowy, a on widział beznadziejność całej sytuacji i widmo wstydu, który na niego spadnie, jeśli to, co się stało zostanie ujawnione. Jednak Premier doszedł do tego miejsca, w którym się znalazł nie dlatego, że był miękki i poddawał się trudnościom, tylko dlatego, że mógł podołać wszelkim wyzwaniom. Ja wam jeszcze łobuzy pokażę pomyślał i przygotowywał plan ratunkowy. Ułożył go sobie w głowie w kilku punktach;

Ukryć pomniki przed światem.
Znaleźć zdrajcę i się zemścić.
Przygotować nowy jeszcze wspanialszy prezent dla Prezesa.

Gdy miał gotowy plan odzyskał pewność siebie i na nowo zaczął sprawnie podejmować decyzje. Przede wszystkim całe to badziewie tysiąc sztuk trzeba było natychmiast zezłomować. Gdyby uszył Prezesowi spodnie, ten sam prowokator mógłby kazać je zdjąć. Już wyobrażał sobie te nagłówki w prasie i pytania opozycji zadawane z trybuny sejmowej. Komu i czemu, jakim interesom, miał służyć goły tyłek Prezesa? Nie da się wpuścić w kolejna zasadzkę. Przecięcie Prezesa na pół też nie wchodziło w grę. Dwunastometrowy Prezes to było coś. Jego pół miałoby tylko sześć metrów i nie robiło takiego wrażenia. I jak by to wyglądało Prezes zaczynający się od bioder i jeszcze z tym parszywym kotem pod pachą. To byłaby nie trampolina do sukcesu tylko gwóźdź do trumny. Do pieca z nim. Przez chwilę zastanowił się jak on rozliczy tę kilkumiliardową inwestycję po której nie pozostanie żaden ślad. To jednak nie był wielki problem. Po stopieniu Prezesa odleje się po prostu kilka milionów krzyży z mosiądzu i jako darowiznę dostanie je Ojciec Opiekun. To będzie tak spektakularny i niezbędny dla wiary gest, że nikt nie piśnie choćby słowa krytyki.
Mając najważniejszą sprawę załatwioną Premier mógł przejść do dalszych działań. Pozostawało mu znaleźć zdrajcę i wymyślić nowy podarek dla Prezesa.

Na Radę Ministrów przychodzili wszyscy wrogowie, nawet gdy oficjalnie nie pełnili żadnych upoważniających do tego funkcji. Po prostu pilnowali jeden drugiego i nikt nie odważył by się ich wyrzucić.. I tym razem przybyli wszyscy. Do rozpoczęcia obrad pozostało jeszcze kilka minut. Premier obserwował ich uważnie licząc, że któreś się zdradzi. Przez chwile wydawało mu się, że ma winnego, gdy Beata radośnie poklepała się po pośladkach i dopiero po chwili zorientował się, że to reakcja na opowiedziany przez jednego z ministrów dowcip. Chyba popadam w obłęd westchnął Premier.

To zadanie mogło jednak poczekać kilka dni, zemsta jak wiedział smakowała najlepiej na chłodno, gdy była przemyślana. Miał pewność, że dorwie tego, który to zrobił. Teraz musiał się skupić na rzeczy ważniejszej, na nowym prezencie dla Prezesa.

Tylko skąd weźmie pieniądze? W ciągu najbliższych dni nie będzie posiedzenia sejmu więc nie da się zmienić ustawy budżetowej. Tak na szybko był w stanie zdobyć kilka, co najwyżej kilkanaście milionów, tylko co uda mu się za to przygotować? Miał naprawdę mało czasu. Do tego ograniczeniem był charakter Prezesa. On nie lubił przepychu ani prywaty. Nie zgodziłby się na żadne osobiste prezenty więc obraz Picassa, czy rzeźba Dalego, która w normalnej sytuacji załatwiłaby sprawę nie wchodziła w grę. To musiało być jakieś działanie dla dobra ogółu, bo tylko coś takiego Prezes zaakceptuje. W trzy dni musi wymyślić coś prospołecznego, co pozostawiłoby go na zawsze w pamięci Prezesa. Nic takiego nie przychodziło mu jednak do głowy.

Sala się zapełniła więc poprosił obecnych żeby zajęli miejsca. Ponieważ sprawy kraju były ostatnią rzeczą, która go w obecnej chwili interesowała, poprosił swojego zastępcę o poprowadzenie obrad, a sam próbował skupić się na sprawach ważniejszych. Siłą rzeczy i to spotkanie zdeterminowane było przez zbliżające się urodziny Prezesa. O panującym wirusie nikt nie mówił, bo i tak z braku testów nie było jak sprawdzić, czy ktoś jest chory czy nie. Zrezygnowano zatem z wystąpienia ministra zdrowia, które mogłoby zakłócić miłą atmosferę przed jubileuszem i skupiono się na referacie ministra spraw zagranicznych, który informował jakie międzynarodowe postacie zamierzają przybyć na uroczystości urodzinowe Prezesa. Premier, który tak się cieszył, że będzie się mógł pochwalić pomnikami przed swoimi wschodnimi przyjaciółmi zazgrzytał ze złości zębami. W trakcie, gdy Minister przemawiał, drzwi do sali obrad się otworzyły i do środka wszedł minister inwestycji i rozwoju. Chciał się cichutko zakraść na swoje miejsce nie przeszkadzając nikomu, ale potknął się o własne niezawiązane sznurowadło i chcąc zachować równowagę złapał się bufetu strącając z niego mosiężną salaterkę, która oczywiście narobiła hałasu. Wszyscy odwrócili się w stronę ministra, a przemawiający zamilkł.

– Przepraszam – powiedział cichutko minister przerażony, czy ktoś go za takie przewinienie nie wyrzuci z roboty – przepraszam za spóźnienie i to zdarzenie. Miałem spotkanie z wynalazcą, który wymyślił maszynę do przemieszczania się w czasie. To bardzo pożyteczny wynalazek, dlatego nie chciałem przerywać spotkania – tłumaczył minister, choć nikt go nie słuchał i nie był ciekawy.

– Zmiataj na miejsce i siedź cicho – polecił Wielki Antoni, który był ciekaw jacy goście przylecą i kogo ma sprawdzić czy aby nie szykuje jakiegoś spisku. Minister na paluszkach ruszył na swoje miejsce, a posiedzenie toczyło się dalej. Maszyna do podróży w czasie to byłoby przydatne urządzenie – pomyślał Premier. Musiał tę sprawę zbadać, ale nie chcąc zwracać niczyjej uwagi postanowił zaczekać do końca posiedzenia. Gdy wszyscy wychodzili poprosił by przyprowadzono do niego ministra inwestycji i rozwoju.
– Co to za urządzenie do przenoszenia się w czasie – spytał, udając, że jego zainteresowanie wynika z prostej ciekawości.

– Nie wiem, nie miałem czasu się zorientować – odparł niepewnie minister. – Przyszedł do mnie wynalazca, zasłużony, bo niejedną rzecz już wymyślił i powiedział, że wynalazł urządzenie do przenoszenia się w czasie i że ono działa. Spytał czy Ministerstwo nie chciałoby od niego kupić prototypu. Więc ja go pytam, czy ma zgodę na użytkowanie. No, a on mi mówi, że jeszcze nie, bo to prototyp, więc ja mu mówię, żeby przyszedł do mnie jak będzie miał zgodę, bo przecież nie kupię od niego czegoś do podróży w czasie, co nie ma stosownych zezwoleń. W końcu odpowiadam za państwowe pieniądze.

– Przywieźcie mi tu tego wynalazcę razem z prototypem, tylko raz dwa –polecił Premier.
Gdy rozkaz wykonano Premier musiał zejść na podwórze, bo pojazd do przenoszenia się w czasie był duży i nie zmieściłby się w jego gabinecie. Wraz z maszyną przyprowadzono mężczyznę w okularach w wieku lat powyżej pięćdziesięciu o jasnych nieco siwiejących blond włosach.

– Co to jest? – spytał Premier wskazując na maszynę przypominającą nieco samochód.

– To maszyna do przenoszenia się w czasie. Chce pan kupić?

– Jeszcze nie wiem – odparł Premier nie dając po sobie poznać, jak jest podekscytowany.

– Czy to działa?

– Jak najbardziej – odparł wynalazca – testowałem ją kilkakrotnie – ma zasięg do tysiąca lat wstecz.

– Ha, ha i ja mam panu uwierzyć – zaśmiał się Premier chcąc podpuścić w ten sposób wynalazcę, żeby powiedział mu więcej.

– Jak pan chce, niech pan wierzy, jak nie to nie – wynalazca nie dał się sprowokować.

– Może pan jakoś dowieść, że to działa? – spytał Premier.

– Mogę – potwierdził spokojnie wynalazca, po czym sięgnął do kieszeni – wie pan co to jest – pokazał Premierowi podłużny przedmiot zakończony okrągłą kulą wysadzaną kamieniami szlachetnymi.

– To jest berło – odpowiedział Premier.

– Tak to Berło Bolesława Chrobrego.

– To prawda – potwierdził Premier, który z wykształcenia był historykiem, więc znał się na berłach – Skąd pan je ma?

– Przejechałem się do Bolesława wczoraj i po prostu mu zabrałem – odparł z dumą wynalazca – A wie pan co to jest, pokazał mu kolejny przedmiot.

– Gęsie pióro – odparł Premier.

– Tak pióro Mikołaja Reja, u niego też byłem, sam dał mi to pióro i autograf. Dalej wynalazca sięgał po kolejne przedmioty by dowieść, że odbył różne wyprawy w czasie.

– Jak jest skonstruowana ta maszyna – spytał Premier – gdy uznał, że wynalazca mówi prawdę.

– Nie mogę panu powiedzieć. Nie mam na nią jeszcze patentu, więc nie zdradzę nikomu mojej tajemnicy.

– Daję panu najszczersze słowo honoru, że nikomu nie pisnę słówka – zapewnił go Premier.

Wynalazca roześmiał się patrząc Premierowi w oczy – Przecież wszyscy wiedzą, że jest pan urodzonym kłamcą.

Premier musiał przyznać mu racje, bo wiedział, że tak jest, ale przynajmniej próbował.

Zresztą obojętne mu było jak ta maszyna jest zbudowana. Wystarczyło wiedzieć, jak ona działa i oto spytał wynalazcę.

– Trzeba się rozpędzić i wpaść w spiralę czasu – tłumaczył wynalazca – w spirali czasu wehikuł się dematerializuje i materializuje po przybyciu na miejsce, wraca się w ten sam sposób.

– A skąd się wie jak daleko cofniemy się w czasie – dopytywał się Premier.

– Trzeba po prostu datę i miejsce ustawić w GPS-ie, o tutaj – pokazał mu wynalazca.

– Za ile ją pan sprzeda? – postanowił dobić targu Premier.

– Dziesięć milionów – zaproponował nieśmiało wynalazca.

– Dam nawet dwadzieścia – ale jak popracuje pan przy tej maszynie jeszcze przez trzy dni. Ma działać idealnie.

Wynalazca skinął głową i mężczyźni dla dobicia targu podali sobie ręce.

– A, jeszcze jedno – powiedział Premier – na fakturze wpisze mi pan, że to przedmiot kultu, łatwiej będzie mi wrzucić w koszty kancelarii.

Minister Sprawiedliwości siedział w swoim gabinecie i słuchał sprawozdania z całodziennych podsłuchów. Minister lubił wiedzieć co się dzieje w państwie, o którego sprawiedliwość ma dbać, kazał zatem podsłuchiwać wszystkich, którzy temu państwu służyli żeby mieć całkowitą pewność, że dba w sposób prawidłowy. Podsłuchy były bardzo ważnym elementem sprawowanego przez niego urzędu, zatem czynności tej poświęcał przynajmniej godzinę dziennie. Gdy wysłuchał sprawozdania z rozmowy przeprowadzonej przez ministra rozwoju i inwestycji, intuicja powiedziała mu, że powinien się tym zainteresować.

– Co on powiedział, żonie? Powtórzcie – poprosił urzędnika składającego mu sprawozdanie.

– Powiedział – urzędnik spojrzał do protokołu – że był u Premiera z jednym wynalazcą i przywieźli mu maszynę do przenoszenia się w czasie. Premiera bardzo zainteresowało to urządzenie. Ministra wyrzucił, a maszynę do przenoszeni się w czasie zostawił.
Minister Sprawiedliwości potrzebował chwili żeby ochłonąć i przeanalizować zdobyte informacje. Dobrze wiedział, że Premier ma kłopoty. Wiedział, że szykował akcję z pomnikami, bo przecież osobiście pokrzyżował mu plany. Żałował tylko, że Premierowi udało się zapobiec nieszczęściu, a już oczami wyobraźni widział jak Prezes z gołym tyłkiem stoi w tysiącu miast, a Premier go zapewnia, że to jego robota. Na samą myśl o tym Minister wybuchnął szczerym śmiechem. Niestety jego fortel nie do końca się udał. Zdawał sobie sprawę, że teraz po przetopieniu Prezesów, Premier jest w kłopocie i będzie szukał alternatywnego rozwiązania na prezent urodzinowy. Ta maszyna mogła mu w tym pomóc. Zastanawiał się do czego Premier zamierza użyć urządzenia. Może zamierzał przenieść Prezesa w czas bitwy pod Grunwaldem, by to on zapewnił zwycięstwo polskiego oręża? A może Prezes miał przyjąć Hołd Pruski? Cokolwiek to było, wydawało się bardzo niebezpieczne dla pozycji Ministra. Postanowił natychmiast interweniować nie tylko udaremniając plany Premiera, ale również przejmując urządzenie, żeby sam mógł je wykorzystać.

– Gdzie jest ta maszyna?

– Na dziedzińcu Kancelarii Premiera – odparł urzędnik.

– Dawaj mi tu zaraz szefa służb specjalnych.

Po piętnastu minutach szef był w gabinecie ministra. Obaj mężczyźni znali się od lat, a szef służb wolał, żeby następcą Prezesa został Minister, a nie Premier.

Zgodność interesów sprawiała, że mężczyźni nie musieli tłumaczyć sobie rzeczy oczywistych i mogli od razu przejść do rzeczy.

– Muszę to natychmiast mieć – powiedział Minister, gdy krótko wprowadził szefa służb w sytuację.

– Na jutro? – spytał szef służb.

– Najdalej za dwie godziny.

Szef kiwnął głową na znak, że da się zrobić.

– I dobrze byłoby, żeby to wyglądało na robotę Rosjan – poprosił minister.

Godzinę później przy bramie budynku Prezesa Rady Ministrów wybuchły granaty ogłuszające i na dziedziniec wpadła uzbrojona po zęby grupa mężczyzn porozumiewających się po rosyjsku. Dwaj z nich wskoczyli do zaparkowanego na parkingu samochodu i odjechali z piskiem opon.

Zdarzenie powyższe Premier oglądał na monitorze w swojej tajnej siedzibie. Z dumą spojrzał na wehikuł do przenoszenia się w czasie, który udało mu się szczęśliwie przetransportować w obawie przed wrogą akcją. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl o tym jak ludzie Ministra będą próbowali przenieść się w czasie pozostawionym przez niego samochodem. Teraz na pierwszy plan wysuwało się zorganizowanie prezentu dla Prezesa. Dwaj tajni agenci, którzy podjęli się tej misji mieli za chwile przybyć.

Edward i Rober byli ludźmi religijnymi dlatego postanowili wyspowiadać się przed misją zajdą. Jako pierwszy do konfesjonału wszedł Edward, Robert spokojnie czekał na swoją kolejkę.

– Mów bracie co ci leży na sercu – poprosił ksiądz Andrzej.

Edward opowiedział księdzu, że co prawda niedawno był u spowiedzi i wszystkie grzechy wyznał, ale w związku z tym, że się udaje na misję chciałby jeszcze raz wyspowiadać.

– Na jaką misję? – zainteresował się ksiądz Andrzej

Edward nie znał jeszcze szczegółów, miał je poznać na odprawie. Ale to była spowiedź, więc zdał relację spowiednikowi ze wszystkiego co wiedział. O tym, że to tajna misja dla Premiera, że maja się przenieść w czasie i że chodzi o to, żeby w przeszłości zorganizować coś bardzo ważnego dla samego pana Prezesa. Ksiądz Andrzej słuchał z niezmierną powagą po czym, jak to przy spowiedzi, zaczął zadawać szereg pytań dodatkowych. Co to za pojazd do przenoszenia się w czasie? Skąd się wziął i gdzie jest teraz trzymany? Niestety na żadne z tych pytań Edward nie potrafił udzielić odpowiedzi. Ksiądz Andrzej westchnął okazując w ten sposób swoje niezadowolenie, po czym nakazał agentowi, aby na niego poczekał wyszedł z konfesjonału i udał się do zakrystii.

Przeczytaj pozostałe części:

odcinek 1
odcinek 3
odcinek 4