Jubileusz. Polityczna powieść Jacka Dubois [ODCINEK 3]

Jacek Dubois
W naTemat publikujemy polityczną powieść Jacka Dubois – "Jubileusz". Oto trzeci odcinek.
Jacek Dubois Fot. Maciek Jazwiecki / Agencja Gazeta
Na miejscu jeszcze raz zajrzał do przesłanej z centrali instrukcji i uznał, że w tej sprawie powinien skorzystać z gorącej linii. Gorąca linia była bezpośrednim połączeniem pomiędzy każdą parafią w kraju, a sztabem wywiadowczym działającym bezpośrednio przy boku Ojca Opiekuna. Całość przedsięwzięcia udało się sfinansować ze sprzedaży łupieżu pochodzącego wprost z Prezesa. W ramach programu wywiadowczego księża mieli pisać raporty z odbytych spowiedzi i przesyłać je do centrali, gdzie były one poddane szczegółowej analizie. Jeśli pozyskiwali jakieś wyjątkowe informacje powinni, korzystając z gorącej linii bezzwłocznie skontaktować się z centralą. W ostatnim biuletynie podano, że do zagadnień objętych programem specjalnym należą wszystkie informacje dotyczące obchodów urodzin Prezesa. Dlatego ksiądz Andrzej zdecydował się zawiesić spowiedź. Podniósł słuchawkę po czym szybko zreferował wszystko czego się dowiedział.


Analityk po drugiej stronie był porażony tym co usłyszał i zdecydował, że musi o tym powiadomić bezzwłocznie Ojca Opiekuna. Po chwili ksiądz Andrzej usłyszał głos Ojca, który zażądał, żeby jeszcze raz przekazał mu wszystkie pozyskane informacje. Ksiądz Andrzej przykląkł i pełen przejęcia zaczął opowiadać o wiernym, który jest agentem jakiejś tajnej służby, tak tajnej, że nawet w czasie spowiedzi nie może powiedzieć co to za służba. Powiedział natomiast, że została mu zlecona misja, którą ma wykonać dla samego Premiera, polegająca na odbyciu podróży w czasie. Nie zna jeszcze celu tej misji, ale wie, że związana jest ona ze zbliżającymi się urodzinami Prezesa. Ksiądz dodał na koniec, że ten agent trochę się niepokoi, bo wehikuł nie ma atestów, nie wiadomo więc, czy dotrze do celu, a tym bardziej czy wróci. Ksiądz Andrzej dodał, że próbował się dowiedzieć, gdzie jest ten pojazd, ale wierny nie chciał niczego więcej powiedzieć.

Ojciec Opiekun analizował każde słowo usłyszane od spowiednika. Informację, że Premier wszedł w posiadanie maszyny do przenoszenia się w czasie usłyszał już z drugiego źródła. Wcześniej, także od spowiednika, dowiedział się, że Minister Sprawiedliwości próbował odbić z kancelarii Premiera wehikuł, ale akcja nie zakończyła się sukcesem. Musiał więc zakładać, że celem Premiera jest dokonanie takich zmian w przeszłości, które miałyby wywołać wielkie zadowolenie Prezesa w dniu jego urodzin.

Przez głowę Ojca Opiekuna przelatywały różne scenariusze. Pierwszy, że Premier chciał zrobić prezent Prezesowi pozbawiając go najbardziej znienawidzonych wrogów. Czyżby zatem chodziło o to, żeby wysłać gdzieś na historyczne bezdroża Donalda? Ojciec Opiekun nie miałby nic przeciw temu. Jednak do głowy przychodziły mu i inne scenariusze. A co, jeśli oni chcą coś zmienić w historii. Wyobraźnia podsunęła mu taką oto dramatyczną wizję. Odbywa się sobór, na którym Prezes zostaje wybrany papieżem, w ten sposób skupia całość władzy świeckiej i duchownej. Staje się najpotężniejszym człowiekiem na ziemi, jest niezniszczalny. To by zaś oznaczało, że na swoje urodziny nie zrzekłby się sprawowanej przez siebie funkcji, a wówczas Ojciec Opiekun nie zostałby jego następcą.

Ojciec Opiekun zaklął szpetnie i szybko zaczął wydawać polecenia mające na celu niedopuszczenie do przeprowadzenia tej misji. Ojciec Andrzej ze skupieniem wysłuchał instrukcji po czym wrócił do konfesjonału. Zanim podjął się zleconych mu zadań wdał się w serdeczną rozmowę w Edwardem starając się uśpić jego czujność. Następnie zainteresowany zapytał jaką obecnie bronią posługują się służby specjalne, po czym poprosił o pokazanie mu pistoletu. Już na koniec rozmowy zaproponował agentowi świętą tabletkę na wzmocnienie, którą zaprzyjaźniony ksiądz przywiózł mu z Lourdes. Gdy Edward żegnał się po spowiedzi sądząc, że tym razem udało mu się wyjść bez pokuty, ksiądz przypomniał sobie o swoich obowiązkach. W ramach pokuty musisz synu kupić pięć ampułek z plamami Prezesa. Edward westchnął ciężko i wyjął z portfela pięćset złotych.

– Z szczawiową może być – spytał ksiądz, grzebiąc w pudełku z ampułkami

– Ze szczawiową już mam chyba z dziesięć, nie ma ksiądz jakiejś innej.

– O mam zupełną nowość, mielone prosto z obiadu u prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Edward poczekał na swojego partnera, który także chciał się wyspowiadać, po czym udali się do tajnej siedziby Premiera. W trakcie odprawy agenci poznali szczegóły powierzonej im misji oraz nauczyli się obsługi maszyny do przenoszenia się w czasie. Start misji wyznaczono na godzinę ósmą rano następnego dnia.

Punktualnie o ósmej agenci Edward i Roman zajęli miejsca w maszynie. Edward wprowadził do GPS-u dane miejsca, do którego mieli dotrzeć: Warszawa dnia 14 sierpnia 1980 roku, rano. Gdy silnik wehikułu się rozgrzewał szybko przepowiedzieli sobie szczegóły zadania: udajemy się do domu, gdzie przebywa cel, przerzucamy go do Gdańska pod stocznię, eliminujemy Lecha, który chce wejść na teren stoczni, wprowadzamy do środka cel stawiamy na czele protestu robimy zdjęcia i ewakuujemy się. Obaj oficerowie z pamięci odtworzyli szczegóły zadania. Silniki wehikułu do przenoszenia się w czasie były już rozgrzane. Edward siedzący za sterami pojazdu wcisnął gaz do dechy, wehikuł rozpędził się po czym osiągnąwszy stosowną szybkość zdematerializował się, a po przebyciu stosownej odległości w czasie zmniejszył szybkość i na nowo się zmaterializował. Wylądowali na pustym wiślanym brzegu. Edward rozejrzał się w koło badając topografię miejsca po czym wjechał pojazdem w rozłożyste krzaki.

– Maskujemy pojazd – rzucił do Roberta, po czym wyjął z bagażnika wielką czerwona płachtę z materiału. Robert przeczytał duży napis z białych liter „Młodzież z partią”.

– Skąd to masz? – spytał zdziwiony.

– Premier trzymał ten transparent w magazynie, bo umówiony był z młodzieżą i zamierzał go wywiesić, żeby nie było wątpliwości, że mają być z nim.

– I co mamy z tym zrobić? – dopytywał się Robert.

– Zawiesimy go na krzakach. – wyjaśnił Edward – Ci ówcześni ludzie tak nienawidzą wszystkiego co jest związane z partią, że jak zobaczą napis to nawet się nie zbliżą.

– To tu jest tak jak u nas – ocenił Robert.

– Na to wychodzi.

Mężczyźni szybko zamaskowali samochód i ruszyli w drogę. Udało im się przejść niewiele ponad trzysta metrów gdy podeszło do nich dwóch mężczyzn w cywilu, którzy wyjęli z kieszeni marynarki legitymacje w twardych oprawach.

– Urząd Bezpieczeństwa, dokumenty.

Robert z Edwardem przystąpili do realizacji scenariusza zaplanowanego na taką okazje. Robert uderzył w szyję pierwszego z nich pozbawiając go tchu, Edward zaś ciosem w podbródek pozbawił drugiego przytomności. Uśpili ich chloroformem po czym przykuli kajdankami do pobliskiego drzewa. Mieli nadzieję, że w ciągu najbliższych godzin nikt ich nie znajdzie. Po dwudziestu minutach marszu znaleźli się na Żoliborzu. Nie musieli korzystać z mapy, choć Warszawa sprzed czterdziestu lat wyglądała zupełnie inaczej, bez trudu znaleźli drogę. Dom Prezesa był bowiem obowiązkowym punktem zwiedzania miasta dla każdej wycieczki szkolnej.

– Jak my mu wytłumaczymy, że ma jechać z nami do Gdańska – zastanawiał się Robert.

– Tego się nie da wytłumaczyć – ocenił Edward – w nic co mu powiemy nie uwierzy, lepiej dać mu w łeb zapakować w dywan i przetransportować do wehikułu.

– A jak nas zapamięta i po powrocie będzie chciał się zemścić – zastanawiał się Robert.

– Na wszelki wypadek włóżmy maski – zdecydował Edward.

Założyli zatem na twarze kominiarki podeszli do drzwi bliźniaka i nacisnęli dzwonek. Niestety nikt nie otwierał.

– I co robimy – spytał Robert.

– Czekamy, może niedługo wróci. Odejdźmy tylko sprzed drzwi, żeby sąsiedzi nie pomyśleli, że to włamanie.

– Cofnęli się kilka kroków i wtedy spostrzegli w oknie twarz młodego mężczyzny przyglądającego się im zza firanki.

– A jednak gagatek jest w domu, wracamy – zdecydował Edward.

Widząc, że wracają mężczyzna ukrył się za firanką. Edward położył rękę na dzwonku. Przestał dzwonić dopiero, gdy zza drzwi usłyszeli pytanie.

– Kim panowie są?

– Z gazowni – odpowiedział Robert – poprawiając na twarzy maskę.

– Proszę przyjść jutro, nikogo nie ma w domu – odparł mężczyzna.

– Pan jest – przypomniał mu Edward.

– Ale nie ma rodziców, a mama zakazała mi wpuszczać kogokolwiek pod jej nieobecność – proszę przyjść jak ona będzie.

– Dość tego, wchodzimy – zdecydował Edward sięgnął do kombinezonu i wyjął wytrych.

Otwarcie dość prostego zamka zajęło mu kilkanaście sekund. W holu nie było widać nikogo. Mężczyzna się ukrył. Zaczęli przeczesywać dom dokładnie metr po metrze, znaleźli go po kwadransie, leżał ukryty w łóżku w skrzyni na pościel.

– Dawaj bierzemy go – zdecydował Edward i złapał mężczyznę za nogę. Ciągnął i ciągnął, mężczyzna prosił, żeby mu nic nie robić, a Edward sapał coraz bardziej, ale nie mógł go wyciągnąć – zaklinował się – ocenił w końcu – spróbujmy z drugiej strony. Złapali mężczyznę za ręce i zaczęli ciągnąć. W końcu się trochę poluzował i posunął do przodu. Nieoczekiwanie Edward go puścił.

– Co się stało? – spytał zdziwiony Robert.

– Mam jakąś rewolucje w brzuchu musze do toalety.

– Zwariowałeś? Teraz – próbował go powstrzymać Robert.

– Naprawdę muszę – Edward rzucił się do toalety pozostawiając Roberta samego z mężczyzną.

Wrócił po dziesięciu minutach. Mimo wysiłków Roberta sytuacja nie uległa zmianie, mężczyzna nadal tkwił zaklinowany w skrzyni.

– Już mi lepiej. Wyciągajmy go – Edward złapał mężczyznę za ręce. Pociągnęli, a wtedy Robert zaklął.

– Co się stało? – spytał Edward – teraz ja muszę do toalety.

– To ten ksiądz. Musiał nam dać coś na przeczyszczenie – stwierdził Edward, lecz Rober już go nie słyszał. Wrócił nieco spokojniejszy po dziesięciu minutach. Wymienili się z Edwardem, którego ponownie przycisnęło. Gdy Edward powrócił usłyszeli walenie do drzwi.

– Leż tu cicho i się nie ruszaj – Robert polecił mężczyźnie.

Podeszli do okna, przez które dojrzeli kilku mężczyzn stojących na zewnątrz. Jeden z nich walił pięścią w drzwi.

– Otwierać Służba Bezpieczeństwa. Otwierać, bo wyważymy drzwi.

Agenci spojrzeli po sobie.

– Co robimy? – spytał Robert wyższego stopniem Edwarda.

– Nie mamy wyjścia zdejmujemy ich – zdecydował Edward.

– Ale ja muszę do toalety – jęknął Rober i wybiegł

Edward wyjął z kabury pistolet i trzymając go w dłoni przypatrywał się mężczyznom stojącym na zewnątrz.

– Jestem już mi lepiej – zameldował Robert,

– Ty strzelasz do tych trzech po lewej, ja do trzech po prawej.
Wymierzyli broń, nacisnęli spusty i usłyszeli odgłos iglicy uderzającej w pustą przestrzeń.

– Co jest – Edward sprawdził broń i stwierdził, że magazynek z nabojami był pusty – to ten pieprzony klecha, musiał mi wyjąć naboje, gdy oglądał broń.

– Moją też postanowił obejrzeć – potwierdził przypuszczenie kolegi Robert. Jego magazynek też był pusty.

– Zmywamy się stąd – wydał rozkaz Edward.

– A zadanie – przypomniał mu Robert.

– Niewykonalne, to będzie cud, jeśli uda nam się uda wrócić. Przebijamy się do pojazdu – Mężczyźni podbiegli do tylnego okna i wyskoczyli.

Po kwadrancie szaleńczego biegu dotarli do samochodu i po nastawieniu GPS wyruszyli w podróż powrotną. Zmaterializowali się ponownie w centrum Warszawy i pojechali do kościoła.

Ksiądz Andrzej był w konfesjonale i przyjmował od wiernej trzysta złotych za trzy ampułki za plamy po brukselce. Na widok mężczyzn próbował uciec z konfesjonału. Nie zdążył, Edward szarpnął go za sutannę przewracając na podłogę po czym posypał się na niego grad uderzeń. Gdy ksiądz odzyskał przytomność spróbował się podnieść, ale nie miał na to dość siły. Doczołgał się do zakrystii i podniósł słuchawkę telefonu.

– Melduje, że agenci nie wykonali zadania – wyszeptał po czym stracił przytomność.

Kościelny który słyszał rozmowę w zakrystii, był członkiem legionów odnowy organizowanych przez Wielkiego Antoniego. Połączył się ze swoim dowódcą, któremu przekazał najnowsze wiadomości. Treść ich rozmowy była podsłuchiwana przez służby, które przekazały tę wiadomość Ministrowi Sprawiedliwości. Ten meldunek przechwycony został z kolei przez wojskowe służby informacyjne, które przekazały wiadomość bezpośrednio wodzowi naczelnemu, czyli Prezydentowi. W kraju rozdzwoniły się telefony.

– Na wszelki wypadek, jeśli mieliby nas zlikwidować chciałbym się wyspowiadać – stwierdził Rober po wyjściu ze świątyni.

– Jedźmy do innego kościoła – zdecydował Edward.

Młody ksiądz przyjął spowiedź obu mężczyzn i to co usłyszał naprawdę nim wstrząsnęło. Gdy wyszli miał wielki dylemat. Długo się modlił, aż w końcu podjął decyzję. Wyciągnął telefon i wybrał połączenie.

– Mamuśka – rozpoczął rozmowę ksiądz – mam informację, ze spowiedzi. Nie, nie meldowałem Ojcu Opiekunowi.

Po rozmowie z synem Beata poprawiła broszkę przy różowej garsonce. Musiała zebrać myśli przed decydującą rozgrywką, która zbliżała się wielkimi krokami.

Dwaj agenci udali się do tajnego centrum dowodzenia Premiera, gdzie ku największemu ich zadowoleniu po złożeniu meldunku nie zostali zlikwidowani. Premier rzucił wprawdzie kilka uwag o kretynach, którzy się spowiadają przed misją, ale na tym się skończyło. Premier był znany jako człowiek czynu, zatem nie załamywał rąk lecz przystąpił do działania.

– W pierwszej kolejności musimy zneutralizować Ojca Opiekuna. Plan jest taki – pewnym i zdecydowanym głosem zaczął wydawać polecenia – przenosicie się do jego miasta, rok 1991. Traficie na inaugurację radia, wiecie którego. Podkładacie ogień pod rozgłośnię i zostawiacie ślady, że to sprawka Ojca Opiekuna. Na pewno było ubezpieczenie i Ojciec wystąpi o odszkodowanie. Wtedy policja znajdzie dowody na jego udział, zatem mamy jedną sprawę o podpalenie, a drugą o oszustwo ubezpieczeniowe – wyliczał Premier, jego wsadzają, ubezpieczenie się nie należy, bo to nie pożar tylko podpalenie, radio bankrutuje. No i dziś nie ma Ojca Opiekuna. Mamy problem z głowy.

– Tak jest – potwierdzili rozkaz agenci i wyruszyli by wykonać zadanie jednak nie było im dane go wykonać, bo drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się i pojawił się w nich Ojciec Opiekun we własnej osobie.

Premier na jego widok przeżegnał się odruchowo, zaś ojciec pewnym ruchem odepchnął sekretarza, który próbował go powstrzymać tłumacząc, że Premier ma bardzo ważne spotkanie na najwyższym szczeblu, i wszedł do środka.

– Jakże miło Ojca Opiekuna widzieć – Premier przerwał żegnanie się i ruszył naprzeciw gościa, uklęknął przed Ojcem i cmoknął go w pierścień.

– Grzeczny Premier – wyraził swoje zadowolenie Ojciec Opiekun głaszcząc Premiera po głowie.

– Co ojca sprowadza? – spytał Premier Próbując wstać, jednak Ojciec Opiekun przycisnął jego ramię dając do zrozumienia Premierowi, że w czasie rozmowy oczekuje od niego pozycji klęczącej. Chcąc nie chcąc Premier pozostał zatem tam, gdzie był.

– Słyszałem, że pan Premier organizuje różne interesujące podróże.

– O tak, niebawem wybieram się z rządową wizytą do Tajlandii.

– Oj, niegrzeczny Premier – skarcił go Ojciec Opiekun – niepoważnie traktuje swoich gości.

– Ależ traktuję jak najbardziej poważnie – próbował protestować Premier.

– Posłuchaj w konia to możesz robić tego swojego kolegę Ministra Sprawiedliwości, a nie mnie – przerwał mu Ojciec Opiekun tym razem pewnym i nie znoszącym sprzeciwu tonem.

– Nawet bym nie śmiał – próbował protestować Premier, jednak Ojciec Opiekun zdecydowanym ruchem ręki dał znak Premierowi, żeby się zamknął.

– Teraz ja mówię, a ty słuchasz – poinformował Premiera, gdy w sali konferencyjnej zapadła cisza – wiem, że masz pojazd do poruszania się w czasie, a ja go potrzebuje. Poproszę o kluczyki.

– To mój samochód. Zapłaciłem za niego gotówką i nikomu go nie dam.

– Ok, w takim razie kupię go od ciebie, ile chcesz – Ojciec Opiekun skinął w kierunku drzwi i do sali weszło pięciu kleryków, z których każdy niósł po dwie walizeczki.

– W każdej jest po dziesięć milionów złotych, co razem daje sto milionów złotych – poinformował Premiera Ojciec Opiekun – dajesz kluczyki i to wszystko jest twoje.

– Nie jest na sprzedaż – odpowiedział hardo Premier.

– Nie chcesz po dobroci to spróbujemy siłą – zdecydował Ojciec Opiekun.

– I co mi zrobisz napuścisz na mnie Gwardię Szwajcarską – spytał Premier podnosząc się z kolan.

– Nie, nałożę na ciebie ekskomunikę – zaripostował Ojciec Opiekun.

Premier zachwiał się pod tak silnym ciosem, stracił dotychczasowa pewność siebie i opadł na kolana.

– Dobrze negocjujmy – zdecydował.

– Grzeczny Premier – ojciec pogłaskał go ponownie po głowie,

– Po co ojcu ten wehikuł – spytał Premier.

– Na ostatnim soborze biskupi podjęli nieco błędną decyzję, chciałbym ją zmienić.

– Ojciec chce wpłynąć na zmianę papieża? – spytał zdumiony Premier.

– Nie chcę wpływać, chce nim po prostu zostać – odparł Ojciec Opiekun patrząc Premierowi prosto w oczy.

Premier przez chwile analizował to co usłyszał i nagle zdał sobie sprawę, że takie rozwiązanie mogłoby być dla niego korzystne. Gdyby Ojciec Opiekun został papieżem to nie interesowałaby go już funkcja Prezesa. O jednego konkurenta mniej. Co więcej mając takiego silnego protektora jak papież, to Premier byłby naturalnym kandydatem do objęcia schedy po Prezesie.

– Proponuję, że wypożyczę ojcu wehikuł w zamian za poparcie.

– Masz je synu, poproszę kluczyki.

– Nie powiedziałem, że dam ojcu samochód, tylko udostępnię. Pojedzie ojciec z moim kierowcą.

– Mam własnych kierowców. Oni mnie zawiozą – odparł Ojciec Opiekun.

– Mój człowiek prowadzi, pana kierowca jedzie z nim – zaproponował kompromisowe rozwiązanie Premier.

Ojciec Opiekun przez chwilę rozważał tę propozycję po czym wyciągnął do Premiera rękę na znak, że porozumienie zostało zawarte – No to do wozu – rozkazał Ojciec Opiekun.

– Do wozu – potwierdził Premier

Nim jednak mężczyźni ruszyli, drzwi do sali otworzyły się i do środka wleciał popchnięty sekretarz, który zdążył tylko wyrzucić z siebie – pan Premier jest zajęty.

Do salonu wkroczyła kobieta w obcisłej szafirowej garsonce i czerwonych szpilkach. Obaj mężczyźni wpatrywali się w Beatę.

– Mam nadzieje, że nie spóźniłam się wycieczkę, zabiorą mnie panowie –spytała uśmiechając się do nich kokieteryjnie.

– Wycieczkę – zrobił zdziwioną minę Premier – nic o tym nie wiem.

– Ty nigdy nic nie wiesz Pinokio – rzuciła w jego stronę Beata.

– Za zimno na wycieczki – wtrącił się Ojciec Opiekun, pogoda nie sprzyja wracaj Beata do domu.

– Nie sprzyja? – spytała z przekąsem Beata – A ja słyszałam, że jedziecie na wycieczkę.

– Ktoś Cię źle poinformował – odparł Premier, wracaj do domu obiad gotować.

– Oj, chyba będę musiała do pana Prezesa zadzwonić, skoro wy ze mną nie chcecie gadać, i porozmawiać z nim o tym samochodzie – Beata prowokująco patrzyła na obu mężczyzn.

– Do Prezesa to nie – stwierdził sceptycznie Premier.

– Tak, do Prezesa raczej nie – potwierdził stanowisko Premiera Ojciec Opiekun.

Premier szybko przeanalizował sytuacją i doszedł do wniosku, że można ją wykorzystać. Jeśli miał zawieźć ojca dyrektora na sobór to Beatę, też mógłby podrzucić na jakieś wybory. Podwójny zysk, po pierwsze o kolejnego kandydata do schedy po Premierze mniej, a po drugie dobrze by mieć Beatę w przyszłości na jakimś międzynarodowym stanowisku. Tylko co by tu zaproponować. Premier się zadumał, myślał i myślał i nagle coś mu przyszło do głowy.

– Beata zostaniesz szefową międzynarodowego koła gospodyń wiejskich.

Gdy tym razem cała trójka uścisnęła sobie ręce na znak zgody i miała ruszyć do wehikułu. Drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się z łoskotem i do środka, przesuwając sekretarza, który chciał mu zablokować wejście, wszedł mężczyzna o czerwonej twarzy. Wszyscy spojrzeli na niego, a on stanąwszy na środku sali przemówił.

– Obywatele i obywatelki, mężczyźni i kobiety, rodacy i cudzoziemcy, młodzi i starzy, chudzi i grubi…

Premier spojrzał na zegarek, była już piętnasta, a gdyby dać Prezydentowi swobodę wypowiedzi jego wystąpienie mogło by zająć kilka najbliższych godzin. Dlatego wpadł przemawiającemu w słowo.

– Wiesz stary dziś jesteśmy trochę zajęci, wpadnij za dwa dni to sobie spokojnie pogadamy.

– A mogę opowiedzieć dowcip? – spytał Prezydent.

– Nie – przerwał mu ostro Ojciec Opiekun – idź proszę do kościoła tu masz talon na plamy po tuńczyku, to nowość i pomódl się, my tu mamy sprawę do załatwienia.

– A sprawę – Prezydent sprawiał wrażenie jakby przypomniał sobie po co właściwie przyszedł – no właśnie ja w sprawie tej sprawy. Podobno jedziemy na wycieczkę?

– Jaką wycieczkę? – spytała pozostała trójka ze zdziwieniem.

– No, jakimś wehikułem.

– Dobra bierzemy cię ze sobą zdecydował Premier nie uzgadniając tego z pozostałymi, bowiem uznał, że całą sytuacje będzie mógł obrócić na swoją korzyść, pozbywając się kolejnego kandydata do schedy po Premierze.

– A dokąd pojedziemy? – spytał uśmiechając się Prezydent.

Premier podszedł do niego i objął go mocno ramieniem. Człowieku mam dla ciebie fantastyczną propozycję, Wszyscy wiemy, że lubisz jeździć na nartach.

– Uwielbiam, w młodości chciałem być taki jak Franc Klamer.

– Tylko jak zwykle ci nie wyszło – wtrąciła się Beata.

– Więc jeśli się zgodzisz – kontynuował Premier – mam ci do zaoferowania, no nie człowieku, nie zgadniesz, nie domyślisz. Zostaniesz szefem Światowej Federacji Narciarskiej.

Podziękowaniom Prezydenta nie byłoby końca, gdyby drzwi do sali konferencyjnej nie otworzyły się i nie pojawił się w nich Minister Sprawiedliwości. Sekretarz Premiera nie protestował na jego widok, bo był już skuty. Wszyscy obecni z szacunkiem cofnęli się robiąc miejsce Ministrowi.

– Słyszałem, że państwo zamierzają się wybrać na jakąś wycieczkę. Beze mnie?

– Obecni spuścili wzrok i cofnęli się jeszcze bardziej jakby chcieli stać się niewidzialni.

– W końcu Beata zdecydowała się zabrać głos – weź mu coś powiedz poprosiła Premiera – przecież to ty jesteś Premierem.

Na dźwięk jej słów Premier przypomniał sobie, że jest przecież przełożonym Ministra. Postanowił zatem podejść do sprawy bardzo formalnie.

– Panie Ministrze, to jest prywatne spotkanie, na które pan nie był zaproszony, Proszę wracać do Ministerstwa wezwę pana w stosownym czasie.

Minister spojrzał na Premiera z nieukrywaną pogardą.

– Chcesz mnie wyrzucić z wycieczki, wiesz co ty mi możesz? Ty to mnie możesz poprosić co najwyżej, żebym ja przymknął oczy na twoje machlojki. Dobrze wiesz, że ja wiem lepiej niż ty, skąd się wziął twój majątek, więc ty mi tu nie podskakuj, jak nie chcesz skończyć tam skąd już się nie wychodzi.

– Dobrze wiesz, że pan Prezes o wszystkim wie i on to zaakceptował –odparował Premier – a jeśli on to zaakceptował, to ja to mam legalnie i dla ciebie jestem nietykalny. Ty lepiej żony pilnuj, a nie moich interesów. A teraz do domu marsz i nie szwendaj mi się tutaj, bo nikomu potrzebny tu nie jesteś.

Pozostała trójka wpatrywała się w kłócących się mężczyzn i widzowie szybko uświadomili sobie, że tych dwóch razem na wycieczkę się nie zabierze. Ojciec Opiekun postanowił pomóc kłócącym się w załatwieniu sprawy.

– A Boziewicza czytaliście?

Mężczyźni pokręcili głowami.

– Bo wy zwykłe chamy jesteście, a nie gentelmani. Jak nie możecie się dogadać, powinniście stanąć naprzeciw siebie na ubitej ziemi.

– Dobry pomysł – przyznał Premier – chodź na dwór – zwrócił się do przeciwnika.

– Ubita ziemia to taka przenośnia – możecie lać się tutaj – doradził Ojciec Opiekun.

– Zgoda, to solówka – zapalił się do pomysłu Minister.

Ściągnęli marynarki i zaczęli podwijać rękawy koszul – Tłuczcie się, aż jeden drugiego zatłucze – na poczekaniu ustalał warunki pojedynku Ojciec Opiekun. – Dla was dwóch nie ma miejsca w rządzie. Któregoś musimy oddelegować do Boga. Do roboty panowie.

Mężczyźni stojąc naprzeciw siebie wyprowadzali pierwsze ciosy w powietrze by rozgrzać ręce i sprawdzić reakcje przeciwnika. Nim jednak doszło do prawdziwego starcia drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Wielki Antoni.

Przeczytaj pozostałe części:

odcinek 1
odcinek 2
odcinek 4