Wakacje all inclusive to spełnienie marzeń niejednego polskiego turysty. Ja nie do końca znajduję się w tej grupie. Na krótsze lub dłuższe urlopy wyjeżdżam kilka razy do roku. Każdego lata wybieram się jednak na wyjazd zorganizowany, podczas którego nie muszę się o nic martwić. Zawsze rezerwuję najtańszą opcję.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na najtańszym all inclusive byłam już trzy razy. Odwiedzałam kolejno Turcję, Tunezję i Grecję. I choć w biurach podróży zawsze odradzano mi hotele trzygwiazdkowe, a w komentarzach wiało grozą, to i tak nie bałam się ich rezerwować. Najważniejsze, to wiedzieć, czego się spodziewać. Ja nie miałam wątpliwości, że w obiektach będę tylko spać i jeść (a smakoszem nie jestem), dlatego do szczęścia naprawdę nie potrzebowałam wiele.
All inclusive w Turcji. Chyba jeden z najlepszych urlopów, jakie miałam
Na pierwsze w życiu all inclusive poleciałam w 2021 roku, czyli chwilę po tym, jak pojawiły się szczepienia na COVID-19 i świat ponownie mógł wrócić do normalności. Kierunek wybraliśmy z powodów finansowych. Ja byłam początkującą dziennikarką, a i pozostali towarzysze wyjazdu nie mieli zbyt okazałego budżetu. 10-dniowy pobyt w trzygwiazdkowym hotelu z all inclusive kosztował nas ok. 2200 zł od osoby.
Na obiady i kolacje serwowali nam coś, co nazwaliśmy podeszwami. Chyba miała to być grillowana wołowina, ale zdecydowanie bardziej przypominała kawałek zwęglonej płyty pilśniowej. Smak zresztą też był zbliżony. Za to mrożone frytki smakowały całkiem nieźle. Żeby napić się coli (oczywiście nieoryginalnej), trzeba było swoje odstać w kolejce. To samo było z rozwodnionym piwem. Porcje małe, a Polacy i Rosjanie oczywiście od rana do wieczora oblegali bar.
Turyści z kraju Putina byli dość problematyczni. Już wtedy było ich zatrzęsienie i raczej nie myśleli o tym, żeby oszczędzać jedzenie. Nakładali sobie na talerz istne kopce kreta, po czym wszystko zostawiali. Ciekawe były również cienkie ściany hotelu, dzięki którym słyszałam, jak ktoś w toalecie na górze zmaga się ze skutkami przepicia.
Mimo tego było to chyba jedno z najlepszych all inclusive, na którym byłam. Klima w pokoju chłodziła, na dworze panował upał, a my prawie przez cały dzień nie wychodziliśmy z morza. Udało nam się również sporo zwiedzić.
Pospacerowaliśmy po Alanyi, obkupiliśmy się na prawdziwym tureckim bazarze, a na koniec ruszyliśmy do niesamowitego kanionu Sapadere. Turcja spodobała mi się do tego stopnia, że od 2021 roku byłam w niej już pięciokrotnie (dwa razy w Stambule oraz trzykrotnie na Riwierze Tureckiej) i z chęcią wrócę tam ponownie.
Najtańsze all inclusive w Tunezji. Gdyby tylko uprali te zasłony...
Tureckie doświadczenia nie zraziły mnie i znajomych, więc w kolejnym roku wybór padł na Tunezję. Cena? Niespełna 2300 zł za 10 dni w trzygwiazdkowym hotelu zaraz obok lotniska. W komentarzach groza – jedzenia nie wystarcza, ludzie chodzą głodni, samoloty latają nad głową i nie da się spać, a obsługa obmacuje turystki.
To, co zastaliśmy na miejscu, bardzo nas zaskoczyło. Hotel był ogromny, ale w połowie czerwca wypoczywała w nim garstka turystów. W sumie było może ok. 20-30 osób. Tylko Polacy i Czesi. Wybór potraw rzeczywiście nie był zbyt duży. Najczęściej pojawiał się jakiś kurczak lub baranina, a do tego frytki, ziemniaki i surówki. Pozytywnie zaskoczyły nas za to tamtejsze ciasta. Wszystkie były naprawdę smaczne, a i wybierać było w czym.
Alkohol? W barze w lobby chyba było dostępne piwo, a do obiadu obsługa nalewała niskiej jakości wino. Na szczęście nie jestem miłośniczką alkoholu i nie po to jeżdżę na all inclusive. Z urlopu znów wróciłabym bardzo zadowolona, gdyby nie jeden dość istotny szczegół.
Niestety potwierdziły się informacje, że Tunezyjczycy nie są mistrzami porządku. Zasłony w naszym pokoju były dosłownie czarne. Z toalety czasami unosił się nieprzyjemny zapach, a obrusy w jadalni tylko trzepano, zamiast wymieniać je na czyste. Ludzie byli za to przesympatyczni.
Podczas posiłków zawsze zajmowaliśmy ten sam stolik, a "kelner" nalewał nam ulubione napoje. Na plaży błyskawicznie rozkładano nam leżaki, bo najczęściej byliśmy tam jedynymi gośćmi. Reszta wybierała basen. Pokoje sprzątano codziennie, dzięki czemu nie było mowy o żadnym robactwie.
A co z samolotami, przez które komentujący nie mogli spać? A no nic... W nocy była całkowita cisza i spokój, poza "imprezami tanecznymi" dla dzieci. Wszystko milkło o północy. Oczywiście było również zwiedzanie – Tunis, "tunezyjskie Santorini", czyli Sidi Bou Said, Kartagina, czy Al-Dżamm na długo zostaną w naszej pamięci. Tak samo jak sprzedawcy, którzy za wszelką cenę próbowali wcisnąć nam swoje towary.
***
Rozwiąż nasz quiz!
All inclusive w Grecji okazało się największą porażką. Tego wyjazdu naprawdę żałuję
Przed rokiem zdecydowaliśmy (znów w tym samym gronie co wcześniej), że czas na odwiedzenie jednego z ulubionych krajów polskich turystów. Wybór padł na Grecję, a dokładniej na wschodnie wybrzeże Krety i miejscowość Hersonissos. Tygodniowy pobyt kosztował nas ok. 2800 zł od osoby, ale w cenie nie było transferów. Zdecydowaliśmy bowiem, że na cały urlop wynajmiemy samochód. I tylko to uratowało nasze wakacje.
Hotel nie był zły, a all inclusive ciekawie wyważone. Do wyboru zawsze było lokalne danie, a także coś "europejskiego", żeby sprostać oczekiwaniom brytyjskich turystów, którzy przeważali. Już wcześniej słyszałam, że na urlopach puszczają im hamulce, ale pierwszy raz widziałam to na własne oczy.
Od rana do nocy męczyli barmana i popijali chrzczone drinki lub kwaśne wino w ilościach hurtowych. Całe dnie spędzali na brudnych leżakach przy basenie z zimną wodą. Nie widziałam, żeby opuszczali teren hotelu.
My za to woleliśmy spędzać czas nad morzem. Jednak tu pojawił się zasadniczy problem. Plaża najbliżej hotelu była mikroskopijna i całkowicie zastawiona leżakami na wynajem. Cena? 10-12 euro za sztukę za cały dzień.
Nie zamierzaliśmy dać się w to wrobić. Przemiła pani z recepcji poleciła nam plażę oddaloną o kilkanaście kilometrów od naszego hotelu. Tam bez problemu mogliśmy rozłożyć ręczniki na piaszczystej plaży i cieszyć się wrześniowym słońcem.
Na Krecie zawiodły nas także atrakcje. Wybraliśmy się do Heraklionu, pałacu w Knossos i jaskini Zeusa. Zwiedziliśmy również kilka okolicznych monastyrów i przeszliśmy malowniczym skalistym wybrzeżem oddalonym od cywilizacji. Jednak po siedmiu dniach wszyscy cieszyliśmy się, że to już koniec.
Pierwszy raz nie mogliśmy się doczekać powrotu do Polski. Nie mam wątpliwości, że nasza noga w Grecji ponownie prędko nie postanie.
Czytaj także:
Ostatecznie nie zraziło nas to do wyjazdów na najtańsze all inclusive. W tym roku w czerwcu spędzimy je w Albanii, nazywanej "Malediwami Europy". Za 8-dniowy wyjazd tym razem zapłaciliśmy 2800 zł od osoby. Pierwszy raz odwiedzimy hotel czterogwiazdkowy.