Kolejna awantura z udziałem policji w szpitalu. Funkcjonariusze byli zamknięci w izolatce

Anna Dryjańska
Bulwersujące zachowanie policji w szpitalu w Katowicach. Funkcjonariusze, którzy chcieli przebadać pacjenta przywiezionego z wypadku pod kątem obecności alkoholu, wdali się w szarpaninę z lekarzem. Wcześniej nie powiedzieli kim są. Policja widzi sprawę inaczej: według formacji to lekarz jest winny szamotaninie i nie chciał się wylegitymować.
Kolejny przypadek awantury z udziałem policji w szpitalu. Tym razem chodzi o placówkę medyczną w Katowicach. fot. Tomasz Szambelan/Agencja Gazeta
Do zdarzenia opisanego przez katowicką "Gazetę Wyborczą" doszło 21 listopada w Szpitalu Zakonu Bonifratrów pod wezwaniem Aniołów Stróżów. Tego dnia karetka przywiozła na SOR 34-letniego kierowcę, który stracił kontrolę nad samochodem i miał wypadek w Mysłowicach. Wkrótce w szpitalu pojawiła się policja.

Pacjent jeszcze w karetce oświadczył medykom, że może być zakażony COVID–19. Miał stracić zmysł węchu i smaku. W szpitalu trafił do izolatki, przeprowadzono mu również test na koronawirusa.

Policjanci, którzy wiedzieli o ryzyku zakażenia, przebrali się przed szpitalem w odzież ochronną i weszli na oddział. Poprosili o pobranie kierowcy krwi i przebadanie jej na obecność alkoholu. Lekarz stwierdził, że najpierw musi zbadać pacjenta.


To nie spodobało się funkcjonariuszom, którzy bez zgody lekarza weszli do izolatki i zażądali pobrania krwi kierowcy. 34-letni lekarz powtórzył, że najpierw musi zbadać pacjenta.

Awantura z udziałem policji w szpitalu w Katowicach

Wybuchła awantura. Według szpitala policjanci rzucili się na lekarza i próbowali wyprowadzić go do radiowozu. Wcześniej zaś nie uwiarygodnili się jako policjanci. Według policji wyglądało to inaczej.

– Lekarz wszczął awanturę, odmówił pobrania krwi, a także podania swoich danych osobowych. Nasi ludzie uprzedzili go, że popełnia wykroczenie, utrudnia czynności i zostanie przewieziony do komisariatu w celu zweryfikowania tożsamości – twierdzi starszy sierżant Damian Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Mysłowicach.

Gdy trwała szamotanina przy łóżku pacjenta, na policję zadzwonił jeden z pracowników szpitala. Zaalarmował, że na izbie przyjęć są przebierańcy podający się za policjantów (ich mundury były ukryte pod kombinezonami ochronnymi, a funkcjonariusze nie przedstawili się wkraczając na oddział – red.). Z interwencją przyjechał kolejny patrol policji.

Rzecznik policji w Mysłowicach mówi, że policjanci (ci, którzy domagali się badania krwi przez zbadaniem pacjenta) zostali zamknięci na klucz w izolatce z pacjentem i "nikt nie chciał ich wypuścić". Wcześniej jednak wchodzili i wychodzili z izolatki, a potem krążyli po oddziale, w związku z czym trzeba było go zamknąć i zdezynfekować.

Ostatecznie okazało się, że kierowca nie ma koronawirusa, za to prowadził pod wpływem alkoholu. Teraz policja sprawdza czy i jakie zarzuty może postawić lekarzowi. Sprawę bada również szpital.

Awantura z udziałem policji w szpitalu w Międzylesiu

Przypomnijmy: do podobnej sytuacji doszło w niedzielę 29 listopada w szpitalu w Międzylesiu (Warszawa). Policjant który nie chciał podać swojej tożsamości, skuł i wywiózł z SOR rejestratora za to, że ten powiedział, iż wylegitymuje się wtedy, gdy policjant zgodnie z prawem powie wcześniej, jak ma na imię i nazwisko oraz poda stopień, numer legitymacji i nazwę komendy.

Funkcjonariusz odmówił. Podpisał się jednak pod wezwaniem na policję, które wystawił pracownikowi SOR: okazało się, że to mł. asp. Marcin Lisiecki z warszawskiej drogówki, który wcześniej zasłynął przetrzymywaniem związkowców Inicjatywy Pracowniczej, którzy byli w drodze na Strajk Kobiet.

Przeczytaj też: Pracownik SOR został skuty na oczach pacjentów. Dlaczego policjanci zabrali go na komisariat?

źródło: Wyborcza Katowice