Nie wszyscy rzucą palenie. Jest jednak coś, co powinien zrobić każdy palacz

Monika Przybysz
Kolejny rok, kolejne noworoczne postanowienie, kolejna porażka, antycypowana już w momencie wygłaszania wszem i wobec deklaracji: “Od dzisiaj nie palę”. Brzmi znajomo? To może, zamiast zaliczać kolejne “missions impossible”, podczas których “raz na zawsze skończę z nałogiem” warto zmienić strategię?
Fot. Unsplash.com / Benn McGuinness
Tak przynajmniej sugerują specjaliści od uzależnień, którzy od dłuższego czasu starają się nas przekonać, że definitywne, kategoryczne i ostateczne metody nie są dla każdego. A tak naprawdę — są dla zdecydowanej mniejszości.

Ostatni papieros — to brzmi dumnie

Problem w tym, że my wolimy wierzyć Baśce z księgowości, która pewnego dnia “po prostu przestała”, albo Sebie z siłowni, który nagle zrozumiał “, że papierosy to śmierć” i już nigdy więcej nie zapalił. Co jest z nami nie tak?


Pomijając lekką łatwowierność, zupełnie nic. Dość dobrym weryfikatorem podobnych historii z sukcesem w tle jest statystyka. Jak pokazują badania naukowców z Kanady, przeciętny palacz może potrzebować nawet 30 prób, aby w końcu zerwać z nałogiem.

Oczywiście ci, którym finalnie udaje się ta sztuka, niestety nie są w zdecydowanej większości. Amerykańska Agencja Żywności i Leków szacuje, że choć ponad połowa palaczy próbuje co roku rzucić palenie, tylko 7 proc. z nich nie zapali papierosa na przestrzeni kolejnych 6 do 12 miesięcy

Redukuj szkody, ograniczaj palenie

Rozzstanie z nałogiem nie jest więc łatwe, co jednak nie oznacza, że nie da się tego zrobić. Da się. Trzeba jednak wiedzieć, że znacznie lepsze efekty osiągniemy porzucając nadzieje na “terapię szokową” i przechodząc na metodę małych kroków, czyli inaczej mówiąc: redukcji szkód.

Palaczom najbardziej szkodzi sam proces palenia papierosów, ponieważ to właśnie podczas spalania tytoniu wytwarzają się rakotwórcze substancje smoliste. Warto może więc sięgnąć po alternatywę: coś, co będąc namiastką papierosa, nie spowoduje tak katastrofalnych skutków dla naszego organizmu?

Taka właśnie możliwość pojawiła się wraz z wprowadzeniem na rynek podgrzewaczy tytoniu. Produkty takie jak popularny u nas glo Hyper pozwalają znacząco redukować szkodliwe skutki palenia, jednocześnie nie zmuszając nas do natychmiastowego i definitywnego odcięcia się od nikotyny. Proces ten może postępować w rytmie, który sami sobie wyznaczycie.

W jaki sposób twórcom podgrzewaczy udaje się ograniczyć szkodliwość? Otóż z całego procesu wyeliminowany został proces spalania.

Wkład tytoniowy, który wkładamy do urządzenia jest jedynie podgrzewany metodą indukcji. W ten sposób uzyskamy temperaturę wystarczająco wysoką, aby uwolniła się nikotyna, ale jednocześnie na tyle niską, że ma możliwości, aby wkład zaczął się żarzyć. W trakcie podgrzewania urządzenie produkuje również aerozol — mieszankę pary wodnej i glicerolu — który imituje wrażenie zaciągania się dymem.

Tej ogólnej zasadzie działania podlegają wszystkie podgrzewacze tytoniu. Wspomniany wcześniej glo Hyper ma jednak kilka unikalnych cech, na przykład możliwość regulowania intensywności “doświadczenia” (bo trudno proces zaciągania się parą wodną nazwać paleniem). Korzystając z trybu “Boost”, urządzenie jest gotowe do działania już w 15 sekund.

glo Hyper ma również znacznie szersze możliwości, jeśli chodzi o liczbę podgrzewanych jeden po drugim wkładów. W przeciwieństwie do wielu innych urządzeń, w których po podgrzaniu jednego wkładu należy zrobić przerwę, glo Hyper pozwala powtórzyć ten proces trzykrotnie. Po około 20 cyklach podgrzewania, urządzenie trzeba naładować.

Podgrzewaczowi, który ma nam ułatwić dotrzymanie tegorocznego postanowienia, warto dokładnie przyjrzeć się przed zakupem. Urządzenia poszczególnych firm różnią się detalami, na które zdecydowanie należy zwrócić uwagę. To od naszego komfortu użytkowania zależy przecież to, czy będziemy z korzystać z podgrzewacza, czy wrócimy do tradycyjnych papierosów.