Nigdy nie spodziewałam się, że z zainteresowaniem pochłonę film na podstawie fanfika inspirowanego Harrym Stylesem. "Na samą myśl o Tobie" odwraca role – zamiast faceta w kryzysie wieku średniego podrywającego młodą dziewczynę serwuje nam romans 40-letniej kobiety z dużo młodszym członkiem znanego boysbandu. Duet Anne Hathaway i Nicholasa Galitzine'a skutecznie maskuje wszelkie niedoskonałości dzieła Michaela Showaltera i równie umiejętnie wprowadza męską część widowni w konsternację.
Ocena redakcji:
2.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tekst zawiera spoilery dot. filmu "Na samą myśl o Tobie" ("The Idea of You") serwisu Amazon Prime Video.
"Na samą myśl o Tobie" [RECENZJA]
Po fatalnej wręcz serii "After"wzorowanej na problematycznym fanfiku o Harrym Stylesie przyszła pora na kolejną adaptację miłosnych fantazji inspirowanych dawnym muzykiemOne Direction. Fenomenu wydawania książek, które w mniejszy lub większy sposób seksualizują prawdziwe osoby, nigdy nie pojmę. To samo tyczy się ich ekranizacji, dlatego też z rezerwą podeszłam do seansu "Na samą myśl o Tobie" opartego na powieści Robinne Lee.
Główną bohaterką komedii romantycznej od Amazon Prime Video jest Solène Marchand, 40-letnia rozwódka, matka licealistki i właścicielka niewielkiej galerii sztuki w Los Angeles, która wraz z córką Izzy i jej przyjaciółmi wyrusza na popularny festiwal muzyczny Coachella.
Podczas pobytu w strefie dla VIP-ów kobieta przez przypadek wchodzi do kampera należącego do muzyka z boysbandu August Moon, którego w dzieciństwie słuchała Izzy. Solène od razu wpada w oko 24-letniemu Hayesowi Campbellowi (i vice versa).
Miłosne perypetie kuratorki sztuki oraz znacznie młodszego idola nastolatek stają się jedynie pretekstem do snucia głębszych rozmyślań na temat podwójnych standardów, poświęcenia i napędzanej przez internet nienawiści.
Piekło bycia z młodym księciem z bajki
W końcu kino rzadziej zabiera się za pary z dużą różnicą wieku, w których kobieta jest starszą połówką. A gdy już to robi, często skłania się ku komentarzowi społecznemu dotyczącemu nadużycia władzy ("Królowa kier", "Idealne matki", "Notatki o skandalu" lub "Lektor"), bądź zostaje okrzyknięta przez widzów mianem "obrzydlistwa" (tak było mniej więcej w przypadku "Powodzenia, Leo Grande" z Emmą Thompson).
"Na samą myśl o Tobie" daje reżyserowi Michaelowi Showalterowi ("I tak cię kocham" i "Oczy Tammy Faye") duże fory w postaci dorosłego "młodszego kochanka", który – zgodnie z prawami obowiązującymi w USA – osiągnął pełnoletność (przekroczył wiek zgody i nie obowiązuje go już zakaz spożywania alkoholu). Tu warto nadmienić, że w Stanach Zjednoczonych magiczna liczba, która odróżnia nieletnią osobę od dorosłego, wynosi 21 (niezależnie czy mowa o Amerykaninie, czy przebywającym za oceanem Brytyjczyku, którym jest Hayes).
Różnica wieku między Hayesem a Solène nie jest więc aż tak kontrowersyjna, jak mogłoby się wydawać, aczkolwiek nadal mieści się w granicach społecznego piętna. Showalter stara się zawrzeć w dwóch godzinach jak najwięcej problemów, z jakimi mierzą się takie pary – od zarzutów dotyczących "braku równowagi sił", gróźb śmierci doageizmu i mizoginii (również tej zinternalizowanej). W sieci już możemy natknąć się na wypowiedzi mężczyzn oburzonych tym, co zobaczyli.
"Notting Hill" po macoszemu
Produkcja Amazon Prime Video mogła skręcić w stronę cukierkowej wizji, ale tego nie zrobiła. I słusznie. Romans z Hayesem schodzi tak naprawdę na drugi plan, ustępując miejsca Solène i jej poszukiwaniom szczęścia. Protagonistka została w przeszłości zdradzona przez męża, który w trakcie filmu okazuje się nieświadomym swoich przywilejów hipokrytą, i większość swojego życia poświęciła wychowaniu córki. Pewne decyzje były więc niezależne od niej.
Konflikt, który scala fabułę komedii, nie jest sztucznie nakręcany. Solène wstydzi się swoich uczuć, ponieważ domyśla się, jak na jej nowy związek (tym bardziej ze światową gwiazdą) zareaguje społeczeństwo. Z tyłu głowy ma także dobro Izzy, która w medialnej burzy obrywa niestety rykoszetem.
Oczywiście pewne rozwiązania fabularne "Na samą myśl o Tobie" pozostawiają wiele do życzenia. Zwłaszcza finał – a raczej droga, jaką obrali scenarzyści, by dać Solène i Hayesowi happy ending pokroju "Notting Hill" – nie satysfakcjonuje i podtrzymuje tylko stereotyp, że matki muszą rezygnować z własnego szczęścia na rzecz dzieci. Rozwiązanie w stylu "poczekajmy pięć lat, aż mała dorośnie" wydaje się absurdalne i mało kreatywne.
Część widzów uważa, że obsadzenie w głównej roli atrakcyjnej aktorki gra na niekorzyść filmu. "Nierealistyczne"; "Mogli dać kogoś brzydszego"; "Na miejscu Hayesa też bym na nią poleciał' – czytamy na portalu X (dawnym Twitterze). I znów trafiamy na dyskusję dotyczącą wyglądu kobiet po 40. Tak jakby z automatu wiek przesądzał o czyimś sex appealu. Gdyby twórcy dali rolę Solène komuś o niekonwencjonalnej urodzie, wtedy pojawiłyby się argumenty, że "nikt nie chciałby takiej osoby". Błędne koło, które w dobie ageizmu nikogo nie zaspokoi.
Anne Hathaway pozamiatała
A skoro już jesteśmy w temacie obsady – Anne Hathaway ("Diabeł ubiera się u Prady" i "Les Misérables. Nędznicy") znów potwierdziła, że jest świetną aktorką, która czule spogląda na grane przez siebie postaci. Jej gra aktorska sprawdza się dobrze zarówno w dramatycznych sekwencjach, jak i tych komediowych. Mimo że od premiery "Jednego dnia" minęło 13 lat, nadal ma w sobie tę samą iskrę co Emma Morley.
Hathaway w duecie z Nicholasem Galitzinem ("Kopciuszek" i "Red, White & Royal Blue") ogląda się z przyjemnością. Nie ma między nimi żadnych zgrzytów. Ich doświadczenia – choćby ze względu na wiek – są różne, lecz nie ujmują ekranowej chemii.
Hayes w przeciwieństwie do postaci Hardina z "After", którą wzorowano na Stylesie, nie jest ani bad boyem, ani toksycznym szalonym ex. Nie jest również kalką prawdziwego muzyka, a jedynie jego konturami. Filmowy boysband August Moon łączy wiele z One Direction - począwszy od piszczących fanek i sentymentalnych popowych numerów.
Galitzine natomiast nie parodiuje Stylesa ani nie tworzy dziwnej paraspołecznej iluzji. Wciela się we wrażliwego Brytyjczyka, który przechodzi kryzys twórczy. W szczenięcy sposób zakochuje się w Solène i cóż... jako widzka wierzę w jego zauroczenie.
Co ciekawe, "Na samą myśl o Tobie" wprowadza kilka technicznych elementów, które urozmaicają nieco seans. Światła w niektórych scenach potęgują uczucia bohaterów, a ryzykowna gra kamery daje nam coś więcej niż dwie gadające głowy. Film nakręcono poprawnie (jak na komedię romantyczną przystało), ale Showalter go po swojemu przyprawił.
"Na samą myśl o Tobie" ogląda się jak bajkę o zwykłej dziewczynie, która poznaje księcia. Tyle że ona ma 40 lat, on 24. Czy w hicie Amazon Prime Video jest coś problematycznego? W odniesieniu do kwestii różnicy wieku – raczej nie. Jeśli miałabym się czegoś przyczepić, to wspomnianego stereotypu matki. Niemniej dla Hathaway i Galitzina warto poświęcić dwie godziny, bo są jak lustrzane odbicie Julii Roberts i Hugh Granta.
Pamiętasz "Bridget Jones", "Pretty Woman" i resztę? WIELKI quiz z kultowych komedii romantycznych!