Posłanka Kucharska–Dziedzic zmieni definicję gwałtu? "Nie masz pewności, łapy przy sobie"

Anna Dryjańska
– Gdy czytam te wszystkie żarciki na temat gwałtu, te teksty typu: "panna pijana, dupa sprzedana", to mam poczucie, że sprzeciw wynika z dziaderskiego stosunku do kobiet – mówi naTemat posłanka Anita Kucharska–Dziedzic (Lewica), założycielka stowarzyszenia antyprzemocowego BABA, która pracuje nad ustawą zmieniającą definicję zgwałcenia.
Posłanka Anita Kucharska–Dziedzic (Lewica, Zielona Góra), założycielka stowarzyszenia antyprzemocowego BABA. Planuje złożyć projekt ustawy, w którym znajdzie się zmiana definicji gwałtu. fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Czytam na Twitterze, że planuje pani zniszczyć relacje międzyludzkie, a może nawet i cywilizację. Niektórzy mężczyźni piszą, że pandemia szaleje, a dla Lewicy najważniejsza jest zmiana definicji gwałtu.

Dr Anita Kucharska–Dziedzic: Jeśli dla kogoś cywilizacja opiera się na bezkarności gwałtu, to rzeczywiście może się czuć zagrożony. I tak, mamy epidemię, ale to nie znaczy, że przemoc seksualna ustała.

Codziennie mamy w Polsce kilka tysięcy zakażeń i ok. 200 gwałtów. Definicja zgwałcenia od dawna jest przestarzała. Najwyższy czas ją zmienić. Stąd pomysł na projekt, który zamierzamy złożyć na początku marca. Teraz konsultujemy go z prawnikami, NGO-sami i pokrzywdzonymi. Krytycy przekonują, że ta zmiana zrobi z każdego mężczyzny gwałciciela.


Nie sądzę, by każdy mężczyzna czerpał przyjemność seksualną z wykorzystywania słabości, bezradności czy odurzenia drugiej strony. To raczej rzadka fiksacja. Myślę, że ta zmiana zrobi gwałcicieli z... gwałcicieli dotąd bezkarnych.

Gwałt nie powinien być definiowany jako przełamanie fizycznego oporu osoby, która została skrzywdzona, lecz przez brak zgody na obcowanie płciowe jednej ze stron.

Jest mnóstwo sytuacji, w których ofiara zgwałcenia nie broni się. Może być odurzona narkotykiem, pigułką gwałtu, alkoholem, może być tak przerażona, że doświadcza opisywanego przez psychiatrów oddzielenia świadomości od ciała.

Na przykład: sprawca dosypuje ofierze coś do drinka i potem korzystając z jej odurzenia penetruje ją niekoniecznie dopochwowo, może także oralnie albo analnie. Prokuratura kwalifikuje to jako wykorzystanie bezradności lub inną czynność seksualną. A przecież to gwałt.

Ani razu nie użyła pani słowa kobieta.

Ofiarami gwałtu w znacznej większości są kobiety, ale w tej grupie są też młodzi chłopcy i mężczyźni, którzy jednak jeszcze rzadziej niż kobiety zgłaszają przemoc seksualną.

Do stowarzyszenia BABA przyszedł kiedyś chłopak po próbie samobójczej. Został zgwałcony. Sprawczynie wykorzystały, że był pijany, a potem spenetrowały go analnie długopisami. Poraniły go psychicznie i fizycznie. Jednak, gdy sprawę podjęły organy ścigania, to okazało się, że ten ewidentny gwałt nie pasuje do przepisów. Podobnie było w przypadku kobiety, którą kilka dni po porodzie zgwałcił mąż. Też analnie – “zlitował się”, bo miała bolesny poród i świeże szwy, ale nie na tyle, by uszanować jej autonomię. A ona nie miała siły się bronić, trzymała na ręku niemowlę, gdy to robił.

Miałyśmy przypadek kobiety, która pijana wracała z imprezy do domu, zgwałcili ją sąsiedzi z piętra niżej, jej obrażenia poszły na karb alkoholu i tłumaczenia, że musiała wywrócić się na schodach.

Nie pozwolę kpić z tych tragedii i ofiar przemocy.

Gdy czytam te wszystkie żarciki na temat gwałtu, te teksty typu: "panna pijana, dupa sprzedana", to mam poczucie, że sprzeciw wobec zmian prawnych wprowadzonych przecież w kilkunastu krajach Europy, czy choćby w Kanadzie, wynika z dziaderskiego stosunku do kobiet.

Z braku poszanowania kobiecej autonomii, prawa do podjęcia decyzji. To się przecież łączy z zakazem przerywania niechcianej ciąży; kobiety nie mają prawa do podejmowania autonomicznych decyzji dotyczących ich ciała i życia.

Pełno jest głosów, że to brnięcie ze skrajności w skrajność. Ruch Narodowy ostrzega, że przed każdym stosunkiem trzeba będzie uzyskać pisemną zgodę na seks, co będzie niszczące dla związków.

Jeśli jedna ze stron nie zgadza się na seks, to o jakim związku jest mowa? To przemoc przecież. Nie trzeba sporządzać żadnej umowy, ani zapraszać do sypialni notariusza – wystarczy zgoda wyrażona ustnie, jak przy każdej innej umowie, choćby o pracę. Dlaczego akurat tu ma to być problem?

Może dlatego, że pytanie “czy zgadzasz się na seks?” psuje nastrój.

Ale przecież nie trzeba go zadawać! Jeśli, na przykład, kobieta entuzjastycznie odwzajemnia pocałunek, pieszczoty, to to też jest wyrażenie zgody. Nie trzeba wygłaszać żadnej formułki, nie trzeba niczego podpisywać. Po prostu trzeba mieć pewność, że osoba, z którą chcemy uprawiać seks, tego chce. I uszanować jej sprzeciw, jeśli w trakcie zbliżenia zaprotestuje przeciw jakiemuś rodzajowi zbliżenia.

Chcę to podkreślić – zgodę można wycofać także w trakcie seksu. Jeśli partner tego posłucha, wszystko okej. Jeśli mimo niezgody na dany rodzaj stosunku będzie kontynuować, to od tego momentu zaczyna się gwałt.

Jeśli nie widzisz entuzjazmu, nie masz pewności, że druga osoba tego chce, nie masz pewności, że jest świadoma co się dzieje, nie masz pewności, że ukończyła 15 lat? To trzymaj łapy i pozostałe członki przy sobie. Nacjonaliści boją się, że każdy seks po alkoholu zostanie uznany za gwałt.

Jestem w stanie zrozumieć dlaczego mogą się obawiać, że trzeźwe kobiety nie będą nimi zainteresowane. Ale zostawiając złośliwości na boku: tu nie chodzi o sytuacje, gdy ludzie umawiają się na wino i kończą w łóżku. Nie: tu chodzi o przypadek, gdy gwałciciel z premedytacją używa alkoholu lub narkotyków, by odurzyć ofiarę, by nie mogła się bronić, albo by nie wiedziała, co się z nią dzieje.

I nie chodzi też o przypadki przygodnego, niezobowiązującego seksu. Pamiętam takich seryjnych gwałcicieli z Lubuskiego. Wypatrywali dziewczynę na dyskotece, upijali, a potem łaskawie odwozili do domu, a po drodze gwałcili.

Po kilku miesiącach podwieźli trzeźwą dziewczynę, a ta po gwałcie zagroziła, że pójdzie na policję. Wiec ją zadźgali i potem jeszcze zgwałcili trupa. I tak to jest – gwałcone osoby traktuje się jak przedmiot użycia, jak kawał mięsa, bezwolnego, bez prawa do podejmowania decyzji. To jest gwałt.

A co z fałszywymi oskarżeniami?

Podobnie jak w przypadku innych przestępstw stanowią od 2 do 5 proc. zgłoszeń. Wymiar sprawiedliwości sobie z tym radzi – od tego jest choćby cała armia biegłych. To, z czym mamy ogromny problem – z czym system sobie nie radzi – to bezkarność sprawców gwałtu.

Ofiary zgwałcenia w Polsce często nie zgłaszają się na policję, bo nie mają zaufania do państwa – i niestety słusznie. Bo jeśli na karę bezwzględnego więzienia skazywanych jest kilka procent gwałcicieli, to znaczy, że dziewięćdziesiąt parę procent nadal chodzi po ulicach i szuka następnych ofiar. A definiowanie gwałtu przez pryzmat oporu – jego rodzaju, nasilenia, czasu trwania – jest częścią problemu.

Weźmy na przykład porwanie. Gdy chodzi o ofiary uprowadzenia, nie zastanawiamy się czy zostały zgarnięte z własnego domu czy z parku, czy gryzły po rękach czy kopały po kostkach. Czy rozdawały ciosy, czy były zmrożone strachem. A w przypadku ofiar zgwałcenia i policja, i prokuratura, i sąd prowadzą takie rozważania. Zastanówmy się: dlaczego?

Ta zmiana zapewni lepszą ochronę ofiarom zgwałcenia – w tym mężczyznom. Nie widzę powodu, dla którego ktoś obdarzony zwykłą, ludzką empatią miałby tego nie poprzeć.

Przeczytaj także:

W Wielkiej Brytanii rozpoczął się proces "rzeźnika z Polski". 26-latek usłyszy wyrok

"Mam nagranie, które potwierdza, że doszło do seksu". Ujawniono kulisy sprawy "gwiazdora TVP"

Obrzydliwe słowa posła Konfederacji o ofiarach gwałtu. Ocenił, co powinny zrobić z ciążą