Łobuz w BMW kocha najbardziej. Zdaniem Polaków blachary nie są gatunkiem na wymarciu

Helena Łygas
"Jeśli nie możesz mnie znieść, gdy jeżdżę Multiplą, cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, gdy kupię Lamborghini" – powinni pisać panowie pozujący na tle masek swoich wymarzonych aut. Oszczędziliby sobie na portalach randkowych wiele czasu i rozczarowań. Bo choć żadna kobieta nie przyzna się, że jest blacharą, doświadczenia kierowców BMW, Audi i innych Mercedesów są zgoła przeciwne. Ale może to tylko stara ludowa mądrość – trafia swój na swego?
Czy drogi samochód jest dziś wyznacznikiem zaradności życiowej? Zdania są podzielone fot. Flo Karr / Unsplash
Kto chciał wyrwać samiczkę w typie Wenus z Willendorfu, musiał się trochę nawywijać maczugą. Jeśli maczuga była sprawna, pozostawało już tylko pomachać wybrance kolczykami z kłów mamuta nad stekiem z tegoż.

Współcześni jaskiniowcy zamiast kolczykami machają kluczykami, zaś mamuta ubitego do spóły z kumplami zastąpiły konie i to mechaniczne.

Stadniny niektórych samców są tak okazała, że Janów Podlaski to przy nich skromna stajnia. Czy jednak współczesne Wenus z Instagrama lubią konie tak bardzo jak ich paleolityczne prababki mamucie ochłapy?

Zdania – jak to zdania – są tyle proste, co podzielone. Jeden powie, że tytułowe Blachary to plemię równie mityczne, co Amazonki. Inny, że w każdej kobiecie wciąż tlą się atawistyczne upodobania rodem z Epoki Żelaza.


W przypadku niektórych samic do ich rozbudzenia wystarczy Jeep Cherokee w leasingu, u innych iskierkę roznieci dopiero Lexus LS. Auto różni się dziś tym od aktu własności apartamentu, że można zabrać je bez obciachu już na pierwszą randkę.

Maska pierwszego frontu


– Niewielu singli ma dziś stabilną sytuację zawodową, o dużym majątku i oszczędnościach nie wspominając. Kobiety szukają bezpieczeństwa, a drogi samochód może oznaczać, że facet ma łeb na karku. Jeśli mężczyzna w pewnym wieku jeździ starym, zniszczonym autem, wysyła sygnał, że nie jest zaradny życiowo. Jasne, że nie zawsze idzie to w parze, ale w sytuacji damsko-męskiej to często pierwszy front bycia ocenianym – wykłada mi swoją teorię Tomek.

W jego przypadku za teorią idzie też niestety praktyka. A ta jest już znacznie mniej przyjemna. Mimo to, Tomek woli szukać wytłumaczeń zahaczających o psychologię ewolucyjną niż wrzucać wszystkie kobiety do worka z gold diggerkami.

Jest po czterdziestce i od lat interesuje się motoryzacją. Pracował na kierowniczym stanowisku dla jednej z najdroższych marek na polskim rynku, więc autami z wyższej półki jeździł i prywatnie i służbowo.

– Absolutnie nie jestem szowinistą, ale zauważyłem, że w ostatnim roku zainteresowanie kobiet markowymi autami – a raczej facetami w środku – znacznie wzrosło. Wydaje mi się, że to efekt niepewnej sytuacji w pandemii. Zwykły atawizm.

– No i jaka marka z dodatkiem kierowcy robi teraz największe wrażenie? – dopytuję.

– Każda, byleby auto kosztowało powyżej 300 tysięcy złotych.

– I kobiety wiedzą, ile który model kosztuje?

– Zdziwiłaby się pani...

Audi jak botox


Zdziwiłby się może i Tomek, gdyby porozmawiał o motoryzacji (i życiu) z o dekadę młodszą Marysią.

– Jak widzę faceta w moim wieku w BMW czy innym Audi to mam wrażenie, że to nie są marki, tylko jakiś nie za ciekawy stan umysłu. Na apkach randkowych natykam się na gości ze zdjęciami w luksusowych brykach i zawsze biorę ich na "nie". Dla mnie to odpowiednik botoxu, tipsów i sztucznych cycków u kobiet. Zresztą wystarczy popatrzeć, jakiego typu dziewczyny tacy kolesie wożą. Jeśli chce się podrywać na auto i traktuje się je jako wyróżniającą cię cechę, nie ma się co dziwić, że trafia się na same blachary, sorry.
W czasach leasingów i kredytów, drogie auta wciąż uchodzą w niektórych środowiskach za symbol prestiżufot. Omar Lopez / Unsplash
Marysia śmieje się, że jest już w wieku, w którym rozgląda się raczej za partnerem na resztę życia, niż za kolejnym chłopakiem. Liczy się dla niej, żeby miał prawo jazdy. W dwóch kierowców zawsze łatwiej gdzieś wyjechać.
Marysia

Bardzo drogie auto u gościa kilka lat po studiach jest dla mnie podejrzane. Jasne, że może akurat ma się do czynienie z przedstawicielem jakiegoś jednego procenta najbardziej obrotnych i najlepiej zarabiających, ale bardziej prawdopodobna jest jedna z trzech opcji: samochód kupili dziani rodzice, facet nie ma żadnych oszczędności, bo wszystko wydał na swoją "zabawkę marzeń" albo najlepsze – zakredytował się po uszy. Każda z tych opcji mnie śmieszy i odrzuca.

Pytam, trochę z przekory, czy Marysi naprawdę nie zdarzyło się nigdy zwrócić uwagi na jakiś element "materialny" u płci przeciwnej. Po namyśle przyznaje, że owszem, było tak kilka razy.

Kiedyś nie chciała umówić się z kolegą, bo przeszkadzało jej, że używa śmierdzących, bazarowych podróbek perfum. Innym razem przestała odpisywać facetowi, który na pierwszą randkę przyszedł w za krótkim, poliestrowym garniturze i pod krawatem. Umówili się do kina, w dodatku na film akcji.

– Ale to zupełnie inny rodzaj powierzchowności niż lecenie na drogie auto. Chodziło bardziej o nieogarnianie jakiegoś rodzaju kodów kulturowych, które dla mnie są ważne. Myślę też, że gdyby rzeczywiście tamta randka wypadła super, albo kolega by mi się podobał, to perfumy czy garnitur byłyby jednak drugorzędne.

– Może drogie auto też mogłoby być drugorzędne?

– Pewnie tak, ale taki mężczyzna musiałby je traktować jako coś tak zwyczajnego, jak dajmy na to pralkę, a nie się nim lansować. Najbardziej nie znoszę tego szpanu towarzyszącego drogim samochodom.

Superlike zwany Ferrari


Zdaniem Rafała, lepsze auto to dla wielu mężczyzn nie tyle lans, co szansa na zwiększenie swoich możliwości na rynku matrymonialnym. Pomijając oczywiści pasjonatów motoryzacji, którzy jego zdaniem są dziś w mniejszości.

– Facet, który wysiada ze starego Opla i zagaduje kobietę wieczorem na parkingu, zostanie wzięty za natręta i dziwaka. Jak zagada pan z Lexusa, dziewczyna – i to nawet niekoniecznie blachara – weźmie go za osobę "na poziomie", której nie trzeba się obawiać. Drogie auto daje kredyt zaufania. Dziewczyna nie pomyśli, że facet chce na nią napaść albo ją okraść.
Rafał

To nie są czasy dla biednych mężczyzn. Kobiet są dziś wykształcone, dobrze radzą sobie zawodowo, ale to nie ma żadnego znaczenia. Pani o wysokim statusie materialnym będzie szukała pana o lepszym albo chociaż podobnym majątku. Z kolei dziewczyna ze źle płatną pracą poleci na lepszy samochód, czyli hipotetycznie więcej pieniędzy, z zupełnie innych pobudek. Kobietom w Polsce wciąż nie mieści się w głowie, że to one miałyby dokładać więcej do domowego budżetu. Z odwrotną sytuacją nie mają jakoś problemu.



Rafał wspomina też o swoim kuzynie, który jeszcze studiuje. Jego koleżanki mówią wprost, że nie mają zamiaru umawiać się z kimś, kogo na nic nie stać. Chcą chodzić na fajne randki, wyjeżdżać. I to nie tak, że one chcą tylko leżeć i pachnieć, za siebie mogą nawet zapłacić, ale facet za siebie też musi mieć z czego.

– Miłość tak, ale tylko z "odpowiednią" osobą, biedni studenci odpadają. Można to nazywać pragmatyzmem, ale dla mnie to materializm – podsumowuje Rafał.
Blachary i Gold Diggerki, postrach mężczyzn majętnychfot. Erik Mclean / Unsplash

Estetyka vs zimny łokieć


Znalezienie kobiety, która zechciałabym (nawet anonimowo) przyznać, że ma w sobie "żyłkę blacharską", okazuje się problematyczne. W końcu namawiam Monikę, która zaznacza, że uważa się raczej za estetkę niż za materialistkę. Owszem, leci na piękne samochody, ale ceny są dla niej drugorzędne. Nie bardzo się nawet w nich orientuje. Problemem jest tu jednak Polska.
Monika

Jak widzę gościa w BMW, przeważnie w pakiecie jest "zimny łokieć", playlista Eski puszczoną tak, żeby cała ulica słyszała i koszmarna stylówka. Najczęściej jedna z dwóch. Albo kark z siłki albo Don Juan z dyskoteki – za mała skórzana kurteczka, mokasyny do obcisłych jeansów, fryzura spod znaku "dwie godziny przed lustrem i kilo żelu".

Jasne, że Monika dałaby się zaprosić na randkę mężczyźnie w pięknym aucie, ale wyobraża ją sobie trochę inaczej niż srebrne Audi za cenę kawalerki w Warszawie i odzywkę: "Hej, mała".

– Chodzi o aurę, którą roztaczają faceci na poziomie. Eleganckie ubrania, dobre maniery, pewność siebie połączona z nonszalancją, a nie "rwanie dup na samochód". Podobają mi się stare modele, na przykład Alfa Romeo Gulietta Spider. Z nowszych Mini Coopery, chociaż uchodzą raczej za damskie auta. Na przejażdżkę na Vespie też bym się zgodziła. Tu nie chodzi o to, że coś ma być drogie, tylko raczej o wrażenie, jakie robi. Tak samo z zegarkami. Nie orientuję się, czy męski zegarek kosztował 800 złotych czy 10 tysięcy, albo jest gustowny, albo nie – kwituje Monika.

Nowy mamut, czyli 9 na 10 samic


Maciek miał już kilka markowych aut. Z przeróżnych półek cenowych. Niedawno przesiadł się do tańszego modelu. Powód jest tyle prozaiczny, co przykry. W przypadku ostatniej relacji nie był już pewien, czy chodzi o niego, czy o jego samochód.
Maciek

Nie jestem z tego dumny, ale podrywałem dziewczyny, kiedy byłem za kółkiem. Na początku głównie dlatego, żeby zobaczyć, czy to w ogóle zadziała. Zdarzyło mi się dostać numery zapisane na karteczce na światłach. Albo kobieta do której pomachałem, zjechała ze mną na pobocze, żeby się zapoznać i umówić na kawę.

Nie liczył, ale twierdzi, że drogie, ładne auto działa spokojnie w 90 proc. "przypadków". Wiek, a nawet status matrymonialny pań były drugorzędne. Niejednokrotnie mrugały do niego kobiety siedzące w samochodach z mężami, a nawet dziećmi. Uśmiechały się dziewczyny idące pod rękę z chłopakami.

– Jadąc w tanim aucie mogłem machać, wołać, robić z siebie błazna, a dla kobiet byłem niewidzialny. Co po niektóre podnosiły najwyżej brwi z dezaprobatą. A cały czas wyglądałem tak samo. Jest taki żart o facetach, którzy mają Skody: Boże Narodzenie i seks są fajne, ale Boże Narodzenie jest częściej. I moim zdaniem coś w tym jest.

Maciek ma też sposób jak "rozpoznać blacharę" nawet, gdy nie siedzi się za kierownicą drogiego auta. Wystarczą media społecznościowe. Jeśli można tam znaleźć tylko zdjęcia spod znaku "patrzcie, jaka jestem luksusowa", to jak amen w pacierzu dziewczyna na auto też poleci.
"Feminizm feminizmem, ale biologii nie oszukasz" – twierdzi Magdafot. Kristina Petrick / Unsplash

"Biologii nie oszukasz"


Magda blacharą z całą pewnością nie jest. Ma 35 lat i od lat jest związku z tym samym facetem, który prawo jazdy co prawda ma, ale auta już nie. Tyle że od czasów studenckich jej poglądy na to, co "mężczyzna powinien" nieco ewoluowały. Dziś raczej nie związałaby się już z chłopakiem bez samochodu.

– Feminizm feminizmem, ale biologii nie oszukasz. Mężczyźni szukają zazwyczaj ładnej, zgrabnej i czasem mądrej laski. Kobiety patrzą na to, czy facet jest ogarnięty i zapewni im i potencjalnym dzieciom byt. W liceum "fajny chłopak" miał dużo znajomych, był zabawny i popularny. "Fajny mężczyzna" to już zupełnie inna kategoria. Dobrze, żeby był zabawny, popularny być nie musi, ale przede wszystkim liczy się zaradność. W dzisiejszych czasach nie oznacza to już, że umie skręcić szafę.

Dla Magdy nie liczy się, czy auto jest drogie czy tanie. No chyba, że mowa o 20-letnim, zdezelowanym Golfie. Musi być przede wszystkim sprawne i zadbane.

– Widzę czasem samochody, które wydają mi się drogie, ale kompletnie się na tym nie znam. Jak coś jest duże, błyszczące i ma odpowiedni znaczek, to dla mnie jest "na bogato". I myślę, że tak ma większość kobiet. Żałuję, że mój partner nie ma samochodu, bo najzwyczajniej w świecie ułatwiłoby to nam wiele spraw. Do lekarza jeżdżę taksówką, na większe zakupy wypożyczamy auto. Mam 35 lat i słabo mi na myśl o wyjeździe na wakacje z 8 godzin w zatłoczonym pociągu TLK w bonusie. Ale to nie tak, że go rzucę, bo uważam, że powinien to ogarnąć. Lepszy inteligent bez auta niż wieśniak w BMW – dodaje pół żartem, pół serio Magda.
"Pasje powinien pewnie mieć. Tylko nie: sport, samochody, wóda, motory, broń, piłka nożna, konie, albo jakieś zbieractwo jak znaczki. I na pewno żadnego hobby dla staruchów jak ryby. Poza tym ma mieć pasję. Najlepiej jakby była męska" – kpi Grzesiek pod pfot. Gustavo Spindula / Unsplash

Jak cierpi BMW


Tomek (ten sam, który był związany z branżą motoryzacyjną) tłumaczy mi, z czego jego zdaniem wynikają uprzedzenia, co do kierowców droższych marek.
Tomek

Czarny PR właścicielom drogich aut robią dziś przede wszystkim media. Jeśli policja ścigała kogoś, kto jechał 200 na godzinę, albo na pasach została potrącona staruszka, nazwa marki pojawi się tylko, o ile była droga. Gdy sprawcą jest kierowcą Forda Focusa w nagłówku będzie "samochód". Co innego "kierowca Audi". Polska to wciąż kraj, gdzie na drogie auta stać niewiele osób. Ktoś czyta jaki wypadek spowodował kierowca Ferrari i przez moment może poczuć się lepszy. Może i jeździ starym rzęchem, ale "wygrywa moralnie”. Chodzi o zarządzanie emocjami.

Dodatkowo są takie auta, które na dzień dobry szufladkują kierowców. W latach 90. Mercedesami jeździła mafia, ludzie robiący szemrane interes i to skojarzenie z marką w wielu kręgach zostało do dziś.

Z kolei BMW stereotypowo jeżdżą "cwaniacy i buraki z kasą". A tańszymi modelami – dresiarze. Tymczasem nie ba badań pokazujących, że im droższe auto, tym gorszy kierowca. Są za to takie, że droższe auta co do zasady lepiej chronią pasażerów, gdy dochodzi do wypadku. Po prostu są bezpieczniejsze.


Ciekawą perspektywę do dyskusji wnosi Kasia. Od kilkunastu lat mieszka w Niemczech i prowadzi dobrze prosperujący biznes w branży beauty. Zawsze lubiła luksusowe samochody, tyle że zamiast czekać na księcia z setkami koni pod białą maską, sama je sobie kupowała. Obecnie jeździ BMW GT w wersji limuzynowej. Marzy się jej jeszcze czarne Maserati.

– Właściwie nie ma dnia, żebym nie widziała dziewczyny, która kątem oka dostrzega moje auto i zaczyna się prężyć, szczerzyć czy tam poprawiać włosy. Mina rzednie, gdy okazuje się, że za kierownicą siedzi kobieta. Zawsze się do nich uśmiecham, ale przeważnie speszone odwracają wzrok. Bawi mnie to, ale nie chcę kategoryzować, sama patrzę na piękne auta, bo po prostu je lubię – opowiada.

Jeździć, żeby się nie przejechać


Można ślubować Świętej Panience, że patrzy się jeno ino na wnętrze (i to bynajmniej nie auta). Tyle że, czy tego chcemy czy nie, jesteśmy wzrokowcami. Problem polega na tym, że wypucowana "beemka" równie dobrze może odstręczać, co zachęcać do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu.

Super, jeśli facet/kobieta interesuje się motoryzacją i ma w poważaniu opinie otoczenia na temat tego, czym jeździ. Gorzej, gdy jak w parafrazie internetowej mądrości szarpie się na auto, na które go nie stać, żeby zaimponować osobom, których nie zna.

Czy blachary istnieją? Szkoda życia, żeby to sprawdzać.


Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Wibratory odeszły do lamusa. Nowoczesne gadżety są bezdotykowe i dają orgazm w minutę