100 lat temu urodził się Kazimierz Górski. "Mogę go nazwać Sokratesem polskiej piłki"

Krzysztof Gaweł
Jedni rodzą się do skrzypiec, inni do munduru. Ja urodziłem się dla piłki – mówił przed laty najwybitniejszy polski trener piłkarski, Kazimierz Górski. Urodził się (nie tylko dla piłki) w 1921 roku we Lwowie. 2 marca, czyli dokładnie sto lat temu. Po wojnie trafił do Warszawy, z którą związany był już do końca życia. Tak samo jak z piłką, która to życie zdefiniowała.
Trener Kazimierz Górski urodził się 2 marca 1921 roku we Lwowie Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Zaczynał jako zakochany w futbolu chłopak, który lwowskie kluby zamienił na warszawską Legię. Grał w niej od wznowienia rozgrywek po okupacji aż do 1953 roku. Pozycja? Napastnik. Nazywali go "Sarenką", a racji skromnej postury. Nie był tak skuteczny i efektowny jak Robert Lewandowski, w kadrze zagrał jeden mecz. Do tego pamiętny, bo Polacy ponieśli z Danią w Kopenhadze sromotną porażkę 0:8, najwyższą w historii.

Górski zaliczył w tym meczu 34. minuty. Ostatnie w roli zawodnika, ale nie ostatnie w reprezentacji Polski. Szybko z zawodnika stał się trenerem i szybko okazało się, że trenerem wybitnym. Trenerem Tysiąclecia, jak zadecydowano po latach, chcąc uczcić pamięć wielkiego człowieka, który Biało-Czerwonych wprowadził na salony.

Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już to nie jest szczęście


Filozofię miał prostą i bardzo przejrzystą. – Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika – mawiał z charakterystycznym dla siebie spokojem. I lwowskim akcentem, który był znakiem charakterystycznym trenera Górskiego.


Nim doszedł do posady selekcjonera – w 1970 roku – pracował 17 lat jako trener młodzieżowych kadr, jako asystent pięciu trenerów kadry narodowej. I zbierał szlify w Legii i Gwardii Warszawa, a nawet przez chwilę w Lubliniance Lublin. W końcu został samodzielnym trenerem polskiej kadry i wprowadził ją na salony, gdzie jego piłkarze dostali się wyważając drzwi wejściowe.

Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe


Dość wspomnieć, że przed kadencją Kazimierza Górskiego nasz zespół raptem raz dotarł do 1/8 finału igrzysk olimpijskich. Jedyne sukcesy, udział w mundialu w roku 1938 oraz czwarte miejsce na igrzyskach w Berlinie, nasz zespół osiągnął przed wojną. Gdy 1 grudnia 1970 roku został selekcjonerem, nikt nie spodziewał się aż takich sukcesów.

– Piłka jest okrągła, a bramki są dwie, albo my wygramy, albo oni – mawiał swoim piłkarzom, ale to tylko jeden ze słynnych cytatów, które trafiły do mediów i stały się nieśmiertelne. Po latach jego piłkarze wspominali, że motywować potrafił jak nikt.

– Mieliśmy na ławce rezerwowych prawdziwego maga. Trener Górski był kapitalnym psychologiem i nauczycielem. Zjednywał sobie ludzi, dawał im zaufanie, a w zamian otrzymywał to samo. To była jego wielka siła – wspominał na łamach portalu "Łączy nas piłka" Henryk Kasperczak, gwiazda reprezentacji Górskiego, a po latach także wybitny trener.

Ty do mnie, ja do ciebie


Złoty medal olimpijski w 1972 roku zdobyty w Monachium z marszu, bo była to pierwsza wielka impreza, na jaką dostał się jego zespół. Dwa lata później w Niemczech Orły Górskiego sięgnęły po brązowy medal pamiętnych MŚ. I jeszcze dwa lata później znów zagrały w finale olimpijskim, gdzie lepsza okazała się reprezentacja NRD, która wygrała 3:1. Drużyna została zmiażdżona przez media, ale selekcjoner bronił swoich piłkarzy.

– Zobaczymy, za ile lat reprezentacji Polski uda się powtórzyć to osiągnięcie – powiedział po powrocie do kraju. I znów miał rację. Kolejny raz w finale igrzysk Biało-Czerwoni zagrali 16 lat później. Ale Górski miał dość, złożył dymisję.

Z kadrą pracował niemal sześć lat. Nie tylko nauczył polskich piłkarzy zwyciężać i to bez żadnych kompleksów, ale też przygotował podwaliny pod kolejne, mniejsze już sukcesy, które nasz zespół świętował niemal przez dekadę. Kazimierz Górski był trenerem, z którym się nie polemizuje. I który miał niebywałą intuicję. Coś, czego nie da się nauczyć. Nie bał się trudnych decyzji, ale jego piłkarze musieli i umieli je akceptować.

– Szukał prostych środków, nie roztaczał wielkich strategii. Rozumieliśmy się wyśmienicie, każdy z zawodników oddałby za niego na boisku całe serce – nie krył Antoni Szymanowski, kolejny wybitny piłkarz kadry Górskiego.

Wygra ten, kto zdobędzie więcej punktów


Gdy zakończył się etap jego pracy z kadrą, wyjechał do Grecji i z tamtejszymi klubami osiągał sukcesy niemal do końca lat 80. Zrobił sobie jedną przerwę, by w latach 1981–1982 poprowadzić ukochaną Legię Warszawa. Gdy wrócił do Polski w 1986 roku, został działaczem PZPN i nawet pełnił w latach 1991-1995 funkcję prezesa.

Ciężki to był czas, polski sport przeżywał zapaść i nie inaczej było z kadrą piłkarzy, choć w 1992 roku młodzieżówka Janusza Wójcika zagrała w finale igrzysk olimpijskich w Barcelonie. To był również okres aktywności politycznej "pana Kazia", jak mówiono o nestorze polskiej piłki. Mało kto pamięta, że startował nawet w wyborach z ramienia Polskiej Partii Przyjaciół Piwa Janusza Rewińskiego.

– Górski był jeden i niepowtarzalny, takim po prostu trzeba się urodzić. Wbrew pozorom zawsze mówił mądre rzeczy. Mogę go nazwać Sokratesem polskiej piłki – podsumował trafnie po latach Orest Lenczyk, znakomity trener, który wzorował się na Kazimierzu Górskim.

Kazimierz Górski zmarł po długiej chorobie 23 maja 2006 roku. Dziś jest patronem stadionów, hal, szkół, ulic i fundacji swojego imienia. W Rzeszowie postawiono mu pomnik. A od grudnia ma nawet pociąg swojego imienia. Stał się symbolem, choć sam nigdy do takiej roli nie aspirował.

Przecież w piłce, jak to w życiu, "czasami się wygrywa, czasami się przegrywa, a czasami remisuje". Prawda?
Śródtytuły to najsłynniejsze wypowiedzi trenera Kazimierza Górskiego.