Taka już jestem rozrzutna? Bzdura. 5 powodów, dla których przepuszczam całą wypłatę

Monika Przybysz
Wystarczyło kilka dni, aby zdanie: “Nigdy nie zarabiasz za mało, żeby zacząć oszczędzać” oraz wyrażenia: “silna wola”, “nawyk”, “zmiana podejścia” trafiły na listę rzeczy, których aktualnie szczerze nienawidzę. Tłumaczę sobie, że to normalna reakcja organizmu: ciało broni się przed tym, czego nie zna. Czy lek o nazwie: “Wyzwanie oszczędzanie” zadziała?
Fot. 123rf.com / studiostoks
Niedawno informowałam was o rozpoczęciu projektu “Wyzwanie oszczędzanie”, w ramach którego zamierzam sprawdzić różne metody oszczędzania pieniędzy. Słucham podpowiedzi z internetowej grupy, oglądam webinary i sprawdzam, czy jestem w stanie stosować poszczególne metody w praktyce.


Po kilkunastu dniach “Wyzwania” wiem jedno: samo oszczędzanie to pikuś. Zmierzenie się z pytaniem: “Dlaczego przepuszczam całą wypłatę, zamiast systematycznie odkładać” - to jest prawdziwe wyzwanie. Potem będzie z górki (mam nadzieję).

Dlaczego konfrontacja z własnym budżetem jest tak bolesna? Częściowe wytłumaczenie pojawiło się już we wstępie. Wiele poradników na temat oszczędzania zaczyna się stwierdzeniem w stylu: “oszczędzać każdy może” “wystarczy wyrobić w sobie nawyk”, “uda się, gdy tylko zmienisz nastawienie na bardziej pozytywne” i tak dalej.

Kiedy tylko słyszę którą z tych złotych maksym, niesamowicie się irytuję. Nie dlatego, że są one nieprawdziwe — wręcz przeciwnie. Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że odkładanie określonych sum co miesiąc, tydzień czy nawet codziennie nie jest fizyką kwantową. Prosta sprawa: bierzesz trochę pieniędzy, odkładasz na kupkę, nie ruszasz.

Proste? Proste. No to dlaczego nie wychodzi?

Zaskoczę was: ja już dokładnie wiem dlaczego. I obiecuję, że w odpowiedzi ani razu nie pojawi się wyrażenie “silna wola”. Oto 5 powodów, dla których przepuszczam (i wy pewnie też) całą wypłatę.

1. Boję się sprawdzić, na co wydaję pieniądze

Do analizy miesięcznych wydatków zbierałam się jak do jeża. Albo raczej: jeżozwierza. I to nie pierwszy raz.

Nie zliczę chyba tych wszystkich prób, kiedy pod koniec miesiąca obiecywałam sobie, że po kolejnej wypłacie będę zbierać wszystkie paragony i spisywać, na co dokładnie idą moje ciężko zarobione pieniądze. Zwykle kończyło się na kolekcji liczącej maks pięć paragonów.
Fot. 123rf.com / studiostoks
Dlaczego? To proste: bo prawda jest bolesna.

Lepiej po cichu przepuszczać pieniądze na ciuchy, niż skonfrontować się z faktem, że na kolorowe t-shirty wydajecie tyle, co na jedzenie. Albo że miesięcznie wypijacie kilkanaście litrów coli czy zjadacie kilogramy chipsów. Lepiej nie wiedzieć, ile pieniędzy przepuszczacie w pandemicznym (panicznym?) szale “samodoskonalenia”: mata do yogi, kurs fotografii online, zestaw do filcowania na sucho (true story!). Póki starcza do pierwszego, można przymykać oczy na te wydatki-przypadki.

Nie chcę bawić się tu w domorosłego psychologa, ale dla mnie konfrontacja z tymi wydatkami była czymś więcej, niż potwierdzeniem pewnej rozrzutności. Przyznanie się do tego, że być może nie umiemy się kontrolować, że nie jemy do końca zdrowo, że nie dotrzymujemy postanowień, nie jest łatwe, ani przyjemne.

Z drugiej strony, kiedy już przestaniecie się od tego migać, rozwiniecie historię konta i spojrzycie trzeźwym, obiektywnym okiem na swoje wydatki, poczujecie ulgę. Mam nadzieję. Ja poczułam.

2. Nie wyznaczam sobie limitów

Ten punkt wynika oczywiście bezpośrednio z poprzedniego: jak niby mam ograniczyć ilość wypijanej tygodniowo coli, jeśli nie wiem, ile jej piję?

Przykład może wydać się błahy, ale od niedawna 1,5 litra tego najpopularniejszego na świecie napoju kosztuje ponad 5 zł. Pijąc jedną butelkę dziennie tygodniowo, ucieka mi z portfela 35 zł, a przez miesiąc - 140 zł. Auć.

Czy jest to wydatek, z którego mogę całkowicie zrezygnować? Pewnie nie, ale już ograniczenie tego wydatku o połowę pozwoli zasilić konto oszczędnościowe. Pytanie, ile tego rodzaju “cięć” jestem w stanie przeprowadzić i nie popaść przy tym ze skrajności w skrajność?

W teorii można być przecież jak Andrew i przez rok jeść tylko ziemniaki. I choć Australijczyk twierdzi, że taka monodieta wyszła mu na zdrowie, to raczej trzeba ją zaliczyć do tych ekstremalnych. Zdrowy rozsądek podpowiada, że oszczędzać warto raczej na zachciankach niż na zdrowiu. Produkty wysokiej jakości, ekologiczne i nieprzetworzone, powinny zachować miejsca w tabelach wydatków. Ale uwaga: na nie też nie należy patrzeć bezkrytycznie.
Fot. 123rf.com / studiostoks
Przykładem niech będą moje ulubione ostatnio kiszonki. Paradoksalnie, warzywa moczone w solance i doprawione mieszankami różnych przypraw osiągają ceny wręcz zawrotne. Słoik kimchi od “modnego” producenta to wydatek rzędu około 15 zł. Skomponowanie koszyka o wartości powyżej 100 zł przychodzi mi naprawdę łatwo, a jedzenia, umówmy się, nie ma wiele (słoik to mniej więcej 250 g).

W ramach samoograniczanie się postanowiłam, więc że samodzielnie wezmę się za kiszenie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

3. Odkładam oszczędzanie na koniec

“To co zostanie, przeleję na konto oszczędnościowe” - to była moja dewiza. I jak możecie się spodziewać, działała świetnie. Ja zawsze dotrzymywałam słowa: jeśli coś zostawało, to przelewałam. A że prawie nigdy nie zostawało… No co zrobić?

Wszystkim, którzy tak robią, polecam webinar Macieja Samcika: "Subiektywnie o oszczędzaniu”. W krótkich, żołnierskich słowach dowiecie się, dlaczego jest to najgorsza strategia z możliwych.

Jeśli macie czas, przejrzyjcie też inne materiał z jego udziałem. Ci, którzy nie lubią owijania w bawełnę, będą zadowoleni. Samcik nie udaje, że istnieje jakikolwiek magiczny sposób, aby pieniądze same zaczęły się oszczędzać. Nasz domowy budżet uratuje tylko i wyłącznie zdrowy rozsądek.

A ten podpowiada, że jeśli nie zrobimy czegoś od razu, to raczej nie zbierzemy się do tego po kilku tygodniach. Dlatego, podpowiada Samcik, zaraz po wypłacie trzeba zrobić dwie rzeczy: najpierw opłacić wszystkie rachunki, a potem przelać część tego, co zostało, na konto oszczędnościowe.

Idealnie, jeśli uda nam się oszczędzać co miesiąc 10 proc. dochodów, ale prawda jest taka, że sukcesem będzie odciągnięcie jakiejkolwiek kwoty, pod warunkiem, że rzeczywiście będziemy to robić systematycznie.

Jeśli wolicie metody małych kroków (albo macie słabość do słodkich świnek-skarbonek) możecie skorzystać z metody “Pierwszej godziny”, którą propoaguje inna ekspertka do spraw oszczędzania, Agnieszka Lisowska. Chodzi o to, aby codziennie odkładać tyle, ile zarabiacie przez pierwszą godzinę pracy.

Jest to metoda o tyle sympatyczna, że codziennie widzicie wymierne efekty. Dla ambitnych mam też szybki sposób, aby wspomniane efekty podwoić: wystarczy “sprzedać” tę metodę swojej drugiej połowie, a zarobki z pierwszych godzin pracy wrzucać do wspólnej “świnki”. Nie zpaomnijcie tylko sprawdzić, jak później tym wspólnym budżetem zarządzać - Agnieszka prowadziła webinar również na ten temat.
Fot.123rf.com / studiostoks

4. Nie wyznaczam sobie celów

Brzmi, jak coś, co powiedział mi zaprzyjaźniony coach? Cóż, w pewnym sensie to prawda. Po obejrzeniu wystąpienia Darka Wyspiańskiego, który mówił o tym, jak utrzymać motywację do oszczędzania, uświadomiłam sobie, że ja nie tylko nie mam dobrego celu. Ja nie mam celu w ogóle.

Chciałam oszczędzać, żeby za jakiś czas móc “zrobić sobie jakąś przyjemność”. Może egzotyczna wycieczka? A może jednak smartfon z wyższej półki? Obie te opcje brzmią kusząco, ale na coś muszę się przecież zdecydować. I to nie jak już będę te pieniądze miała, tylko teraz. Dlaczego? Bo jak twierdzi Wyspiański, jeśli nie zobaczę tej “przyjemności” bardzo wyraźnie oczyma wyobraźni, to zapał, aby oszczędzać oklapnie szybciej, niż zdążę powiedzieć “Zanzibar”.

O tym, jak wielka jest siłą wizualizacji, wie każdy sportowiec. Wyspiański tłumaczy, że właśnie dlatego prezentacja medali olimpijskich mam miejsce już rok przed igrzyskami — dzięki temu każdy atleta ma szanse wyobrazić sobie złoty krążek dyndający na jego lub jej szyi. To motywuje.

5. Nie doceniam małych rzeczy

Jednym z kroków, które już wykonałam w kierunku oszczędzania, jest uruchomienie na moim koncie aplikacji do oszczędzania końcówek. Niby nic, bo przecież ile można zaoszczędzić, przelewając na specjalne konto “zaokrąglenie” do 5 zł, ale mimo wszystko jest to już jakaś aktywność.

Fakt, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślałam, sporo mówi o tym, jak rzeczywiście wyglądał mój stosunek do pieniędzy. Co jeszcze zmieni się przez miesiąc? Zobaczymy.

Artykuł powstał we współpracy z bankiem Credit Agricole.