Obelga, która zasługuje na ochronę. Nazwanie Dudy "debilem" to normalny przejaw wolności słowa
Nazwanie prezydenta Dudy "debilem” jest normalnym, ba! - pożądanym - przejawem wolności słowa. Owszem, może razić i naruszać normy kultury, ale to nie jest powód, żeby takich wypowiedzi zakazać. Przeciwnie - z tych właśnie powodów powinno się je chronić.
Tylko co z tego? Dla niektórych to może być szok, ale demokracja i nieodzowna dla jej przetrwania wolność słowa, polega właśnie na tym, że chronimy swobodę wypowiadania sądów, nie tylko tych, które nam się podobają i z którymi się zgadzamy (bo cóż to wtedy byłaby za wolność?), ale tych, a nawet szczególnie tych, z którymi się głęboko nie zgadzamy, którym się sprzeciwiamy, które nas ranią i sprawiają, że tracimy zimną krew.
Jest dokładnie tak, jak powiedział Wolter: "Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni, będę bronił Twojego prawa do ich głoszenia”. Nie będę oryginalna, przytaczając opinie amerykańskiego Sądu Najwyższego, którego orzecznictwa w dziedzinie wolności słowa jestem fanką, ale właśnie obelgi - czyli wybitnie krytyczne opinie wypowiadane z intencją obrażenia, wyszydzenia, poniżenia osoby publicznej, zwłaszcza polityka u władzy, zasługują na szczególną ochronę. Po pierwsze - bo pokazują, że każdy ma prawo wypowiedzieć swoją opinię, nawet osoba, której braki w wykształceniu, panowaniu nad sobą albo po prostu charakter lub temperament, nie pozwalają uczynić tego w sposób nobliwy i zgodny z uznawanymi normami społecznymi.
Po drugie dlatego, że obelga jest opinią i jako taka ma prawo być wypowiedziana, wyrażona w pełnej wolności i bez żadnych konsekwencji, czy się to komuś podoba, czy nie.
Po trzecie, ponieważ zjadliwe uwagi, obelgi pozwalają postawić osobę publiczną w innym, mniej bałwochwalczym niż czynią to jej apologeci świetle, co wpływa korzystnie na debatę publiczną i sprzyja bardziej wnikliwemu przyglądaniu się na przykład politykom i ich poczynaniom.
I po czwarte wreszcie, pokazują, że w państwie prawa wszyscy są sobie równi, niezależnie od pełnionych chwilowo funkcji, że nikt nie stoi ponad resztą obywateli i każdemu wolno tyle samo, a mianowicie - myśleć samodzielnie, kontestować, kwestionować, krytykować i oburzać się. Koniec kropka.
W tym kontekście uzasadnienie polskiej prokuratury, która ścigała Jakuba Żulczyka argumentując, że jego wypowiedź o prezydencie debilu poszła za daleko, bo była pogardliwa, nosi znamiona niekonstytucyjnego tłumienia wolności słowa i to właśnie ono naraża na śmieszność autorytet urzędu prezydenta RP.
Czytaj także: PiS osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego. Dowód - oto najpopularniejsze hasło w sieci
Bo przypomnijmy, że szacunek należy się z automatu urzędowi, a nie politykowi, który (na przykład) pełni swoją funkcję w sposób niegodny i nie budzący szacunku. Ściganie zresztą idzie dalej i nie skończy się na jednym takim przypadku. Ich liczba już rośnie.
Więzienie za "zniesławienie” Andrzeja Dudy grozi także profesorowi Bogusławowi Bierwiaczonkowi, językoznawcy z Uniwersytetu w Częstochowie, który śmiał, korzystając ze swojej konstytucyjnej wolności wyrażania opinii napisać o prezydencie satyryczną piosenkę "Dupa w Belwederze”. Problemy ma też 16-letnia uczennica z Nowej Soli, którą sąd skazał za znieważenie prezydenta (choć odstąpił od wymierzenia kary), która w czasie wiecu przed wyborami w 2020 roku krzyknęła "J…ć prezydenta”.
Można już więc powiedzieć z całą pewnością, że żyjemy w kraju, w którym wyrażenie negatywnej opinii o polityku rządzącej partii jest karane, nawet więzieniem. Bo mam jakoś przeczucie, że za znieważenie Borysa Budki albo Szymona Hołowni nikt nie będzie miał procesu ani nie zabierze się za niego prokuratura.
Na koniec: osoby publiczne muszą mieć grubszą skórę niż prywatne. Z wykonywania swoich funkcji czerpią liczne profity i przywileje, mają też dużo większe niż "cywilni” obywatele możliwości obrony swojego dobrego imienia za pośrednictwem mediów, ale też - i to jest druga strona medalu - muszą liczyć się z tym, że ludziom mogą nie podobać się ich poglądy i działania i że niechęć tą będą wydać żywiołowo i czasem niemiło. To jest cena, którą trzeba zapłacić za posiadanie władzy i przywilejów.